Antyszczepionkowa panika w internecie

"Będą mogli wstrzyknąć nam wszystko pod przymusem i sami za to zapłacimy" - takie komentarze piszą internauci przerażeni zmianami w ustawie o zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi. Antyszczepionkowa panika rozprzestrzenia się w internecie jak prawdziwa plaga. Sprawdziliśmy, czy obawy internautów mają jakiekolwiek podstawy.

Antyszczepionkowa panika w internecie
Źródło zdjęć: © PAP | Piotr Polak
Anna KalocińskaMarcin Bartnicki

- Rozumiem, że jest sezon ogórkowy, ale jestem zażenowany faktem, że tak łatwo natchnąć niektórych dziennikarzy do powtarzania w internecie nieprawdziwych informacji, łatwych do sprawdzenia na stronie sejmu. Absurdalność niektórych "rewelacji" wyraźnie wskazuje, że fobia antyszczepionkowa potrafi niektóre osoby mocno oderwać od rzeczywistości prawnej i naukowej - tak skomentował prośbę o udzielenie odpowiedzi na pytania dotyczące nowelizacji ustawy o chorobach zakaźnych Jan Bondar, rzecznik prasowy Głównego Inspektoratu Sanitarnego. - Są granice żenady, której nie jestem w stanie znieść - mówił wcześniej w rozmowie telefonicznej, sugerując, że podejmowanie tematu zmian w ustawie o chorobach zakaźnych jest niepotrzebne.

Przyczyną ostrej reakcji i irytacji rzecznika są, jak przypuszczamy, pojawiające się w internecie opinie, według których nowelizacja ustawy zmieni w znaczącym stopniu system decydowania o szczepieniach ochronnych w przypadku epidemii. Jakich dokładnie zmian obawiają się internauci?

"Zmiany polegają między innymi na rozszerzeniu obowiązku szczepień na wszystkich Polaków (nie tylko jak dotąd dzieci), zmianie definicji choroby zakaźnej (teraz to będzie po prostu każda choroba wywołana przez biologiczny czynnik chorobotwórczy), rozszerzenie uprawnień inspekcji sanitarnej o nadzór nad wykonywaniem obowiązku szczepień (dotąd był to tylko ogólny nadzór nad szczepieniami), oraz zmiany w zasadach stosowania przymusu bezpośredniego (czyli siły fizycznej) przy aplikowaniu procedur medycznych. Teraz będzie to wyłącznie pod nadzorem lekarza i pracowników medycznych, nie trzeba już ani policji ani wyroku sądu, wystarczy decyzja lekarza. Dotąd polski minister zdrowia decydował o ogłoszeniu epidemii, teraz będzie 'decydował' główny inspektor sanitarny na polecenie unijnych instytucji zajmujących się bezpieczeństwem epidemicznym. Minister zdrowia zostaje kompletnie pominięty, jego rola zostaje zredukowana do płatnika rachunków za szczepionki" - pisze podpisujący się nickiem Cosciekawego internauta
portalu Wykop.pl (zobacz całą wypowiedź).

Tekst kopiowany w innych portalach i blogach dotarł do posłów i innych osób, które pracowały nad zmianami w ustawie o zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych, wzbudzając nieukrywaną irytację. Podobne tezy można było usłyszeć również na posiedzeniu senackiej komisji zdrowia (zobacz wystąpienie). Sprawdziliśmy, czy obawy internautów są oparte na rzeczywistych zagrożeniach.

Konieczny przymus

O tym, że uchwalona nowelizacja ustawy nie wniesie nic nowego, poza doprecyzowaniem niektórych przepisów i skróceniem czasu podejmowania decyzji o działaniach w sytuacjach kryzysowych, jest przekonany poseł PiS Bolesław Piecha, przewodniczący sejmowej komisji zdrowia. Podobne zapewnienia padają ze strony rzecznika GIS Jana Bondara. - Jest w zasadzie stricte techniczna i nie wnosi żadnego nowego elementu. Nie zmienia w żaden sposób obowiązującego prawa w jakimś ważnym elemencie. Nie ma w tej ustawie niczego, czego by nie było wcześniej - mówi.

Rzeczywiście, nowe przepisy nie spowodują znaczących zmian, ponieważ niektóre z przytoczonych przez internautę wywołujących obawy oskarżeń są przesadzone, a inne od dawna obowiązują. Dotyczy to m.in. prawa do przeprowadzenia leczenia, kwarantanny lub szczepień ochronnych wbrew woli obywatela.

