Amunicja na święta
Tegoroczny przepis na najlepszy gwiazdkowy prezent dla fana strzelanin? Nie będzie łatwo, bo trzy hity idą łeb w łeb.
24.12.2007 | aktual.: 24.12.2007 11:53
Cień trzech gigantów przykrył inne, niezłe przecież gry, które w innych okolicznościach mogłyby narobić szumu – na przykład ciekawie bawiącego się czasem „Timeshifta” czy makabryczne „Jericho” powstałe przy współpracy Clive’a Barkera. Ale tak już jest, gdy Infinity Ward prezentuje nową jakość w serii „Call of Duty”, rezygnując z bitew drugiej wojny światowej na rzecz współczesności, Crytek pokazuje najpiękniejszą dżunglę w obrośniętej już legendą strzelaninie „Crysis”, a Valve zdradza nowy plaster przygód Freemana i Alyx w drugim dodatku do gry „Half-Life 2”.
Najbardziej intensywnie jest w „Call of Duty 4”. Jednoosobowa kampania przerzuca nas między epizodami konfliktu, czasem tylko po to, by zaszokować przeprowadzaną przez ekstremistów egzekucją prezydenta arabskiego państwa – ukazaną z perspektywy ofiary. Wcielając się w inne, dające więcej nadziei na przeżycie role, gracz w otoczeniu towarzyszy broni szturmuje okręt na wzburzonym morzu, walczy w labiryncie uliczek bliskowschodniego miasta, zdobywa dom po domu w rosyjskiej wiosce. Jest tu miejsce i na czołganie się snajperem w trawie podczas wizyty w opustoszałej, podczarnobylskiej Prypeci, i na ostrzał pola bitwy z samolotu, kiedy małe kropeczki wrogów widoczne w czarno-białej podczerwieni nie mają żadnych szans z potężnymi działkami na pokładzie. Widzieliśmy to na przemyconych do YouTube’a zapisach walk w Iraku – widzieli także i twórcy „CoD4”. Gdy akcja schodzi na ziemię, atmosfera wzorcowo wciąga gracza w wir wojennego chaosu: sojusznicy i wrogowie przekonująco walczą i giną tuż obok, każdy wybuch wygląda
jak w hollywoodzkim filmie, a orkiestra symfoniczna naciera na instrumenty, jakby to miał być jej ostatni soundtrack. Całość przypomina przejażdżkę kolejką w wesołym miasteczku, tyleż intensywną, co, niestety, krótką. Na szczęście „CoD4” to także doskonały multiplayer z naręczem trybów i systemem rozwoju żołnierzy w miarę sukcesów w walkach.
Lekki kryzys w „Crysis”
Na tle zabójczo dobrej konkurencji sieciowa część „Crysis” wypada najsłabiej, mimo że zawiera interesujący, wieloetapowy wyścig zbrojeń, w którym dwa zespoły starają się zniszczyć swoje bazy. Za to w pojedynkę grało mi się najprzyjemniej, bo bez ograniczeń narzucanych przez pozostałe strzelaniny. Duchem jest to kontynuacja hitu „Far Cry” – autorzy znów wyczarowują tropikalną wyspę, tym razem opanowaną przez armię Korei Północnej, która znalazła tam pozaziemską technologię. Zanim jednak komandos niedalekiej przyszłości zetrze się z zamrażającymi wszystko (i wszystkich) obcymi, czekają go zmagania z żołnierzami w soczyście zielonej dżungli.
Nanokombinezon bohatera pozwala znikać, skakać i uderzać z nadludzką siłą, bardzo szybko biegać – ale tylko przez chwilkę, co z jednej strony pozwala walczyć na różne sposoby (albo nie walczyć wcale, przemykając się za plecami strażników), a z drugiej nie rozleniwia taktycznie. Po spokojniejszych penetracjach wrogich posterunków trafiamy w sam środek bitwy, rozpaczliwie bronimy się przed przeważającymi siłami i za sterami czołgu uczestniczymy w ofensywie. Ku mojej radości opony jeepa nie są tu kuloodporne, chatka z drewna i blachy cudownie ulega wybuchowi granatu, a seria z miniguna kosi palmy wokół jak w „Predatorze”. Za te wspaniałości płaci się jednak wysoką cenę w postaci wyżyłowanych wymagań sprzętowych.
„The Orange Box” z niespodzianką
„Half-Life 2: Episode Two” używa symulacji praw fizyki do czegoś innego - łamigłówek. Znów jest okazja choćby do przenoszenia beczek i obciążania nimi górniczej windy, by nie wróciła na górę po zejściu z niej bohatera. Produkcja Valve wyróżnia się takimi właśnie zabawami i fabułą rozpisaną bardziej na ludzkie postacie niż geopolityczne wydarzenia, a przez to bardziej wciągającą. Po ucieczce z okupowanego przez pozaziemski Kombinat miasta Freeman i Alyx przemierzą opustoszałą prowincję, jadąc do bazy ruchu oporu sypiącym się dodge’em i robiąc przerwy na podchody z nowymi przeciwnikami: mechanicznymi hunterami. Wcześniej trzeba zejść do nory owadzich antlionów. Silnik gry zostaje w tyle za konkurentkami, ale wynagradza to świetny – mimo powtórek z poprzednich części – wystrój. Wielkich, trójnogich machin (striderów) nigdy dosyć, tym bardziej że tym razem niszczy się je wystrzeliwanymi z gravity guna przyczepnymi bombkami. Środkowy epizod trylogii dostajemy w zestawie ze starociami – pierwszym dodatkiem i
podstawowym „HL2” – co może zdenerwować komputerowców, którzy już raz kupili te gry. „The Orange Box” przynoszący całą serię w jednym pudełku ma jednak więcej niespodzianek: dla sieciowych strzelców rewelacyjną „Team Fortress 2”, a dla łamaczy głowy – „Portal”. W tym ostatnim pomysł z naklejaniem pary dziur (przez jedną się wchodzi, drugą wychodzi) na ściany, podłogi i sufity owocuje serią pomieszczeń łamigłówek, od których trudno się oderwać.
Rafał Belke
„Call of Duty 4: Modern Warfare” (PC, PS3, X360)
„Crysis” (PC)
„The Orange Box” (PC, PS3, X360)