Autorzy książki o Wałęsie: "Bolek" brał pieniądze
Zarzuca się, że ta książka jest jednostronna. My pokazujemy bardzo różnego Lecha Wałęsę. To jest osoba, wobec której SB prowadzi bardzo szerokie i momentami bardzo brutalne działania. To nie ulega wątpliwości - mówią goście "Salonu Politycznego Trójki", Sławomir Cenckiewicz, Piotr Gontarczyk - autorzy książki "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii".
Michał Karnowski: Gośćmi są dzisiaj historycy Instytutu Pamięci Narodowej, którzy są na ustach wszystkich. Dzień dobry.
Sławomir Cenckiewicz: Dzień dobry.
Piotr Gontarczyk: Witam.
Autorzy książki „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”. Panowie, gdybyście mieli pisać podręcznik dla gimnazjalistów na przykład, to jakbyście Lecha Wałęsę opisali?
- S.C.: Jakbyśmy mieli kilka kartek, to na pewno byśmy w szerokim kontekście opisali jego postać. Na pewno byśmy opisali go jako symbolicznego, legendarnego przywódcę Sierpnia ’80 roku, człowieka, który stoi na bramie nr 2 Stoczni Gdańskiej im. Lenina i ogłaszanie tylko Polakom, ale można powiedzieć, całemu światu, zwłaszcza ludziom, którzy mieszkają za żelazną kurtyną to, że coś pękło, coś się zmieniło. Ale niewątpliwie uzupełnilibyśmy ten bohaterski biogram legendarnego przywódcy Solidarności o rzeczy, które zamieściliśmy w tej książce.
To osiemset stron. Panie Piotrze, ile byłe zajęły w takim opisie dla gimnazjalisty?
- P. G.: Myślę, że jednak sprawy związane z legendarnym przywództwem Solidarności byłyby zdecydowanie ważniejsze. Nikt tego Lechowi Wałęsie nie zabierze i żaden z nas tego nie zamierzał odbierać. Myślę, że zdecydowanie ważniejsze byłoby te kilka lat, solidarność – to jest absolutnie klucz.
Lech Wałęsa z tej pierwszej Solidarności, głównie z lat 80-tych to jest, jak rozumiem, Lech Wałęsa absolutnie czysty, bez żadnych uwikłań?
- P. G.: Zarzuca się, że ta książka jest jednostronna. My pokazujemy bardzo różnego Lecha Wałęsę. Dokładnie opisujemy, jak Lecha Wałęsę w latach 80-tych poddano ogromnej presji, różnym działaniom Służby Bezpieczeństwa, kolportowaniem dowodów świadczących o wcześniejszej współpracy z SB, itd., itd. To jest osoba, wobec której SB prowadzi bardzo szerokie i momentami bardzo brutalne działania. To nie ulega wątpliwości.
Wasza książka skupia się na latach ‘70-76. A potem przesuwa się do lat 90-tych. Ale zatrzymajmy się na tym pierwszym etapie. Co panowie ustalili? Jak można najkrócej streścić tezę waszej książki o tych latach?
- S. C.: Jeśli chodzi o ten okres ’70-76…
Jest po Grudniu, przypomnijmy.
- S. C. W czasie Grudnia. To jest bardzo interesujące, jak się Lech Wałęsa w czasie samego Grudnia zachowywał.
Co to znaczy „interesujące”?
- S. C.: Interesujące jest to, jak 15. grudnia dostał się do Komendy Miejskiej Milicji Obywatelskiej na ulicy Świerczewskiego i przemawiał do robotników, w drodze nadziei. W bardzo interesujący sposób opisuje ten moment, kiedy koledzy widząc go w oknie Komendy Miejskiej MO rzucają kamieniami. Sam mówi, że był na szczęście w wysokich partiach budynku i te kamienie go nie dosięgły. Ludzie krzyczeli „zdrajca!”. To jest bardzo interesujące. Natomiast podsumowując okres ‘70-76, my w swojej książce piszemy, że w tym czasie Lech Wałęsa został zarejestrowany jako t.w., pseudonim „Bolek” i próbujemy ten problem współpracy opisać w oparciu o dostępne materiały. Znaleźliśmy jedynie sześć donosów tajnego współpracownika o pseudonimie „Bolek”.