Ekspert ds. szczepień i chorób zakaźnych, dyrektor Instytutu Profilaktyki Zakażeń, dr n. med. Paweł Grzesiowski wyklucza w rozmowie z Wirtualną Polską, żeby osoby dorosłe były kiedykolwiek fizycznie zmuszane do przyjęcia szczepienia. Potwierdza jednak, że w „skrajnych sytuacjach” prawo umożliwia lekarzowi podjęcie takiego działania. - Nie znam ani jednego przypadku osoby zaczepionej na siłę. W Polsce każdy może odmówić szczepienia, jednak w sytuacji ogłoszonej epidemii zawieszeniu ulegają niektóre swobody obywatelskie i dlatego powinna być zagwarantowana przez ustawę, możliwość zastosowania środków przymusu bezpośredniego do szczepienia czy przyjęcia leków - mówi dr Grzesiowski tłumacząc takie przepisy m.in. skłonnością do podejmowania przez ludzi irracjonalnych decyzji w skrajnych sytuacjach. Jak zaznacza, tak było podczas pandemii świńskiej grypy, kiedy - zanim jeszcze dowiedziono, jak groźna jest jej odmiana - wiele osób protestowało przeciwko szczepieniom, deklarując, że w razie obowiązku nie poddadzą
się takiej formie zabezpieczenia przed zachorowaniem.

Jeśli chodzi o przymusową kwarantannę i hospitalizację osób dorosłych, dr Grzesiowski zapewnił, że do takich przypadków dochodzi skrajnie rzadko, gdyż dotyczą one bardzo rzadkich chorób np. dżumy, gorączki krwotocznej czy cholery. Jednocześnie zaznaczył, że w podobne mechanizmy społeczeństwo musi być wyposażone, po to, żeby osoba, która jest roznosicielem śmiertelnej choroby zakaźnej, a nie zgodziła się na hospitalizację, mogła - choćby w sposób przymusowy - zostać odizolowana.

Dr Grzesiowski tłumaczy nowelizację ustawy o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi jako konieczność zabezpieczenia się społeczeństwa na wypadek sytuacji ekstremalnych. - Każdy z nas rozumie, co znaczy stan wyjątkowy, jeśli więc zdrowie publiczne wymaga szczepienia, to trzeba je przeprowadzić. Tym bardziej, że przepisy o przymusowym szczepieniu obowiązywały już wcześniej - mówi. Zapytany, czy, jak w przypadku świńskiej grypy, gdy nowa szczepionka pojawia się na rynku nagle i nie mamy do niej zaufania, taka forma przymusu na osobie dorosłej nie jest pogwałceniem jej praw, odpowiada, że „takie insynuacje są bzdurą”.

- Może tak myśleć jedynie osoba, która zupełnie nie rozumie procesu rejestracji szczepionek. W Polsce wiele osób uwierzyło w propagandę rządu, że szczepionki są niebezpieczne. Tymczasem podano ich wtedy na świecie ponad 50 mln dawek i nikt nie umarł, a tylko w Polsce z powodu świńskiej grypy według oficjalnych statystyk zmarło ponad 500 osób - mówi podkreślając jednocześnie, że jako lekarz może zapewnić, że jeśli dana szczepionka została wprowadzona na rynek, została ona gruntownie przebadana i sprawdzona. Wynika to z procedury rejestracji szczepionki, która jest wieloetapowa, nadzorowana przez międzynarodowe agencje i wymaga wykonania wielu badań. - W ciągu ostatnich 20 lat tylko raz i to w USA zdarzyło się wycofanie zarejestrowanej szczepionki, bardziej z ostrożności, niż z powodu wykazania jej nieprawidłowego działania - zaznacza dr Grzesiowski.

Innej argumentacji używała podczas pandemii świńskiej grypy Ewa Kopacz. Przypomnijmy, że była minister zdrowia uzasadniała rezygnację z zakupu szczepionek chroniących przed wirusem A/H1N1 właśnie skutkami ubocznymi. - Gdybym miała sto procent pewności, że ta szczepionka jest panaceum na świńską grupę, to na pewno kupiłabym ją - wyjaśniała 4 listopada 2009 roku w wywiadzie dla radia TOK FM. Zaznaczała również, że koncerny farmaceutyczne sprzedające szczepionkę utajniły część danych na temat jej działania, m.in. o późno występujące efekty uboczne. - Te informacje są niedostępne. Koncerny ich nie podały, to jest dziwne - mówiła.

