Andrzej W. Święch: morze wciąż ma do opowiedzenia historię wielkiej tragedii tysięcy ludzi
W miejscu zatonięcia transportowca MS Rigel, nurkowie do dziś znajdują wiele drobiazgów, w tym fragmenty odzieży, buty. W 1944 statek przewoził wzdłuż wybrzeża Norwegii ponad 2500 jeńców wojennych, głównie Rosjan, Polaków i Jugosłowian. Morze wciąż ma do opowiedzenia historię wielkiej tragedii tysięcy ludzi - mówi archeolog podwodny Andrzej W. Święch w rozmowie z Sylwią Skorstad, norweską korespondentką WP.PL.
03.03.2014 | aktual.: 04.03.2014 10:26
WP: Sylwia Skorstad: Czym zajmuje się archeologia podwodna?
Andrzej W. Święch: Szukaniem "skarbów", skarbów historii. To stosunkowo młoda gałąź archeologii. Pierwsze nieśmiałe próby badań podwodnych miały miejsce już około sto lat temu, na początku było to głównie pozyskiwanie zabytków. Po II WŚ nastąpiła ich intensyfikacja. Dziś rolą archeologa podwodnego jest obok odkrywania i badania również opieka nad zabytkami, bo coraz więcej ludzi dla pieniędzy, sławy lub przygody eksploruje wraki, niekiedy bezpowrotnie zacierając wiadomości, które one chciały nam przekazać.
WP: Czego używa do pracy archeolog podwodny?
Tabliczki z pleksi, ołówka, miarki/linijki, aparatu fotograficznego i eżektora będącego swego rodzaju "łopatą podwodną", dzięki której można rozkopywać podwodne stanowiska. Coraz częściej także sonarów, różnego rodzaju echosond, profilomierzy osadów dennych zdolnych do wykrywania obiektów znajdujących się pod mułem, a także robotów przeznaczonych do prac podwodnych. Robot schodzi tam, gdzie nurek nie może zejść, bo byłoby to zbyt niebezpieczne, czasochłonne czy wręcz niemożliwe. Pamiętajmy, że im głębsze zejście nurka, tym więcej czasu potrzeba na dekompresję. Tymczasem robot może pracować non stop, jeżeli pogoda na to pozwoli, a operujący nim człowiek będzie miał zmienników. Tak było na przykład podczas prac badawczych na wraku Titanica. Należy jednak pamiętać, iż te mocno zaawansowane roboty są bardzo drogimi urządzeniami i niewiele instytucji na nie stać.
WP: Czy pewnego dnia całą pracę podwodną wykonają dla archeologów roboty?
W ostatnich latach faktycznie zwiększa się udział nowoczesnych metod. Niektórzy koledzy po fachu twierdzą, że nie przekonują ich dane zgromadzone przez roboty, wolą sami wszystkiego dotknąć, zobaczyć, móc się samodzielnie rozejrzeć na stanowisku. A mnie przekonuje to, co powiedział odkrywca Titanica: Na dużych głębokościach nurek nie poświęci się pracy badawczej na sto procent, bo będzie zbyt zajęty pilnowaniem własnego życia.
WP: Czy morza skrywają jeszcze wiele archeologicznych tajemnic?
Pokusiłbym się o stwierdzenie, że dotąd poznaliśmy mniej niż 10 proc. z nich. Będziemy jednak odkrywać coraz więcej. Na wraki natrafiają firmy prowadzące pomiary hydrograficzne lub marynarka wojenna. Szwedzki galeon Solen oraz Miedziowiec pochodzący z przełomu XIV i XV wieku zostały znalezione podczas prac w Porcie Północnym w Gdańsku. Niekiedy zatopiony statek odkrywają nurkowie. Na przykład na słynny wrak statku z Mazotos, który zatonął kilka wieków przed narodzinami Chrystusa, natrafił u wybrzeży Cypru nurek polujący z kuszą. Niekiedy to naukowcy prowadzą poszukiwania konkretnego statku, ale zaledwie kilka instytutów badawczych ma własne, przeznaczone do poszukiwań jednostki pływające. Przed nami jeszcze pracy na całe pokolenia.
