Australijczyk okradał Wielkopolan?
Obywatel Australii, aktywny członek elitarnego Lions Clubu z Poznania oszukał firmy i mieszkańców Wielkopolski na setki tysięcy złotych. Zadłużoną spółkę sprzedał za 1 zł. Sąd już drugi rok zastanawia się, czy wydać za oszustem międzynarodowy list gończy - pisze Gazeta Poznańska.
Przed kilkoma laty można było zobaczyć relację telewizyjną z hucznego wesela w pałacyku w Nielęgowie (powiat Kościan). Swoje ślub świętował tam Japończyk, a gospodarzem imprezy był jego kolega z nieistniejącego już dziś międzynarodowego (zrzeszającego obcokrajowców) Lions Clubu z Poznania – Paul R., obywatel Australii. Już wówczas jego spółka "Bras-Pol" była na drodze do katastrofy.
Transakcja spod budki z piwem
Firma działała w Polsce od 1993 r. – miała wówczas niemieckiego wspólnika. Odkąd w 1997 r. całość udziałów przejął R. "Bras-Pol" zaczął brnąć w kłopoty. Od 2000 r. spółka nie płaciła polskim kontrahentom za towary wysyłane do Niemiec. Nie regulowała opłat za transport. Nie płaciła rat leasingowych. Intensywnie udzielający się w kręgach biznesowych Australijczyk nie zwracał też prywatnie zaciągniętych pożyczek – a były to kwoty po kilkadziesiąt czy nawet sto tysięcy złotych.
Cierpliwość wierzycieli w końcu się wyczerpała. Kiedy do prokuratury w Kościanie trafiło pierwsze zawiadomienie o przestępstwie biznesmen z Antypodów próbował ratować się przed odpowiedzialnością sprzedając "Bras-Pol" przygodnie poznanemu mieszkańcowi Łodzi. Kupił on zadłużoną po uszy spółkę za... złotówkę.
Ucieczka autobusem
Wybieg nie pomógł. R. postawiono zarzuty oszustw i wyłudzeń na co najmniej 400 tys. zł. – Te czterysta tysięcy to wierzchołek góry lodowej – mówi jeden z poszkodowanych. – Większość oszukanych próbuje dochodzić swoich strat na drodze indywidualnej i nawet nie wie, że w Kościanie prowadzono śledztwo przeciwko właścicielowi "Bras-Polu".
Sprawdziliśmy w Krajowym Rejestrze Sądowym – w aktach "Bras-Polu" faktycznie aż roi się do śladów poszukiwań właściciela spółki. Są wśród nich firmy i instytucje (w tym jedna z uczelni wyższych) z całej Polski m. in. z Wrocławia i Zamościa.
Kierując sprawę do sądu prokuratura z nieznanych do dzisiaj powodów nie zadbało to, by sprawiedliwości stało się zadość. Korzystając z pozostawionego mu paszportu Paul R. uciekł z Polski. Obawiając się, że może być szukany na lotniskach wybrał mniej kontrolowany środek transportu – wyjechał do Niemiec... autobusem.
Sprzedane nadzieje
Wierzyciele uważają, że ich pieniądze zostały zainwestowane w pałacyk w Nielęgowie. Mówią, że był on prezentem dla S., w której obcokrajowiec się zakochał. Z dokumentów, które uzyskaliśmy wynika, że na terenie tej posiadłości od 2001 r. znajdowała się firma Australijczyka. – Pałacyk kupiłam za swoje oszczędności. Paul jedynie inwestował w jego remont i dzierżawił miejsce dla swojej firmy – mówi S., która była w 1999 r. współwłaścicielką "Bras-Polu".
Kruche nadzieje na odzyskanie straconych pieniędzy poprzez przejęcie okazałej nieruchomości nie mają szans na realizację. Właścicielka posiadłości sprzedała ją mieszkańcowi Holandii.
Wśród jego finansowych ofiar krążą pogłoski o tym, że widziano go w Niemczech, a w ubiegłym roku dzwonił z Australii do swoich byłych kontrahentów. Z wiarygodnych źródeł nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że Paul R. poszukiwany jest także w Włoszech (ma tam żonę, co ukrywał w Polsce przed S.). Tymczasem polskie organy ścigania poprzestały na wydaniu za Australijczykiem krajowego listu gończego. Nad międzynarodowymi poszukiwaniami zastanawiają się już drugi rok...
Mirosław Adamski Prokuratura Okręgowa w Poznaniu:
Nie ma żadnych ścisłych reguł dotyczących wydawania międzynarodowych listów gończych. W każdym przypadku sprawa rozpatrywana jest indywidualnie. Zależy jakiego rodzaju przestępstwa dotyczy i czy znane jest miejsce pobytu poszukiwanego.
- Na listę poszukiwanych przez Interpol trafiają tylko sprawcy najpoważniejszych przestępstw kryminalnych i finansowych. Znacznie łatwiej jest rozesłać za podejrzanym tzw. europejski list gończy.
Krzysztof M. Kaźmierczak