Podczas wystąpienia w sejmie ówczesny wiceminister zdrowia Adam Fronczak stwierdził nawet, że podanie szczepionki może prowadzić do śmierci. - W jednym z krajów, który zakupił bardzo dużą ilość szczepionki, dwie osoby zmarły z powodu A/H1N1, a cztery osoby zmarły - jak się podejrzewa - kilka godzin po podaniu szczepionki. Czy to nie jest sygnał dla ministra zdrowia? - pytał w sejmie. Jak się później okazało, wiceminister opierał swoją wiedzę na ten temat na doniesieniach jednego ze szwedzkich dzienników, które zostały później zdementowane przez Europejską Agencję ds. Leków. Minister Kopacz i wiceminister Fronczak byli na tyle przekonujący, że część osób zaczęło się zastanawiać nad potencjalnymi skutkami ubocznymi przyjmowania innych szczepionek. Jak widać, wątpliwości te utrwaliły się i przetrwały do dziś. Definicja z PRL

Według ekspertów, również przeformułowanie definicji choroby zakaźnej nie spowoduje żadnych zmian. Dr Grzesiowski pytany o to, czy zmiana definicji choroby zakaźnej z „choroby zakaźne - choroby, które zostały wywołane przez biologiczne czynniki chorobotwórcze, które ze względu na charakter i sposób szerzenia się stanowią zagrożenie dla zdrowia publicznego” (ustawa z 2008 r.), na „choroba zakaźna - choroba, która została wywołana przez biologiczny czynnik chorobotwórczy” (nowelizacja ustawy z 2012 r.) jest potrzebna, odpowiada, że doprecyzowuje ona ważną kwestię. - Trzeba rozróżnić dwie kategorie: choroba groźna dla społeczeństwa i choroba groźna dla pojedynczego człowieka. Nowelizacja doprecyzowuje chorobę zakaźną jako taką, która nie tylko jest groźna dla milionów ludzi, ale też dla pojedynczego człowieka. Trzeba to otwarcie powiedzieć, że poprzednia definicja była błędna. Generalnie była pisana pod hasłem „zagrożeń zdrowia publicznego” - mówi dr Grzesiowski podkreślając jednocześnie, że poprzednia
definicja obejmowała tylko część chorób zakaźnych. Można było na przykład wykluczyć malarię jako chorobę zakaźną, gdyż nie stanowiła ona zagrożenia zdrowia publicznego w Polsce (nie ma bowiem w naszym kraju komara, który przenosiłby malarię). - I to jest absurd, bo malaria przecież jest chorobą zakaźną - puentuje dr Grzesiowski.

Jak wyjaśnia rzecznik GIS, również stwierdzenie, że decyzja o obowiązkowych szczepieniach ochronnych będzie należała do inspektoratów sanitarnych, nie jest zgodne z prawdą. - W projekcie ustawy wskazano w przepisach kompetencyjnych państwowego granicznego inspektora sanitarnego jako organ właściwy w zakresie nadzoru epidemiologicznego oraz podejmowania stosownych działań zapobiegawczych i przeciwepidemicznych w kontekście zagrożeń transgranicznych (wyłącznie na terenie, na którym właściwy jest inspektor graniczny). Nie oznacza to, że uzyska on możliwość podejmowania samodzielnej decyzji o obowiązkowych szczepieniach ochronnych przeciw chorobom zakaźnym gdyż kwestie te regulowane są ściśle rozporządzeniem wydanym na podstawie art. 17 ust.10 ustawy z dnia 5 grudnia 2008 r. o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi oraz określane corocznie w Programie Szczepień Ochronnych i nie ma tu żadnej dowolności w działaniu - wyjaśnia Jan Bondar.