WP: Jakie tajemnice spędzają obecnie sen z powiek polskim archeologom morskim?
Na pewno coraz liczniejsze, bo polska archeologia morska w ostatnich latach nabrała rozpędu. Obok prężnie działających Centralnego Muzeum Morskiego oraz ośrodka na toruńskim Uniwersytecie Mikołaja Kopernika, Zakład Archeologii Podwodnej otworzył Uniwersytet Warszawski. W Szczecinie naukowcy włączyli się w projekt badania zatopionego osadnictwa prehistorycznego, a od niedawna również Uniwersytet Gdański rozwija archeologię morską. Każdego z archeologów fascynuje inny wrak, inny okres, inna problematyka badawcza. Nawet te jednostki, które uważano za dokładnie zbadane, mogą jeszcze kryć wiele zagadek. Przykładem niech będzie wrak transportowca MS Rigel. W 1944 statek przewoził wzdłuż wybrzeża Norwegii ponad 2500 jeńców wojennych, głównie Rosjan, Polaków i Jugosłowian. Na wysokości wyspy Tjoetta został zbombardowany przez wojska brytyjskie. Brytyjczycy twierdzili, że jednostkę zaatakowano omyłkowo, biorąc ją za transport niemieckich żołnierzy. Niektórzy z 267 ocalałych z katastrofy twierdzili, że piloci RAF-u
strzelali do rozbitków.
WP: Czego jeszcze nie wiemy o tym wraku?
Teoretycznie wiemy wszystko. W 1969 roku na wpół zatopiony wrak wydobyto i pocięto. Szczątki ludzkie pochowano na miejscowym cmentarzu i ustawiono pomnik w kształcie krzyża. Wszystko zostało posprzątane. Jednak kiedy rozmawiam z nurkami zapuszczającymi się na tamte wody, to zbieram podobne, interesujące relacje. W miejscu zatonięcia transportowca do dziś znajdują wiele drobiazgów, w tym szczątki odzieży, buty. Morze wciąż ma do opowiedzenia historię wielkiej tragedii tysięcy ludzi.
WP: Czy jest więcej takich wraków związanych z polską historią?
O wiele więcej. Nikt nie badał na przykład spoczywającego w Vestfiordzie wraku statku MS Chrobry, podczas katastrofy którego ranny został Karol Olgierd Borchardt, później znany pisarz. Żaden z archeologów jeszcze nie widział też wraku MS Palati. Wraz z profesorem Markiem E. Jasińskim rezydującym w Trondheim liczymy na to, że znajdą się fundusze na zbadanie wraków z czasów II wojny światowej. W 1942 roku MS Platia przewoziła transport około tysiąca jeńców wojennych, w tym Polaków, do okupowanej Norwegii na roboty. Trafiona torpedą zatonęła w ciągu pół godziny. Wiemy, że po uderzeniu torpedy na pokładzie wybuchła panika, a więźniowie wydostali się z ładowni i walczyli o życie.
WP: Czy ktoś ocalał z tej katastrofy?
Tylko nieliczni, zatonięcie Palatii to druga pod względem liczby ofiar katastrofa morska w historii Norwegii. Dowódca eskortującej ją jednostki wydał rozkaz ratowania tylko Niemców. Do ocalałych jeńców próbujących szukać ratunku, strzelano. Przeżyli tylko ci, którzy do eskortującego statku dopłynęli na wspólnych tratwach ratunkowych razem z Niemcami. W jednej godzinie ci ludzie byli dla siebie więźniami i strażnikami, w drugiej zdarzało im się nawzajem ratować od śmierci. Źródła historyczne mówią o 108 ocalałych Niemcach i 78 jeńcach. Ponoć jeszcze kilka dni po katastrofie zwłoki topielców unosiły się w wodzie.
WP: Wiemy, gdzie znajduje się wrak?
