"Azja coraz bardziej odciska się w naszym myśleniu"
Amerykański sekretarz skarbu Timothy Geithner postawił tezę, iż gospodarka światowa nie upora się z kryzysem, dopóki przedsiębiorcy i finansiści nie zrezygnują z zachowań procyklicznych, ów kryzys – wbrew intencjom – jeszcze pogłębiających. Czyli – zachowań imitacyjnych (np. sprzedawania tracących wartość walorów – gdy inni sprzedają); przerzucania ryzyka na klientów i państwo oraz – radykalnego skracania horyzontu czasowego decyzji. A przecież, w tej ostatniej kwestii, badania pokazują, że przy tych samych informacjach wyjściowych bardziej racjonalne są, prawie zawsze, decyzje dotyczące działań długofalowych, a nie – doraźnych.
30.04.2009 | aktual.: 30.04.2009 08:23
Postulowane przez Geithnera zachowania antycykliczne oznaczałby kupowanie – właśnie w czasie kryzysu – akcji i nieruchomości, a przynajmniej – niedziałanie, czyli - niewyzbywanie się gorączkowo walorów. A także – myślenie o ryzyku zanim kryzys wybuchnie i – już na wejściu – obciążanie ryzykownych, potencjalnych klientów dodatkowym ubezpieczeniem. Wreszcie – już teraz myślenie jak przygotować się do sytuacji po kryzysie i jaki będzie wtedy kapitalizm. To ten dłuższy horyzont powinien określać, co dziś – w czasie kryzysu – jest racjonalne. W wypadku Europy postkomunistycznej byłoby to np. zapobieganie trwałej, przyszłej degradacji strukturalnej – co zresztą rząd robi mówiąc o euro.
Dużo jest w tych radach filozofii zarządzania zaczerpniętej z Dalekiego Wschodu. Choćby „wu-wej”, niedziałanie – żeby nie ingerować w samoregulację. I zawsze włączanie do rozumowania czynnika czasu, co wymusza inną reakcję w zależności od fazy cyklu. A także – umiejętność życia w warunkach trwałego ryzyka. Bo przecież – to już moja teza – ryzyko nie znika, gdy przerzucamy go na kogoś innego. I może, spotęgowane, wrócić jak bumerang. Bo tak samo jak – początkowo wysoka – stopa zysku spada, gdy daną technologię czy innowację opanowują kolejni producenci, tak i stopa bezpieczeństwa szybko maleje, gdy wszyscy zaczynają stosować te same techniki redukcji własnego ryzyka. Zwiększają bowiem tym samym ryzyko systemowe.
Jak widać, Azja coraz bardziej odciska się w naszym myśleniu o władzy. Wspominałam już o tym wcześniej, pisząc o Traktacie Lizbońskim, opartym na założeniu, że Unia jest „złożonością”, a nie – „systemem”. I że w tej sytuacji konflikt jest czymś normalnym. I że przestrzeń wartości musi w tej sytuacji zawierać równoległe, pozostające wobec siebie w napięciu, hierarchie wartości. Przypomina to azjatycką formułę paradoksalnej dialektyki, w której synteza jest i niemożliwa, i – niepożądana.
Dziś unia próbuje rozwiązać problem złożoności inaczej, niż proponował Traktat. Nie przez dawanie szans na indywidualizację w ramach wspólnej przestrzeni, ale - przez powrót do większej jednorodności i zamykanie się we własnym klubie Europy Zachodniej. Pęka wzajemne zaufanie i choćby dlatego – po kryzysie – nie będzie już tak samo. Nauczyliśmy się bowiem, że standardy które miały wyznaczać ramy integracji można łatwo (i co więcej – selektywnie) łamać. Odbudowa Unii po kryzysie będzie trudna. Ale jest też coś pozytywnego: kryzys nauczył nas doceniać azjatyckie spojrzenie na zarządzanie ryzykiem.
Prof. Jadwiga Staniszkis specjalnie dla Wirtualnej Polski