Ania miała wrócić tuż po egzaminach...
Rodzice i cztery siostry nigdy nie pogodzą się ze śmiercią Ani Dybowskiej (21 l.). Są przekonani, że za chwilę stanie w drzwiach uśmiechnięta, jak zawsze, od ucha do ucha. Przecież miała tylko w Warszawie zdać egzaminy wstępne na studia i zaraz wrócić do domu...
13.07.2004 | aktual.: 13.07.2004 09:33
Dwóch zbrodniarzy dla zabawy, dla „uczczenia” urodzin jednego z nich, zabiło Anię Dybowską. Swoją ofiarę wybrali na chybił trafił, bestialsko pobili, dusili, a jeszcze żywą wyrzucili z pędzącego pociągu. Zabrali komórkę, dwa pierścionki i ok. 100 zł kieszonkowego, które dostała od ojca. Czy to wystarczy, by umrzeć?
- Jak można być do tego stopnia zwyrodniałym człowiekiem i zaplanować zbrodnię drugiej osoby? - pyta zrozpaczona Bogusława Dybowska (41 l.). - Nie chodzi tylko o moje dziecko, ale dla mordercy, który zabija z premedytacją, nie ma przebaczenia. Powinien dostać karę śmierci.
Bogusława i Jerzy Dybowscy żyją z małego, raptem 2-hektarowego gospodarstwa rolnego w Jarkowie pod Rymaniem (Zachodniopomorskie). Ledwo wiążą koniec z końcem, ale wszystko, co mają, oddają swoim dzieciom - Każdy grosz odkładałem, by Ania mogła studiować - Jerzy Dybowski (48 l.) nie potrafi teraz zasnąć. - Jak można zabić dla przyjemności? Powinna być kara, która odstraszy zbrodniarzy.
Dybowscy wychowali córkę na obowiązkową i pilną młodą kobietę. Gdy po liceum Ani nie udało się dostać na psychologię w Poznaniu, zapisała się do Medycznego Studium Zawodowego w Łomży. Policealną szkołę ukończyła w czerwcu z wynikiem bardzo dobrym. Od podstawówki miała wysokie oceny. Nie chodziła na dyskoteki, nie włóczyła się z rówieśnikami, wolała czytać. Była o krok od spełnienia swojego największego marzenia. Bardzo chciała zostać farmaceutką. Egzaminy na studia miała zdawać 2 lipca rano.
- Uśmiech i jeszcze raz uśmiech na buzi - wspomina córkę Bogusława Dybowska. - Lubiła pichcić, krzątać się w kuchni. Zawsze przesadzała z przyprawami. Nie ubierała się wyzywająco, nakładała delikatny makijaż. Spódnica była dla niej koszmarem, wolała porozciągane swetry i bluzy - tłumaczy, jakby córka miała przyjść za moment.
Jerzy Dybowski zdejmuje ze ścian pokojów makramy wykonane przez Anię. Z dumą pokazuje nieduże, misterne obrazy Stańczyka, kotów i brązowego konia. - Stańczyka dostaliśmy pod choinkę dwa lata temu - chwali się. - Nad każdym z obrazów Ania cierpliwie pracowała przez dwa miesiące.
A przed oczami Bogusławy Dybowskiej co chwilę staje widok, który zapamiętała podczas identyfikacji zwłok córki. - Ania miała pokrwawioną, zmasakrowaną twarz. W jej szeroko otwartych oczach widziałam przerażenie... - płacze bezgłośnie.
Grzegorz Kaźmierczak