Tak, w 1997 roku zlokalizowała go Norweska Marynarka Wojenna. Leży na dużej głębokości. Nie wszystkie wraki się bada, bywa, że ciekawość archeologów przegrywa z ekonomią. Badania wraków są bardzo drogie, więc na dnie mórz tkwią setki zlokalizowanych, ale nigdy nie eksplorowanych statków. Czasami najlepszym i naturalnym zabezpieczeniem dla takiego pomnika historii jest samo morze, bo nawet składowanie eksponatów na lądzie wymaga sporych nakładów finansowych. W prywatnych rozmowach ze znajomymi archeologami morskimi z Grecji słyszałem, że w rejestrze tamtejszych służb jest ponad tysiąc zlokalizowanych wraków jednostek od starożytności poprzez średniowiecze do XIX w.
WP: Czy najbardziej fascynujących dla polskiego historyka wraków trzeba szukać na Morzu Norweskim?
Wcale nie, na niektórych z nich dosłownie siedzimy. Niedawno w okolicach Czerska pewien gospodarz prowadził drobne prace ziemne w sadzie jabłoni. Natrafił na jakieś zakopane w ziemi drewno, potem trafiło ono do archeologów. Ci początkowo myśleli, że to część niedużej łodzi rzecznej, ale kiedy grupa dr Waldemara Ossowskiego z Centralnego Muzeum Morskiego zaczęła kopać, okazało się, że pod sadem tkwi 33-metrowy statek rzeczny, tak zwana szkuta z XV wieku.
Ostatnie 4-5 lata przyniosły także odkrycie na Pomorzu kilku zabytkowych, bardzo ciekawych wraków. Część z nich jest obecnie badana przez Centralne Muzeum Morskie.
WP: Co możemy określić mianem „Świętego Grala” archeologów podwodnych? O jakim odkryciu marzy Indiana Jones z akwalungiem?
To zależy, z jakiego kraju dany Indiana Jones pochodzi. Dla Amerykanów Graalem był Titanic, dla Greka to statek z kultury minojskiej z zachowaną częścią kadłuba. Kolega Hiszpan, pracujący często w Ameryce Łacińskiej, poszukiwał zatopionego transportu Corteza. Mnie osobiście marzy się grant na badania w Ghanie, gdzie chciałbym znaleźć wrak statku, który zatonął płynąc ze "Złotego Wybrzeża” do Nowego Świata. A dla polskiego archeologa podwodnego chyba też nie będzie to takie jednoznaczne. Koledzy pracujący na śródlądziu i w polskich jeziorach będą mieli inny cel, niż ci na morzu. Dla wielu osób, nie tylko archeologów, ważnym celem poszukiwań jest wrak okrętu podwodnego ORP Orzeł, jednostki, która stała się legendą.
WP: Czemu akurat ORP Orzeł jest tak fascynujący?
Ze względu na swoją niezwykłą historię, w tym brawurową ucieczkę z Tallina oraz tajemnicze zaginięcie, niedokończoną ostatnia misję. Jego wraku Polacy poszukują od lat z dużym zaangażowaniem. Ostatnio zrobiło się o nim głośno rok temu, kiedy hydrografowie angielscy dali znać Polskiej Marynarce Wojennej, że natrafili na coś, co może być wrakiem naszego "Orła”. Niestety, szybko okazało się, iż to nie nasza legenda. Na Facebooku zawiązała się grupa, która stawia sobie za cel wsparcie w odnalezieniu tego wraku. Odnaleźć Orła
WP: Czy szansa, że go znajdziemy, jest z każdym rokiem większa? Coraz więcej statków, choćby trudniących się rybołówstwem, ma na pokładzie zaawansowane technologie pozwalające zerkać na dno…
To prawda, ale trzeba pamiętać, że morza są olbrzymie. Morze Północne zdaje się niewielkie w porównaniu np. ze Śródziemnym, ale to wciąż szukanie igły w stogu siana. Kiedyś podawano koordynaty statków z dokładnością co do minuty, a więc na dzisiejsze standardy bardzo niedokładnie. Niedawno prowadzono poszukiwania argentyńskiej jednostki, która zatonęła podczas bitwy o Falklandy. Nie udało się, chociaż do katastrofy doszło zaledwie w 1982 roku.
