B. dyrektor "Halemby": nie przyznaję się do winy
Były dyrektor kopalni "Halemba", oskarżony
o przyczynienie się do katastrofy, w której przed dwoma laty
zginęło 23 górników, nie przyznaje się do winy. W wyjaśnieniach
złożonych przed gliwickim sądem złożył hołd ofiarom i
ich rodzinom.
20.03.2009 | aktual.: 20.03.2009 15:56
Do tragedii w "Halembie" doszło w listopadzie 2006 r. W wybuchu metanu i pyłu węglowego zginęli wtedy górnicy, likwidujący ścianę wydobywczą 1030 metrów pod ziemią. Były dyrektor jest jednym z 17 oskarżonych w procesie. Składa wyjaśnienia jako ostatni z nich.
Kazimierz D. - dziś na emeryturze - jest najważniejszym w hierarchii górniczej oskarżonym w tej sprawie. Według śledczych, w listopadzie 2006 r. wiedział o przekroczonych dopuszczalnych stężeniach metanu w kopalni, tolerował też brak profilaktyki w zakresie zwalczania zagrożenia wybuchem pyłu węglowego i zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Mimo to zlekceważył alarmujące dane i nie nakazał przerwania prac, skutkiem czego była śmierć górników.
- Składam hołd tragicznie zmarłym górnikom w kopalni "Halemba". Składam również hołd ich rodzinom. Tragedia, która dotknęła rodziny górników, jest także dla mnie wielką tragedią - takim oświadczeniem Kazimierz D. rozpoczął swoje wyjaśnienia.
- Naczelną zasadą jaką kierowałem się w swoim całym zawodowym życiu było bezpieczeństwo ludzi, z którymi pracowałem. Nigdy tej zasadzie się nie sprzeniewierzyłem. Tak też było w przypadku tej tragedii - zapewnił oskarżony.
Później przez kilka godzin składał niezwykle szczegółowe wyjaśnienia, pełne dat, nazwisk i przepisów. Odczytywał je z pliku kilkudziesięciu kartek.
Oskarżony podkreślał, że "Halemba" była pierwszą w Polsce kopalnią, powstałą po II wojnie światowej. Należała do zakładów o największym i najgłębszym wydobyciu, w szczytowym momencie zatrudniającym 11 tys. pracowników.
Kazimierz D. zaznaczył, że "Halemba" należała do najbardziej niebezpiecznych kopalń. Od początku - mówił - słabo były w niej rozpoznane zagrożenia naturalne. Wraz z kolejnymi latami okazywało się, że zakładowi grozi metan, tąpnięcia, a temperatura skał pod ziemią przekracza 43 stopnie Celsjusza.
Sytuacja pogorszyła się zwłaszcza w latach 70., gdy postanowiono sięgnąć do pokładu 1030 m pod ziemią. Cały ten poziom zaprojektowano i wykonano niewłaściwie, wybudowano zbyt wąskie szyby i wyrobiska, co powodowało zbyt mały dopływ powietrza i utrudniało transport dużych urządzeń - mówił b. dyrektor.
Jak dodawał, skutki niewłaściwego zaprojektowania są odczuwalne do dzisiaj, czego dowodem były kolejne wypadki. Kazimierz D. przekonywał, że jako dyrektor starał się poprawić bezpieczeństwo pracy. Mówił o nagrodach, jakie otrzymywał w konkursach dotyczących bezpieczeństwa w górnictwie. Przez kilka lat nie było w "Halembie" ani jednego śmiertelnego wypadku - zaznaczył.
B. dyrektor przypomniał, że decyzja o likwidacji ściany 1030 m pod ziemią zapadła po tąpnięciu, do którego doszło na początku 2006 r. Jego efektem było zaciśnięcie wentylacji, co uniemożliwiło dalszą eksploatację.
Oskarżony podkreślał, że każde działanie w tym rejonie opiniowały komisje i zespoły, złożone ze specjalistów od zagrożeń naturalnych w kopalniach. Była ich zgoda na prowadzenie prac likwidacyjnych w takich warunkach, nie było też zastrzeżeń co do profilaktyki przeciwko zagrożeniom - podkreślał były dyrektor.
Kazimierz D. mówił też, że "zezwolił", a nie polecił - jak sformułowała to prokuratura - na likwidację ściany. Dodał, że jako kierownik ruchu zakładu nie miał obowiązku bezpośredniego nadzorowania robót górniczych, ale w tym zakresie wydawał polecenie służbowe podwładnym.
Następna rozprawa 1 kwietnia. Kazimierz D. ma wtedy kontynuować składanie wyjaśnień.
Prokuratura Okręgowa w Gliwicach zamknęła śledztwo w sprawie tragedii w "Halembie" w czerwcu ubiegłego roku. W głównym procesie, który ruszył w listopadzie, odpowiada 17 oskarżonych. Dziewięciu innych mężczyzn przyznało się do winy i dobrowolnie poddało karze. 5 lutego usłyszeli wyroki - od czterech miesięcy do dwóch lat więzienia w zawieszeniu i grzywny od 300 do 1500 zł.