Autor artykułu we "Wprost" wyjaśnia: to dlatego zajęliśmy się sprawą Durczoka
"Wszędzie na świecie historia, taka jak z Kamilem Durczokiem byłaby tematem dla mediów" - czytamy na blogu Michała Majewskiego, jednego z autorów tekstu o Kamilu Durczoku we "Wprost". Majewski wyjaśnia, dlaczego tygodnik zajął się sprawą.
18.02.2015 | aktual.: 01.04.2015 18:37
Majewski zaczyna od "przypomnienia faktów". "Mam wrażenie, że wiele osób bierze udział w dyskusji bez ich znajomości" - twierdzi. "Kamil Durczok barykaduje się w cudzym mieszkaniu. Nie chce do niego wpuścić właścicieli. Potem siłuje się z owym właścicielem i szarpie z nim na klatce schodowej. Zostaje spisany przez policję. W mieszkaniu są akcesoria do brania twardych narkotyków, foliowe torebki, resztki białego proszku (dziś już wiadomo, że to kokaina i amfetamina). Wokół walają się osobiste i służbowe rzeczy redaktora naczelnego 'Faktów' TVN. W skotłowanych rzeczach Durczoka jest też płyta z zoofilią" - pisze Majewski.
Jak dodaje, na całym świecie taka historia wzbudziłaby zainteresowanie dziennikarzy. "Wzbudziła i nasze" - pisze.
Dziennikarz "Wprost" wyjaśnia, że autorzy tekstu na samym początku poprosili Durczoka o to, by "wytłumaczył, o co tu chodzi". Rozmawiali też z policją, od której uzyskali potwierdzenie, że Durczok był legitymowany.
Jak pisze Majewski, "silną przesłanką do publikacji" było "dziwne" zachowanie policji. "Najpierw funkcjonariusze bagatelizowali sprawę i nie chcieli się nią zająć. Dopiero po interwencji Sylwestra Latkowskiego do mieszkania zjechała większa liczba policjantów. Dopiero wtedy funkcjonariusze zdecydowali się poważniej przyjrzeć tej historii i choćby zbadać biały proszek. Dziś ekspertyza już jest i wynika z niej, że białym proszkiem była amfetamina i kokaina" - tłumaczy Majewski. - "Gdyby nie tamta piątkowa interwencja Latkowskiego to mam wrażenie, że sprawa zostałaby skręcona na samym początku".
Majewski wyjaśnia, że na jednym ze zdjęć z wnętrza mieszkania widać autorów tekstu: jego i Sylwestra Latkowskiego. "Jest taka fotografia" - przyznaje. "Dlaczego opublikowaliśmy to zdjęcie? Gdybyśmy go nie dali pojawiłby się argument, że fotografie mamy od premier Kopacz albo od byłych funkcjonariuszy WSI lub z Kremla" - czytamy. Majewski przypomina, że cała sprawa "od samego początku" wzbudziła absurdalne komentarze, m.in. takie, że "to zemsta premier Kopacz za ostry wywiad telewizyjny" Durczoka. Majewski pisze, że to absurdalne argumenty, ale teorii spiskowych krąży więcej. Zalicza do nich stwierdzenia, że cała historia została "wymyślona, ustawiona i pisana na zlecenie", m.in. po to, by "zmniejszyć wartość sprzedawanego właśnie TVN-u".
Majewski pisze, że zawodowa solidarność dziennikarzy innych mediów z Kamilem Durczokiem "przekroczyła wszelkie granice". Jego zdaniem "zwykli czytelnicy" reagują na artykuł we "Wprost" "pozytywnie", zaś reakcją wielu dziennikarzy "jest ośmieszanie sprawy i wściekłe ataki skierowane głównie przeciw Latkowskiemu".
"Durczok jest jedną z najbardziej wpływowych osób w kraju. Szefem jednego z najważniejszych dzienników telewizyjnych. Osobą będącą na szczycie rankingów zaufania. Piętnuje zakłamanie, dwulicowość, rozlicza innych, jest szefem i nauczycielem dla młodszych kolegów-dziennikarzy i decyduje, jakie newsy zobaczą miliony widzów. Teoretycznie przecież Durczok mógł być takimi kompromitującymi materiałami szantażowany" - czytamy na blogu Majewskiego.
Źródło: http://www.wprost.pl/blogi/michal_majewski/?B=3480