"Arcybiskup Kowalczyk wiedział o sytuacji w Stella Maris"
Jeden z głównych oskarżonych w aferze finansowej w wydawnictwie archidiecezji gdańskiej Stella Maris zeznał w prokuraturze podczas śledztwa, że o sytuacji w kościelnej firmie wiedział nuncjusz apostolski w Polsce abp Józef Kowalczyk.
09.10.2008 | aktual.: 09.10.2008 14:07
Wyjaśnienia b. dyrektora Stella Maris T.W., syna znanego trójmiejskiego adwokata, odczytano przed Sądem Okręgowym w Gdańsku podczas kolejnej rozprawy w głównym procesie dotyczącym afery w Stella Maris.
Przesłuchiwany w śledztwie b. dyrektor wydawnictwa powiedział m.in., że dokumenty z wewnętrznej kontroli w Stella Maris zostały przedstawione w Warszawie abp. Kowalczykowi.
Na rozmowę z nuncjuszem apostolskim pojechali m.in. nie pracujący już w gdańskiej kurii ks. Tomasz oraz proboszcz parafii św. Antoniego w Gdańsku-Brzeźnie ks. Bernard Zieliński. Według wyjaśnień T.W., spotkanie z przedstawicielem Watykanu w Polsce miało służyć "ochronie Kościoła" i próbie "usunięcia" ze stanowiska ówczesnego metropolity gdańskiego abp. Tadeusza Gocłowskiego.
Sam oskarżony W. w spotkaniu z abp. Kowalczykiem nie uczestniczył, a relację o jego przebiegu usłyszał od jednego z uczestników. Wraz z 45-letnim b. dyrektorem Stella Maris na ławie oskarżonych zasiadają jeszcze cztery osoby, 60-letni b. kapelan abp Gocłowskiego i b. pełnomocnik wydawnictwa ksiądz Z.B. i dwóch właścicieli firm konsultingowych, jeden z nich jest b. pracownikiem PRL-owskiej cenzury - J.B. oraz K.K.
Wszyscy odpowiadają przed sądem za współudział w przywłaszczeniu mienia ponad 20 spółek handlowych na kwotę ponad 67 mln zł, pranie pieniędzy oraz uszczuplenia podatkowe na szkodę Skarbu Państwa w wysokości kilkunastu milionów złotych. Grozi im do 10 lat więzienia.
Chcę podkreślić, że w działalności Stella Maris nie było żadnych dwóch okresów, że w jednym tylko ja byłem za coś odpowiedzialny, a w innym czasie tylko ksiądz B. Od początku powstania Stella Maris jako swoistego zakładu budżetowego archidiecezji to ksiądz za wszystko odpowiadał. Nie było takiej możliwości, abym ja z nim czegoś nie uzgadniał - powiedział w sądzie oskarżony W.
W. dodał, że b. kapelana abp. Tadeusza Gocłowskiego zawsze oceniał jako "sprawnego menadżera", który z ramienia metropolity gdańskiego zarządzał nie tylko Stella Maris, ale także m.in. Radiem Plus i Fundacją Kultury Chrześcijańskiej im. św. Brata Alberta.
Ja zarządzałem, ale tylko generalnie. Na szczegółach finansowych i prawnych w ogóle się nie znałem i do dziś tak jest. Trudno żebym po studiach teologicznych na seminarium był omnibusem. Oskarżonego W. pytałem "jak idzie?", a on zawsze mi odpowiadał, że idzie dobrze - powiedział w sądzie oskarżony duchowny.
Ksiądz dodał, że miał zaufanie do W. m.in. dlatego, że dobrze znał jego ojca adwokata. Przez pierwsze dwa lata sprawdzałem co do grosza wszystkie wydatki W. w Stella Maris i nie miałem do nich żadnych zastrzeżeń. Potem już nie sprawdzałem szczegółowo jego działalności - wyjaśnił.
Podczas rozprawy do winy nie przyznał się współwłaściciel dwóch gdyńskich firm konsultingowych J.B., b. pracownik PRL-owskiej cenzury i najbliższy współpracownik b. sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku Tadeusza Fiszbacha. Oskarżony B. odmówił też składania wyjaśnień. W trakcie śledztwa mówił m.in., że Stella Maris - wbrew ustaleniom prokuratury - wykonywała usługi konsultingowe na rzecz innych spółek.
Kiedy w branży poligraficznej pojawił się kryzys i Stella Maris straciła kontrakty na druk, zostałem zaproszony do kurii na rozmowy z wysoko postawionymi osobami - których nazwisk nie będę podawał. Podczas tych trzech spotkań, w których uczestniczył też ksiądz B., zaproponowano, aby Stella Maris zaczęła zajmować się usługami doradczymi. Jak tłumaczono, wydawnictwo było wtedy, za rządów AWS, bardzo skuteczne w tej dziedzinie - wyjaśnił podczas śledztwa oskarżony J.B.
Ksiądz Z.B. i b. dyrektor Stella Maris T.W. chcieli kilka miesięcy temu poddać się dobrowolnie karze, uznając swoją winę. Duchowny proponował dla siebie karę czterech lat więzienia w zawieszeniu na dziewięć lat oraz 100 tys. zł grzywny, a b. pełnomocnik wydawnictwa wnioskował o cztery lata więzienia w zawieszeniu na osiem lat i 150 tys. zł grzywny. W czerwcu gdański sąd odrzucił jednak te wnioski.
Według prokuratury przestępstwo polegało na tym, że firmy konsultingowe J.B. i K.K. zawierały z różnymi spółkami kontrakty na doradztwo, których wykonanie powierzali z kolei wydawnictwu Stella Maris. W rzeczywistości usługi te były całkowicie fikcyjne i zlecenia nigdy nie zostały wykonane.
Pieniądze ze spółek, które zlecały fikcyjne usługi B. i K., przelewane były najpierw na konta ich firm, a później, po odjęciu kilku procent, do Stella Maris. Wydawnictwo pobierało kolejne kilka procent prowizji i na końcu większość pieniędzy wracała do osób zarządzających spółkami.
Stella Maris, działając jako podmiot gospodarczy w ramach archidiecezji gdańskiej, była zwolniona z podatku dochodowego od osób prawnych w części przeznaczonej na cele statutowe Kościoła. Transfery pieniędzy miały miejsce w latach 1997-2001.
Łącznie w aferze Stella Maris oskarżonych jest ponad 40 osób. Przed gdańskim sądem toczy się już kilka procesów. W jednym z nich występuje m.in. b. lider pomorskiego SLD, Jerzy J., oskarżony o wyprowadzenie wraz z innymi osobami prawie 31 mln zł z firmy Energobudowa oraz "wypranie" ok. 14 mln zł.