Z podpisem?
- S. C.: Panie redaktorze, one pochodzą z tzw. sprawy obiektowej... tu musielibyśmy wejść w sferę…
Pytam, bo to główny argument Lecha Wałęsy. „Mojego podpisu nie macie, kochani” – tak wczoraj mówił.
- S. C.: Można powiedzieć, że to jest dobry argument. Tylko problem polega na tym, że rękopiśmienne donosy tajnych współpracowników kierowane były tylko do teczek personalnych agentów.
Czyli dokumentowano pracę agenta?
- S. C.: Dlatego, że rękopis nie mógł się pojawić w sprawie operacyjnej, w sprawie obiektowej, ze względu na to, że mógłby być agent zdekonspirowany również w oczach innych oficerów SB, którzy prowadzili inne wątki tej samej sprawy.
Przepisywano je na maszynie?
- S. C.: Oczywiście. Zawsze były przepisywane na maszynie i tylko w takiej postaci kierowane do spraw obiektowych i operacyjnych.
Czyli jest sześć donosów. Co jeszcze?
- P. G.: To jest tylko fragment. Wiadomo nam, że w roku ’91 jest z funkcjonariuszy Urzędu Ochrony Państwa zupełnie przypadkiem prowadził kwerendę w sprawie śledztwa dotyczącego zajść grudniowych ‘70 roku. On przeglądał różne sprawy operacyjne i znalazł ponad dwadzieścia donosów t.w. „Bolek”. Te donosy w pierwszych dniach czerwca 1992 roku, kiedy była tzw. lustracja Macierewicza, powędrowały do Warszawy. Te donosy praz szereg dokumentów oryginalnych – żadnych ksero z ksero, podróbek, to były całe akta, zamknięte w latach 70-tych stosownymi pieczęciami Komendy Wojewódzkiej, ze spisami treści, itd. Nie do podrobienia. W latach 80-tych tego się nie dało zrobić. Te akta i donosy powędrowały do Warszawy i wszystkie oryginalne dokumenty zabrał – wszystko na to wskazuje - nigdy nie zwrócił Lech Wałęsa.
O tym jeszcze porozmawiamy. Przy tych latach 70-tych bym się zatrzymał i ponowił pytanie: jaki obraz Lecha Wałęsy się wyłania w całokształcie? Przepraszam, przerwałem parę razy, ale tyle pytań się ciśnie…
- S. C.: W latach ’70-72, zwłaszcza w latach ’71-72 czyli bezpośrednio po wydarzeniach grudniowych t.w. „Bolek” był bardzo efektywnym i aktywnym agentem SB, który funkcjonował w środowisku wydziału W4, działu elektrycznego Stoczni Gdańskiej In nawet z tych kilku zaledwie doniesień, które dzisiaj mamy – bo to, co Piotr powiedział świadczy o tym, że ich było w latach ’90-95 znacznie więcej, ale ich nie ma, zostały, jak to Piotr powiedział, ukradzione – ale nawet z tych sześciu doniesień t.w. „Bolek”… zabawiliśmy się w taką statystykę, dwadzieścia cztery czy sześć osób pojawia się w tych doniesieniach. W jednym z nich pojawia się informacja, że na podstawie donosów t.w. „Bolek” założono sprawę na Józefa Szylera, kolegę t.w. „Bolek” z wydziału W4, który zresztą organizuje strajki, protesty, petycje, występy wobec dyrekcji stoczni. Na podstawie tych doniesień założono inne sprawy operacyjne w stosunku do kilku innych osób.
Czyli inwigilowano jeszcze inne osoby?
- S. C.: Taka jest rola agentury. Agentura ma przyczynić się do rozładowania – jak to mówiła SB – napięć w zakładzie pracy.
Czyli w tych latach t.w „Bolek” jest agentem szkodliwym. Bierze pieniądze jak prasa podawała? Panowie to ustalili? Taka jest teza?
