Amerykański rygor
"Gazeta Lubuska" opisuje warunki pracy
zatrudnionych w Moltechu, spółce z Sulęcina (lubuskie), w której
pracuje ponad dwa tysiące osób. Spółka należy do amerykańskiego
koncernu, potentata w produkcji wiązek kablowych dla motoryzacji,
telekomunikacji i informatyki.
Jak się majstrowej wydaje, że ktoś za często chodzi do toalety, jedzie po pensji - żalą się pracownice Moltechu. To zakład pracy, liczy się wynik - mówi prezes firmy Andrzej Durdyń.
Jesteśmy wykorzystywane. Za byle co wywalają z roboty - twierdzą rozmówczynie gazety zastrzegając sobie anonimowość. Nieraz wracałyśmy do domu z pierwszej zmiany po północy, nieprzytomne ze zmęczenia - opowiada matka dwójki dzieci. A chorobowe kosztuje dodatek motywacyjny - dodaje jej koleżanka ze zmiany. Cały czas podnoszą normy i człowiek jak głupi biega, żeby się wyrobić. I to za najniższą krajową - podkreśla.
Młoda blondynka wspomina szkolenia za granicą: Musiałyśmy jechać do Francji na co najmniej miesiąc, żeby nauczyć się nowych projektów. Ja nie chciałam, bo mam małe dzieci, ale nikogo to nie interesowało. Gdybym nie pojechała, straciłabym pracę.
Kobiety przypominają letnie upały. W halach było tak gorąco, że mdlałyśmy. Bywało, że karetka przyjeżdżała do zakładu kilka razy w tygodniu - mówią. A ostatnio wprowadzone +karty na sikanie+ to absurd - denerwują się.
Prezes Miltechu tłumaczy: Za każdym razem, kiedy wychodzi się z hali w czasie zmiany, trzeba odbić kartę. To normalna kontrola czasu pracy. Nikt nie robi problemu, jeśli ktoś poza przerwami wyjdzie do toalety, ale są pracownicy, którzy odchodzą od stanowisk na 10 minut i więcej. Rekordzista opuścił miejsce pracy na 148 minut - wyjaśnia Durdyń.
Szef firmy odpiera też zarzut dotyczący przymuszania ludzi do pracy. Decyzje są dobrowolne, a nadgodziny zawsze wypłacane - zapewnia. Jego zdaniem atmosfera w pracy popsuła się, gdy zakład powiększył się. Kiedy zatrudnialiśmy 850 osób, byliśmy jak rodzina. Pracowali wówczas tylko ci, którzy tego chcieli- mówi gazecie.
Dyrektorka urzędu pracy w Sulęcinie Iwona Kaszuba, potwierdza, że wielu bezrobotnych wykręca się od pracy w Moltechu. Udają, że nie rozróżniają kolorów, albo że nie umieją trafić kabelkiem do otworu - mówi "Gazecie Lubuskiej". Jej zdaniem osoby, którym zależy na pracy i są wydajne, na ogół trzymają się w tym zakładzie. (PAP)