Alkoholizm wśród lekarzy
76-letni pacjent Akademickiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu Zygmunt D. stracił przytomność. Był listopadowy wieczór, godzina 22.30. Pielęgniarki wezwały na pomoc dyżurnego anestezjologa. Grzegorz M. nie był jednak w stanie przejąć reanimacji, bo ledwo trzymał się na nogach. Jeden z pacjentów zadzwonił na policję. Anestezjolog wydmuchał w alkomat 2,8 promila alkoholu. Zygmunt D. zmarł. Lekarza wyrzucono z pracy i zawieszono w prawie wykonywania zawodu. Zaczął się leczyć w klinice odwykowej.
Były szef Kliniki Kardiochirurgii Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach Marek W., ceniony kardiochirurg, upił się w pracy - podobno nie po raz pierwszy. Tym razem policja stwierdziła, że miał 1,71 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Konsekwencje? Prawie żadne. Marek W. nadal jest lekarzem i nauczycielem akademickim, choć zdegradowanym do stopnia adiunkta. Ostatnio co najmniej raz w miesiącu media informują o nadużywaniu przez lekarzy alkoholu w miejscu pracy. Jednak kilkanaście notek prasowych to tylko wierzchołek góry lodowej.
Polacy mają dużo tolerancji dla pijaków, nawet jeśli są to lekarze, którym powierzają swoje zdrowie i życie. Musi dojść do tragedii, żeby ktoś chwycił za słuchawkę. Zawiany lekarz czasem przez całe lata bezkarnie chodzi po szpitalnych korytarzach: przecież to też człowiek, napić się musi. - Dobry z niego specjalista, tylko pracę ma stresującą - szepcą pacjenci. Personel udaje, że wszystko jest w porządku: - Pan doktor miał ciężki dzień i dlatego tak dziwnie wygląda.
Troszkę sobie wypił
Poradnia chirurgiczna w podwarszawskim miasteczku. Chirurg doktor B. pracuje tam od ponad 20 lat. Mieszkańcy twierdzą, że często przychodzi do pracy pod wpływem alkoholu. - Kilka lat temu, jadąc na rowerze, złamałem sobie rękę - opowiada Marcin, 21 lat. - Z mamą pojechaliśmy na pogotowie. Dyżur miał wtedy doktor B. Od razu wiedziałem, że coś z nim jest nie tak, ale bardzo bolała mnie ręka i jedyne, czego wtedy chciałem, to żeby ten ból minął. Doktor poklepał mnie po ramieniu, powiedział, że do wesela się zagoi, po czym złapał mnie za zdrową rękę i zaczął ją wyginać. Teraz się z tego śmieję, ale wtedy nie było to wcale zabawne.
Moja matka na niego nawrzeszczała i wyszliśmy stamtąd. Dopiero na korytarzu jakaś babcia powiedziała nam, że pan doktor dzisiaj sobie troszkę wypił. Zapytany, dlaczego nie zadzwonił na policję albo nie poszedł do przełożonych lekarza, Marcin się peszy. - Można było coś z tym zrobić, gdzieś go zaskarżyć czy coś w tym stylu - zastanawia się. Po chwili jednak dodaje: - Przecież to i tak by nic nie dało. Wiadomo, jak jest z lekarzami, jeden za wszystkich, wszyscy za jednego - kwituje. Pani Ewa poszła do doktora B. z głęboką raną na łydce, pogryziona przez psa. - Po jego oddechu mogłam się domyślić, że pił. Spojrzał tylko na moją nogę i powiedział, że nie ma co się przejmować, bo się samo zagoi. A przecież cała łydka była rozszarpana. Na pytanie, czy jakoś mi to opatrzy, odpowiedział: "A co, w domu bandaży pani nie ma?". Sama opatrzyłam ranę i na drugi dzień poszłam do innego lekarza - mówi kobieta.