WP: Co sprawiło, że zainteresował się pan akurat archeologią morską?
Interesowałem się historią, miałem nauczycieli historii w najbliższej rodzinie, a do tego fascynowało mnie morze. Dostałem się na studia archeologiczne w Poznaniu i na własną rękę szukałem doświadczeń związanych z badaniami podwodnymi. Na trzecim roku studiów wyjechałem do Grecji, tam nawiązałem kontakt z Duńskim Instytutem w Atenach, co z kolej zaowocowało pięcioletnim udziałem w ich projekcie w Pireusie. Do tej pory jestem wdzięczny wykładowcom, że godzili się na te wyjazdy, nieobecność na zajęciach, w końcu nawet na promotora spoza uczelni. Został nim wspomniany profesor Jasiński, który specjalizuje się w bliskiej mi tematyce.
WP: Czy badanie wraków to bezpieczna praca?
Większość stanowisk archeologów znajduje się na głębokości dostępnej dla nurków rekreacyjnych, czyli stosunkowo płytko. Na samopoczucie nurka, a tym samym poczucie bezpieczeństwa, może mieć wpływ wiele czynników, choćby tak banalnych jak widoczność. Bardziej nieprzyjemne nurkowanie można zaliczyć w mętnym polskim jeziorze niż np. na Morzu Śródziemnym. Należy jednak pamiętać, że ta ocena jest czysto subiektywna. Niektóre osoby cenią sobie polskie wody ponad wszystko.
WP: Ciemność, izolacja, a niekiedy świadomość, że przebywa się w miejscu, w którym wydarzyła się tragedia. Zdarzało się panu przestraszyć podczas nurkowania?
Zdarzało mi się odczuwać dyskomfort czy niepokój. W porcie Pireus nurkowałem na stosunkowo niedużych głębokościach, ale warunki było bardzo trudne – ograniczona widoczność, mnóstwo pływających wszędzie śmieci, przeróżne rzeczy znajdowane w wodzie łącznie z łuskami i nabojami, które zdarzyło się nam odkopać podczas badań. Lęk natomiast zdarzyło mi się odczuć na niektórych nurkowaniach w Ghanie, gdzie warunki bywają bardzo specyficzne. Dno jest piaszczyste, występuje zjawisko martwej fali, woda jest niby błękitna, ale tylko przy powierzchni, głębiej gwałtownie mętnieje i nagle widoczność spada do kilku centymetrów. Co i raz trzeba przerywać nurkowanie. Pamiętam, jak raz przy tak złej widoczności wpłynęła na mnie meduza. Nic groźnego, jej czułki ledwie poszczypały mi twarz, ale kiedy zwierzę pojawia się "znikąd”, można się wystraszyć.
WP: Ktoś mógłby zapytać, po co wydawać miliony na to, by uzupełnić kilka stron w podręcznikach historii. Co badania archeologów podwodnych dają przeciętnemu Kowalskiemu?
Przeciętny Kowalski jest tak samo ciekawski jak przeciętny archeolog podwodny, bo to część ludzkiej natury. Napędza nas chęć poznania. Chcemy też móc lepiej siebie zdefiniować, a to niemożliwe bez poznania własnej historii. Każdy zatopiony okręt to część naszego dziedzictwa i wierzę, że mamy obowiązek je chronić. Zatopione jednostki to nie porzucone samotne wyspy, łączą się z konkretnymi historiami, z pewnymi wydarzeniami na lądzie i trzeba je rozpatrywać w szerszej perspektywie. Każde odkrycie to kolejna cegiełka pozwalająca nam zrekonstruować przeszłość, zrozumieć przodków. I wbrew temu co się mówi o dzisiejszej młodzieży, ona coraz chętniej zagląda do muzeów i z otwartym umysłem ogląda to, co udało nam się wydobyć z wraków. Trzeba tylko ich odpowiednio do tego zachęcić. Przykładem może być szeroko rozpropagowana tzw. "Noc Muzeów".