Anna Seweryn-Wójtowicz: zamordowano ich, nie wierzę w takie przypadki
Kiedy mama zadzwoniła i powiedziała, że rozbił się samolot i gdzie to się stało, pierwsze moje słowa do męża brzmiały: "Zamordowano ich" - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Anna Seweryn-Wójtowicz, córka tragicznie zmarłego w katastrofie smoleńskiej Wojciecha Seweryna.
08.06.2012 | aktual.: 08.06.2012 15:36
W obszernej rozmowie z dziennikarzem "Naszego Dziennika" Seweryn-Wójtowicz wyznaje, że był moment, kiedy żałowała, że pomyślała, że ich zamordowano. Po kilku dniach myśli te jednak wróciły. - Zastanawiałam się, dlaczego tak strasznie oceniam, przecież jestem katoliczką, człowiekiem wierzącym, jak mogę rzucać od razu takie oszczerstwa. (...) Nie, to nie mógł być wypadek, ja nie wierzę w takie przypadki - mówiłam do siebie - opowiada.
Seweryn-Wójtowicz, która ma amerykańskie obywatelstwo, wyznaje, że kilka razy amerykańscy dziennikarze robili jej uwagi, że nie wolno mówić, że doszło do zamachu, gdyż tego nie wiadomo. - Potem tych słów nie puszczano w telewizji. Ale tak mówiłam do dziennikarzy. Mówiłam, że jeżeli znają choć trochę historię relacji polsko-rosyjskich, to powinno być jasne, dlaczego tak myślę - mówi córka Wojciecha Seweryna
Wyznaje również, że "uroczyste pogrzeby, wojsko, honory, ceremonie, wszystko było tak zrobione, by nas w tym naszym nieszczęściu omamić". - Każdy był na jakichś lekach. Nawet gdy ktoś pomyślał, że musi coś zrobić, to zaraz znalazł się jakiś doradca czy koordynator, który wymyślał różne przeszkody. Byłam jedyną w rodzinie, która chciała otworzyć trumnę. Proszono mnie, żebym tego nie robiła - mówi.
Zwraca uwagę, że jej ojciec poleciał do smoleńska z sygnetem na palcu; sygnetu nie było jednak wśród rzeczy, jakie zgromadziła Żandarmeria Wojskowa w Mińsku Mazowieckim.
- W wynikach sekcji zwłok nie ma mowy o odcięciu rąk czy palców. O sygnecie też nie ma mowy. Dopiero w tym roku, w lutym, widziałam w prokuraturze zdjęcia rąk ojca zrobione w Moskwie. Nie ma na nich sygnetu. Musiał zostać zdjęty w Smoleńsku, w każdym razie przed zrobieniem tej fotografii. Nie chodzi o wartość, nie chodzi nawet o sentyment, bo mam dużo pamiątek po ojcu. Ale jak można tak traktować ludzi? - pyta retorycznie Seweryn-Wójtowicz.
10 kwietnia 2010 r. prezydent Lech Kaczyński zginął w tragicznym wypadku lotniczym pod Smoleńskiem. Razem z nim zginęła jego małżonka oraz kilkadziesiąt najważniejszych osób w kraju. Na pokładzie rządowego Tu-154 było 96 osób.