- Nie było sensu tego rozdmuchiwać, bo to mało poważna sprawa - dodaje 23-letni Tomek. Doktor B. założył mu gips na rękę, która nie była złamana, lecz tylko mocno stłuczona. Dopiero inny lekarz podczas kontroli obejrzał dokładnie, "trzeźwym okiem", zdjęcie rentgenowskie. Dyrektor placówki na pytanie "Przekroju" odpowiada, że doktor B. pracuje od 20 lat i nigdy nie było na niego żadnej oficjalnej skargi. W zeszłym roku dostał naganę za wcześniejsze zejście z dyżuru, ale nie miało to nic wspólnego z alkoholem. - Jeżeli ktoś zgłosiłby zażalenie, reakcja byłaby natychmiastowa - dodaje szefowa doktora B. - Mam w szufladzie alkomat i mogę od razu sprawdzić. A ludzie opowiadają różne historie. Profesora Kazimierza Frieske z Instytutu Socjologii UW nie dziwi zachowanie pacjentów.
- Polacy bardzo nie lubią uruchamiać formalnych mechanizmów kontroli. Nie pójdą do dyrektora szpitala na skargę, bo to by było kablowanie, nie zadzwonią na policję, bo po co - policjanci też piją. Nie ma w tym nic dziwnego. Czym pijany lekarz różni się od pijanego hydraulika? Prestiż tego zawodu umiera - tłumaczy socjolog. - Już tylko sami lekarze uparcie się trzymają zanikającego wizerunku własnego fachu: nieskazitelnego, szlachetnego, obdarzonego zaufaniem społecznym, które bardzo trudno stracić. Czy zatem lekarz pijący na dyżurze jest bezkarny? - Nie do końca. Istnieją nieformalne środki represyjne, które mogą go zniszczyć: ludzkie języki. Roznosi się zła opinia o lekarzu, ludzie przestają do niego przychodzić - mówi profesor Frieske. - Jego prestiż powoli umiera śmiercią naturalną.
Koniaczek wdzięczności
Nie wiadomo, ilu polskich lekarzy jest uzależnionych od alkoholu, ilu pija sporadycznie w pracy, ilu poddaje się terapii antyalkoholowej. Nie istnieją żadne statystyki mówiące o skali alkoholizmu wśród lekarzy. Policja i prokuratura nie są w stanie podać, ile prowadzą spraw przeciwko lekarzom przyłapanym na piciu alkoholu. Takimi danymi nie dysponują ani ośrodki terapeutyczne, ani Naczelna Izba Lekarska, ani nawet Adam Sandauer z fundacji Primum Non Nocere zajmującej się ochroną praw pacjentów. Do izb lekarskich docierają skargi pacjentów, informacje o błędach w sztuce lekarskiej i łamaniu kodeksu etyki, ale problem picia pojawił się w tych sprawach zaledwie dwa razy w ciągu ostatnich kilku lat.
- Kto się przyzna, że pije, i to na dyżurze? - pyta profesor Adam Bilikiewicz, emerytowany kierownik Katedry Chorób Psychicznych Akademii Medycznej w Gdańsku. - Nikt. Można jedynie policzyć niepijących alkoholików, którzy zazwyczaj mówią o swojej chorobie otwarcie - dodaje. Według danych Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych ponad 2,2 miliona Polaków nadużywa alkoholu, a uzależnionych jest około 800 tysięcy, co oznacza 2 procent populacji. Lekarze, służby mundurowe i dziennikarze należą do grup ryzyka, czyli w tych zawodach odsetek nadużywających jest większy. Ze statystyk wynika też, że jeśli chodzi o ludzi z wyższym wykształceniem, lekarze - obok prawników i dziennikarzy - są najczęstszymi pensjonariuszami izb wytrzeźwień. Można zatem bardzo ostrożnie oszacować, że wśród 115 tysięcy praktykujących w Polsce lekarzy co najmniej pięć tysięcy to osoby uzależnione od alkoholu.