Posłanka PO Alicja Dąbrowska, zasiadająca w sejmowej komisji zdrowia, wskazuje na zmianę polegającą na tym, że to GIS będzie podejmował decyzję zamiast ministra zdrowia. - Decyzja nie zapada na poziomie inspektoratów granicznych czy powiatowych, ale na poziomie Głównego Inspektoratu Sanitarnego. Zmiana sytuacji polega na uproszczeniu i przyśpieszeniu drogi podejmowania decyzji. Kiedyś każda decyzja musiała zostać wydana jako rozporządzenie przez ministra zdrowia. Aby uprościć ten proces, część decyzji została scedowana na GIS - informuje posłanka PO. Pojawiają się jednak wątpliwości, czy zmiana ta nie zwiększy prawdopodobieństwa wydania pochopnej, złej decyzji. - Ja bym tego tak nie rozpatrywała. W przypadku chorób zakaźnych główny inspektor jednoosobowo nie będzie podejmował decyzji, ma cały organ ludzi doradczych, konsultantów i jeśli wyda taką decyzję, to w oparciu o konsultacje i opinie innych osób - wyjaśnia posłanka.

"Inne źródła"

Stwierdzenie, że decyzje GIS będą podejmowane "na polecenie unijnych instytucji" również nie odpowiada rzeczywistości. W ustawie pojawiły się jednak nowe zapisy dotyczące źródeł, z których uzyskuje się informacje o zagrożeniu rozprzestrzeniania się choroby zakaźnej. Art. 31 ust. 2 pkt 3 mówi o "danych przekazanych przez punkty kontaktowe wspólnotowych i międzynarodowych systemów wczesnego ostrzegania".

- W każdym kraju UE utworzone są punkty kontaktowe systemów wczesnego ostrzegania o różnego rodzaju zagrożeniach - dla zdrowia ludzi, dla zdrowia zwierząt, w ramach bezpieczeństwa żywności, wody i inne. Państwa na mocy zobowiązań wspólnotowych czy międzynarodowych są zobligowane do prowadzenia takich punktów, które mają na celu szybką wymianę informacji o zagrożeniu (jeśli ma ono wymiar międzynarodowy). Ma to niezwykle istotne znaczenie w przypadku wielu dochodzeń epidemiologicznych, począwszy od tych, które są prowadzone w związku np. z zachorowaniami wywołanymi spożyciem skażonej żywności (np. salmonelozy), aż po przypadki narażenia na kontakt z osobą chorą na chorobę wysoko zakaźną i szczególnie niebezpieczną w czasie wielogodzinnych podróży lotniczych (wirusowe gorączki krwotoczne, SARS), jak również w stosunku do osób pokąsanych przez zwierzęta i potencjalnie w ten sposób narażonych na zakażenie wścieklizną. Proponowana zmiana umożliwi organom Państwowej Inspekcji Sanitarnej niezwłoczne podjęcie
stosownych działań przeciwepidemicznych w celu jak najszybszego przerwania dróg szerzenia się zakażenia i unieszkodliwienia źródła zakażenia - wyjaśnia Jan Bondar, rzecznik GIS.

Poza danymi z zagranicznych instytucji, informacje na temat rozprzestrzeniania się chorób zakaźnych będzie można, według ustawy, czerpać informacje także z bliżej nieokreślonych "innych źródeł", o których mówi art. 31 ust. 2 pkt 4. Według tego punktu ustawy, decyzję o podjęciu "czynności mających na celu zapobieganie oraz zwalczanie szerzenia się zakażeń i zachorowań na tę chorobę zakaźną" będzie można podjąć na podstawie "danych i informacji pochodzących z innych źródeł, w szczególności dotyczących ognisk epidemicznych zakażeń i zachorowań na chorobę zakaźną". Na pytanie, jakie dokładnie "inne źródła" oraz instytucje międzynarodowe miał na myśli ustawodawca, zapytaliśmy posłankę PO Alicję Dąbrowską. - Ten zapis ma rozszerzyć wymianę informacji w całej Unii. Natomiast jeśli chodzi o "inne źródła", to mogą to być różnego rodzaju doniesienia prasowe czy informacje od ludzi, którzy mieli kontakt z zakażoną żywnością - wyjaśnia Alicja Dąbrowska.

