B. prezes Polfy chciał kupić mieszkanie kontrolerce NIK?
Przed Sądem Rejonowym dla Warszawy Pragi-Południe ruszył proces Andrzeja K., byłego prezesa "Polfy" SA, oskarżonego o próbę przekupienia kontrolerki Najwyższej Izby Kontroli i grożenie jej utratą pracy.
18.04.2007 | aktual.: 18.04.2007 18:29
Według K., jego sprawa to "efekt działań Mariusza Łapińskiego", b. ministra zdrowia i b. szefa SLD na Mazowszu.
Prokuratura zarzuca K., że w okresie od kwietnia do maja 2002 r. złożył kontrolerce NIK Danucie Bodzek obietnicę udzielenia korzyści majątkowej - zakupu mieszkania lub przekazania znacznej kwoty pieniędzy - w związku z przeprowadzaną przez nią kontrolą w SP ZOZ im. prof. Bogdanowicza przy ul. Niekłańskiej w Warszawie, gdzie pracował, oraz w Tarchomińskich Zakładach Farmaceutycznych "Polfa" SA, których był prezesem. K. miał domagać się od kontrolerki odstąpienia od kontroli i nieujawniania nieprawidłowości. Zarzucono mu także, że powołując się na swoje kontakty, groził jej utratą pracy.
K. nie przyznaje się do winy. Jego zdaniem, cała sprawa to "efekt działań Mariusza Łapińskiego".
Łapiński był przyjacielem mojej rodziny przez ponad 20 lat. Na przełomie 2001 i 2002 r. doszło między nami do konfliktu. Upraszczając, konflikt dotyczył dwóch aspektów - jednego prywatnego, o którym nie chcę mówić, a drugiego de facto politycznego. Popierałem koncepcję przekształceń w służbie zdrowia lansowaną przez posła Władysława Szkopa, kompletnie odmienną od tej, którą prezentował ówczesny minister zdrowia - powiedział Andrzej K.
Łapiński powiedział mi, że jestem skończony. Mówił to nie tylko mnie, ale także ówczesnemu ministrowi skarbu Wiesławowi Kaczmarkowi (minister skarbu był organem założycielskim Polfy Tarchomin). Żądał od niego odwołania mnie, do czego jednak nie doszło - dodał K.
Na przełomie lutego i marca 2002 r. w szpitalu przy ul. Niekłańskiej przeprowadzono szereg kontroli. Łapiński naciskał m.in. na dyrektora Mazowieckiej Kasy Chorych, żeby znaleźć na mnie jakieś haki - relacjonował K.
Ze strony Mazowieckiej Kasy Chorych nie było żadnych uwag. Podobnie, jeśli chodzi o kasę branżową. W wyniku reakcji Łapińskiego zjawiła się Bodzek. Na placówkę, na skutek jej działań, nałożono karę ok. 400 tys. zł. Ostatecznie pieniądze te, w wyniku odwołania, po dwóch latach szpital odzyskał wraz z odsetkami w wysokości ok. 80 tys. - podkreślał K.
Bodzek była w stałym kontakcie telefonicznym i osobistym z Łapińskim. Wyjeżdżali razem na weekendy. W czasie przesłuchiwania mnie potrafiła kilkakrotnie do niego dzwonić - dodał.
Przyznał, że między nim a Bodzek dochodziło do "spięć" m.in., gdy ta zażądała pełnego wglądu do ksiąg finansowych, a on odmówił, zasłaniając się tajemnicą przedsiębiorstwa. Zapewniał jednak, że nigdy nie powoływał się wpływy w NIK, by zastraszyć kontrolerkę.
Przez myśl mi nie przeszło, żeby zaproponować jej mieszkanie albo pieniądze. Nie wykonywałem żadnych gestów, które mogłyby być odebrane jako próba przekupstwa - podkreślał w środę K. Nie groziłem jej. Straszenie osoby, będącej w stałym kontakcie z prawą ręką premiera Leszka Millera, czyli Łapińskim, byłoby samobójstwem - dodał.
Podkreślił, że był wielokrotnie ostrzegany o dziwnych zachowaniach Bodzek przez innych kontrolerów NIK. Mówiono mi np., że ma w zwyczaju nagrywać rozmowy, pozostawiając w pomieszczeniach włączony telefon komórkowy. Radzono, żebym nie zostawał z nią sam na sam w pokoju, czego starannie pilnowałem - powiedział.
Termin kolejnej rozprawy wyznaczono na 20 czerwca. Bodzek ma się wówczas stawić w charakterze świadka.