- P. G.: Tak. W 1978, kiedy Lech Wałęsa zaczął być aktywny w WZZ-ach, roku jeden z młodych oficerów w ramach przeszkolenia i poznania środowiska, które miał rozpracowywać wypożyczył z archiwum dokumenty dotyczące t.w. „Bolek”. Pisze w notatkach t.w. „Bolek” – Lech Wałęsa i bardzo dokładnie opisuje na trzech stronach, co w tych dokumentach przeczytał. Mówi o zaangażowaniu tajnego współpracownika, o tym, że chętnie brał pieniądze, że te informacje były wykorzystywane operacyjnie. Zresztą z treści tych donosów wynika, to jak t.w. „Bolek” przekazywał pewne informacje, ale uczulał oficera SB, że tylko on o tym wie i żeby ostrożnie te informacje wykorzystywać. Po tych dokumentach nie ma wątpliwości, że jest to osoba zaangażowana we współpracę i nie ma tu mowy o jakimś pozorowaniu.
A pomyłce, że było kilku „Bolków”? Wiem, że ustalili panowie, że nie kilkudziesięciu, jak twierdził Lech Wałęsa, ale czterech było na terenie tej jednostki operacyjnej SB. Skąd wiemy, że ten „Bolek” z W4 to jest na pewno Lech Wałęsa? Albo w ogóle, że te wszytki donosy „Bolka” to są donosy Lecha Wałęsy?
- P.G.: Normalnym warsztatem naukowym w badaniu materiałów SB było zanalizowanie ewidencji operacyjnej wszystkiego, co można na ten temat ustalić. Ta analiza wskazuje jednoznacznie, że w tych latach nie było pięćdziesięciu czterech „Bolków”, a tylko czterech zarejestrowanych w ewidencji operacyjnej wydziału trzeciego tej komendy. Udało nam się ustalić dane personalne pozostałych trzech osób. Nigdy nie miały one żadnych związków ze Stocznią Gdańską, nigdy nawet nie mieszkały w Gdańsku. Tutaj raczej o pomyłce nie może być mowy.
Raczej?
- P.G: Nie, no. Zdecydowanie nie może być mowy.
Lech Wałęsa powołuje się na dokument SB z roku ’71, w którym funkcjonariusz SB stwierdza, że nie podjął współpracy, był niechętny do współpracy.
- P.G.: Należało dokonać bardzo dokładnej analizy technicznej, krytyki wewnętrznej i zewnętrznej każdego dokumentu. Dokonałem takiej analizy tego tomu akt, w którym ten dokument znaleziony, paginacji, wszystkich szczegółów technicznych. Nie mam wątpliwości, że jest to dokument nieprzystający kancelaryjnie i pod strony technicznej nie jest to dokument oryginalny. Został podrzucony najprawdopodobniej w latach 90-tych, kiedy funkcjonariusze UOP dokonywali korzystnych dla Lecha Wałęsy manipulacji i kradzieży w dokumentach w delegaturze UOP w Gdańsku.
- S.C: Tu jest jeszcze jedna ważna informacja. W tym dokumencie tak często przywoływanym, który ja też zresztą przywoływałem w swojej książce „Oczami bezpieki” …
Jako fałszywkę?
- S.C: Nie. Jako dokument obrony Lecha Wałęsy. Nie miałem wówczas tej wiedzy, którą mam dzisiaj o tym, że on został podrzucony do tych akt.
A kiedy został wytworzony?
- S.C: On został najpewniej wytworzony w latach 90-tych. W tym dokumencie jest mowa, że Lech Wałęsa będzie poddany kontroli operacyjnej ze strony tajnego współpracownika o pseudonimie „Klin”. My w ewidencji operacyjnej zanalizowaliśmy całą sieć agenturalną z tamtego czasu pod kątem tego, czy w ogóle istniał agent o pseudonimie „Klin”. I efekt tych działań był negatywny, to znaczy nigdy takiego agenta nie było. Można też logicznie do tego podejść i powiedzieć: jest ponad sto tomów akt operacji „Jesień 70”, która dotyczy rozpracowania osób zaangażowanych w grudzień im później pacyfikacji tych osób po grudniu ’70. Do tego jest kilkanaście tomów sprawy obiektowej „Arka”, która dotyczy Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Nigdzie nie ma tajnego współpracownika „Klin”.