Czy na podstawie informacji pochodzących wyłącznie z „innych źródeł” (w tym i mediów) państwowe powiatowe inspektoraty sanitarne oraz państwowe graniczne inspektoraty sanitarne będą mogły podjąć decyzję o obowiązkowych szczepieniach ochronnych? Dr Grzesiowski tłumaczy, że w Polsce tryb zgłoszenia choroby zakaźnej do sanepidu jest taki, że lekarz wystawia zgłoszenie w momencie, kiedy uzna to za uzasadnione; najczęściej po wynikach posiewów, które mogą trwać do kilku dni. Zgłoszenie może więc wystąpić wiele godzin od klinicznego rozpoznania choroby. Dlatego telefoniczne zgłoszenie podejrzenia kilku przypadków sepsy zanim przyjdą wyniki posiewów może być już sygnałem dla służb sanitarnych do podjęcia stosownych działań. Podobnie może się zdarzyć gdy do mediów dotrze informacja o na przykład epidemii tajemniczej choroby wywołującej ciężką biegunkę i nagłą niewydolność nerek, tak jak było to w Niemczech rok temu. - Oczywiście same media nie są żadnym źródłem informacji. Jeśli jednak rozumiemy je bardzo szeroko,
jako na przykład, przekazywanie informacji przez internet, to jeśli na forum lekarzy kilku z nich opisze podobne objawy u swoich pacjentów, np. podejrzenia sepsy, to można powziąć uzasadnione podejrzenia co do ogniska epidemicznego i wcześniej rozpocząć akcję - tłumaczy dr Grzesiowski.

Efekt ACTA

Protest przeciwników szczepień ochronnych, który niemal w całości okazał się nie poparty faktami i sprowadził do absurdu wątpliwości wobec ustawy, wprowadził do dyskusji o drobnych technicznych zmianach w ustawie szum informacyjny. W konsekwencji niewiele osób zwróciło uwagę na zalety i wady drobnych zmian, które w niektórych sytuacjach mogą mieć duże znaczenie. Przepis mówiący o "innych źródłach", bez ich precyzyjnego określenia może nie tylko przyspieszać proces decyzyjny, ale także może być być dla podejmujących decyzje usprawiedliwieniem w sytuacji, gdy decyzja o podjęciu "czynności mających na celu zapobieganie oraz zwalczanie szerzenia się zakażeń" okaże się błędna.

Gdyby powtórzyła się sytuacja z jaką mieliśmy do czynienia w przypadku pandemii tzw. świńskiej grypy, decydenci zyskaliby większe spektrum dopuszczalnych przez ustawę przesłanek, na podstawie których można podjąć decyzję m.in. o zakupie szczepionek i przeprowadzeniu szczepień ochronnych. Jak hipotetycznie w świetle nowej ustawy wyglądałyby działania instytucji państwowych w przypadku powtórzenia się sytuacji ze "świńską grypą"?

- Wyglądałoby to dokładnie tak, jak przedtem, tyle tylko, że przepisy są bardziej doprecyzowane. Niewiele by się zmieniło poza tym, że te działania, które były podejmowane, byłyby bardziej sankcjonowane prawnie, a nie byłyby bardziej na zasadzie takich nie do końca ugruntowanych przesłanek prawnych - wyjaśnia Bolesław Piecha, poseł PiS. Również Alicja Dąbrowska z PO wskazuje, że podejmowanie decyzji wyglądałoby tak samo, jak przed nowelizacją ustawy. - Myślę, że minister Kopacz też nie podjęła tej decyzji jednoosobowo, tylko korzystała z różnego rodzaju konsultacji i oceny epidemiologicznej, w tym opinii GIS. Ostateczna decyzja o zakupie będzie należała do ministra zdrowia - twierdzi Dąbrowska.

Panika wywołana takimi drobnymi zmianami prawa to dobry wskaźnik poziomu zaufania do parlamentarzystów i klasy politycznej. W sejmie za nowelizacją ustawy opowiedzieli się niemal wszyscy posłowie, przeciw był tylko Marek Sawicki z PSL. Taka sama zgodność opinii posłów różnych klubów parlamentarnych i przedstawicieli instytucji państwowych panowała w przypadku ACTA. Po kompromitacji, jaką był dla całego parlamentu ten traktat i serii innych nieprawidłowości, obywatele są wyjątkowo wyczuleni na wszelkie próby zwiększania kontroli państwa i na nowe potencjalnie korupcjogenne przepisy. Dlatego również przy okazji kolejnych zmian prawa, możemy spodziewać się protestów społecznych nawet, jeśli obawy protestujących będą nieuzasadnione i przyprawią o irytację kolejnych rzeczników prasowych. Po wytworzeniu takiej atmosfery, przeprowadzenie jakichkolwiek, nawet mało znaczących reform, będzie dla obecnego rządu wyjątkowo trudne.

Marcin Bartnicki, Anna Kalocińska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2407)