Amerykanie siedzą w kieszeni Chińczyków
Stały spadek kursu dolara (20% w stosunku do euro w 2003 roku) odzwierciedla nie tylko batalię handlową między USA i Europą, ale jest także wyrazem głębszego zjawiska: rosnącej współzależności gospodarczej i finansowej między Stanami Zjednoczonymi i Chinami - pisze paryski "Le Monde" w czwartkowym artykule wstępnym.
08.01.2004 | aktual.: 08.01.2004 09:55
"Stany Zjednoczone stają się jednym z największych państw- dłużników. Prezydent Bush, uprawiając dość bezceremonialną politykę budżetową - redukcja podatków, wzrost wydatków publicznych - nadwerężył amerykański budżet w stopniu, na jaki nie pozwolił sobie żaden europejski socjaldemokrata" - przypomina francuski dziennik.
Na drugim końcu łańcucha ktoś to finansuje, wykupując amerykańskie bony skarbowe. Wczoraj płatnikami byli przede wszystkim Japończycy oraz, w niewielkim stopniu, Saudyjczycy czy Europejczycy. Dzisiaj rolę tę przejęli Chińczycy.
"Inaczej mówiąc" - czytamy - "Chiny, kraj, który niecałe trzy lata temu administracja Busha określała mianem 'strategicznego przeciwnika', stają się głównym wierzycielem Ameryki".
"W wymianie handlowej ze Stanami Zjednoczonymi" - kontynuuje gazeta - "Chińczycy odnotowują roczną nadwyżkę rzędu 100 miliardów dolarów. 'Największa fabryka świata' zaopatruje dziś amerykańskiego konsumenta, który, na szczęście dla gospodarki światowej, mniej niż kiedykolwiek obawia się popadnięcia w długi. Chcąc utrzymać ten rynek, Chiny biorą na siebie część amerykańskiego długu, więcej straciłyby bowiem w razie gigantycznych niepokojów społecznych, gdyby doszło do zamknięcia amerykańskich granic".
W ten sposób "Chiny zajmują miejsce, które w latach 80. należało do Japonii, także wykazującej ogromne nadwyżki w handlu ze Stanami Zjednoczonymi". Z tym że stosunki japońsko-amerykańskie dzieli od chińsko-amerykańskich zasadnicza różnica: Japonia jest sojusznikiem strategicznym USA w Azji, podczas gdy Chiny są - lub były - uważane przez Waszyngton za "strategicznego przeciwnika", zdecydowanego osłabiać wpływy amerykańskie w regionie.
"Trudno wyobrazić sobie Tokio stosujące szantaż polityczny wobec Waszyngtonu. Ale Pekin? W stosunku do Tajwanu administracja Busha przybrała już ton bardziej odpowiadający Pekinowi. Być może zatem prawdziwy zwrot chwili obecnej wyraża się nie w kursie dolara, lecz w nowym kursie stosunków chińsko-amerykańskich" - kończy "Le Monde".