Archiwum X polskiej policji
Dzień, w którym 31-letni M., wówczas oficer Komendy Miejskiej Policji w Krakowie, pomyślał: To jest jak "Milczenie owiec", a przed oczami mignęła mu twarz Anthony Hopkinsa, był pogodny, ale mroźny. 7 stycznia 1999 roku. Oficer pojechał nad Wisłę, bo załoga znajdującego się przy brzegu pchacza "Łoś" zawiadomiła policję, że odkryła wkręcone w śrubę fragmenty ludzkiego ciała.
27.05.2005 | aktual.: 27.05.2005 11:01
Dzień wcześniej marynarze musieli zacumować przy brzegu, bo coś zablokowało silnik. Kiedy próbowali odnaleźć przyczynę, trafili na nawinięte na śrubę fragmenty ludzkiego ciała. Oficerowi, gdy znalazł się na miejscu, trudno było uwierzyć we wnioski, które narzucały się same. To była ludzka skóra. Ekipa dochodzeniowa zaczęła się jednak zastanawiać. Może to skóra zwierzęca, świni na przykład? Może w zasięg śruby dostało się ciało przypadkowego topielca i pod wpływem obrotów mechanizmu zostało z niego tylko tyle?
To ta studentka!
Sekcja zwłok wykazała, że fragmenty ciała należały do kobiety. Badania DNA potwierdziły, że nie ma mowy o pomyłce. To były ludzkie tkanki. Na podstawie stanu skóry określono, że ofiara miała nie więcej niż 40 lat. Inny wniosek był bardziej szokujący: skóra została precyzyjnie, ostrym narzędziem, oddzielona od ciała, tak jakby ktoś chciał z niej zrobić kostium. Przeszukano drobiazgowo brzeg Wisły, jej dno, aż po stopień wodny Dąbie. Przy nim znaleziono kolejne drobne fragmenty ciała. Tydzień później, 14 stycznia 1999 r. płetwonurkowie natrafili przy tym samym stopniu wodnym na ludzką nogę. Również ze śladami nacięć skóry w stawach.
Porównanie DNA wszystkich kawałków ciała przyniosło jednoznaczny wynik: należały do ciała tego samego człowieka. Policja zaczęła więc sprawdzać przypadki zaginięć z ostatnich miesięcy. Kawałek tkaniny, jaki odkryto przy jednym z fragmentów zwłok, pasował do kolorystyki stroju opisanego w rysopisie pewnej studentki Uniwersytetu Jagiellońskiego zaginionej 12 listopada 1998 r.
Badania DNA znowu nie pozostawiły złudzeń: skóra znaleziona w śrubie pchacza i pozostałe fragmenty ciała należały do Katarzyny Z. 12 listopada 23-letnia dziewczyna powiedziała, że jak zwykle wychodzi na zajęcia. Tyle, że matka nie wiedziała, iż od dwóch tygodni jej córka nie pojawiała się na uczelni... Obie kobiety umówiły się na spotkanie u lekarza na osiedlu Uroczym w Nowej Hucie, gdzie dziewczyna leczyła się. Nie przyszła. Matka zgłosiła zaginięcie. Poszukiwania aż do 7 stycznia nie przyniosły żadnego rezultatu. Wtedy rozpoczęły się drobiazgowe badanie życia dziewczyny, jej rodziny, znajomych.
Zwykła, miła dziewczyna
Katarzyna Z. urodziła się w 1975 roku. Miała 170 cm wzrostu, średnią budowę ciała. Nosiła długie, farbowane na blond włosy. Nic nie wskazywało na to, by przed zaginięciem w jej życiu dokonała się jakaś istotna zmiana, aby np. gwałtownie się zakochała. Nie odnaleziono niczego, co świadczyłoby, że zawarła jakąś nową znajomość. Była dziewczyną bardzo spokojną, inteligentną, dużo czytała, pisała wiersze. Czas spędzała raczej w domu. Rzadko nawiązywała nowe znajomości. Bliższe kontakty utrzymywała tylko z dwiema koleżankami poznanymi jeszcze w szkole średniej.
Lubiła muzykę zespołu "The Greatfull Dead", interesowała się jego zmarłym liderem. Religioznawstwo było jej trzecim kierunkiem studiów. Wcześniej próbowała uczyć się historii i psychologii. Także na krakowskim uniwersytecie.
etyszyści, transwestyci, ekshibicjoniści
Śledztwo nie przynosiło jednak rezultatów. Na miejscu zbrodni nie odnaleziono żadnych śladów, które pozwoliłyby zbliżyć się do sprawcy. Przy pomocy specjalistów m. in. z Instytutu Ekspertyz Sądowych przygotowano jednak domniemany portret psychologiczny zbrodniarza. Ustalono, że motyw zbrodni był seksualny. Ten wniosek sprawił, że policja prześwietliła znanych jej fetyszystów, parkowych, a zwłaszcza nadwiślańskich, ekshibicjonistów, transwestytów itp. Również bez skutku.
Policja długo utrzymywała śledztwo w tajemnicy ze względu na jego charakter. Pierwsze informacje na ten temat przedostały się do mediów w połowie 1999 roku. Oficer M. twierdzi, że gdy okazało się, iż śledztwo nie przynosi rezultatów, pozostało oczekiwanie na kolejny krok zbrodniarza. - Najeść się na całe życie nie można. Podobnie jest z potrzebami seksualnymi. Jeśli nie są zaspokajane inaczej, muszą się kiedyś odezwać - mówi oficer. Sprawdzano więc czy kolejne zaginione dziewczyny nie są podobne do Katarzyny Z., czy mają jakieś związki z jej środowiskiem.
Mamy go!
W połowie 1999 roku wydawało się, że sprawca zbrodni na Katarzynie Z. znowu pokazał swą twarz. Zatrzymany został student psychologii jednej z krakowskich uczelni, który nie tylko zamordował własnego ojca w domu w podkrakowskiej miejscowości, ale zdjął skórę z jego głowy. Dwa podobieństwa, fakt studiowania psychologii i zdjęcie skóry, wydawały się w oczywisty sposób wiązać go ze sprawą Katarzyny Z. Słowa "mamy go" okazały się jednak przedwczesne. Student został sprawdzony. Udowodniono, że z zabójstwem dziewczyny nie mógł mieć nic wspólnego.
W 2000 roku postępowanie prokuratorskie w sprawie okoliczności śmierci Katarzyny Z. zostało umorzone. W tym samym roku odbył się pogrzeb szczątków dziewczyny.
Wiem, kogo szukam
Sprawę Katarzyny Z. próbuje teraz rozwikłać Archiwum X. Pod tą nazwą kryje się kilkuosobowa grupa policyjna. Jego zadaniem jest rozwiązywanie spraw zabójstw często sprzed wielu lat, które były wcześniej umarzane z powodu niewykrycia sprawców. Sprawa Katarzyny Z., nie skończyła się. Cały czas śledztwo prowadzone jest metodami operacyjnymi. - Wiem, kogo szukam. Nawet wiem, jak będzie wyglądało jego mieszkanie. I mam sposób, aby udowodnić, że zbrodni dokonał ten, a nie inny człowiek. Muszę go tylko znaleźć. I będę dalej szukał - mówi oficer.
Marek Bartosik