Jak pisał Branko Augustin, nieżyjący już ginekolog alkoholik, lekarze mają przede wszystkim większy komfort picia. Niewiele ich ono kosztuje, bo dostają alkohol od pacjentów. Potrafią też fachowo łagodzić różne dolegliwości wynikające z nadużycia trunków. Sięgają po znajdujące się pod ręką środki uspokajające, nasenne i narkotyki. - Uzupełniają poziom płynów i elektrolitów przez podłączenie się do kroplówki - wyjaśnia Adam K., lekarz niepijący od dziewięciu lat. - Wstrzykują sobie też dożylnie na przykład 40-procentową glukozę. To potrafi postawić na nogi. Dodatkowym czynnikiem rozpijania środowiska są imprezy organizowane dla lekarzy między innymi przez firmy farmaceutyczne - promocje leków, szkolenia itp. "Uczestnicząc od wielu lat w zjazdach, sympozjach i konferencjach naukowych, byłem wielokrotnie świadkiem gorszących scen, kiedy lekarze nadużywali napojów alkoholowych, a ich zachowanie nie licowało z godnością tego zawodu" - napisał oględnie profesor Bilikiewicz.
Flaszka na stół
Adam K., chirurg alkoholik, lat 46, jest ordynatorem oddziału. Otrzymuje miesięcznie około 20 butelek różnych trunków, najczęściej koniaku. Mówi, że w Polsce ten zwyczaj zakorzenił się w czasach PRL i do dziś nic się nie zmieniło. Ludzie nie mają pojęcia, że dla niektórych lekarzy taki rodzaj życzliwości to pierwszy stopień do piekła uzależnienia.
- Kiedy zaczynałem pracę, picie na dyżurach było normą. Umawialiśmy się tak, że jeden czuwał i nie pił albo wypijał niewiele, a reszta imprezowała. Najwięcej piło się w pogotowiu. Jak przyjeżdżaliśmy od pacjenta, na stół od razu wjeżdżała flaszka. Pili wszyscy: lekarze, kierowcy, nawet pielęgniarki. Bywały takie dyżury, że całe pogotowie chodziło pijane. Krążyła nawet anegdota, jak to lekarz pogotowia przyjechał do pacjenta, pochylił się nad jego łóżkiem i... zasnął. Sam czasem odbierałem w nocy telefon, że muszę się natychmiast zjawić, bo na pogotowiu, którego wówczas byłem kierownikiem, nikt nie jest w stanie wyjechać do pacjenta - opowiada Adam K.
Leczył się trzy lata. Mozolnie walczył, żeby bez strachu dotykać butelek koniaku otrzymywanych od pacjentów. - Najpierw trafiłem na odwyk. Zawlokła mnie tam moja doprowadzona do rozpaczy żona. Trwa to zazwyczaj od czterech do sześciu tygodni, zależy od stopnia uzależnienia. Później rozpocząłem terapię. Adam chodził na mityngi wrocławskiej grupy anonimowych alkoholików, jednej z wielu w Polsce.
Inna przewlekła choroba
Na odwyk decydują się tylko pojedynczy lekarze. Bardzo rzadko się zdarza, że dyrektorzy szpitali wysyłają swoich pracowników na leczenie. Albo nie chcą, albo naprawdę nie dostrzegają problemu. Środowisko stara się tuszować wszelkie ,odchylenia od normy", często też po prostu nie wie, jak pomóc. - Negatywne zjawisko w środowisku lekarskim to ,dobrzy koledzy", którzy pomagają uzależnionym wymigać się od ponoszenia konsekwencji picia - mówi Bohdan Woronowicz, psychiatra i specjalista terapii uzależnień.
"Lekarza można odtruć w gabinecie lekarskim na pediatrii lub na internie, nawet na oddziale zakaźnym. Zazwyczaj nie wypisuje się karty choroby. Tych, którzy już nie potrafią pracować, bo całymi miesiącami czy tygodniami są nietrzeźwi, wysyła się na zwolnienie 'na nogę', 'na rękę' czy na inną przewlekłą chorobę" - mówił Woronowicz w wywiadzie dla "Pulsu", miesięcznika Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie.
Niepijący lekarze - alkoholicy i terapeuci - zgodnie przyznają, że środowisko lekarskie ma bardzo małą świadomość choroby alkoholowej. - Na studiach uczyli nas XIX-wiecznego podejścia do alkoholizmu, mianowicie, że to choroba woli. A to jest ciężkie fizyczne uzależnienie. Alkoholik potrzebuje alkoholu jak cukrzyk insuliny - mówi Janusz, lekarz alkoholik, członek działającego nieformalnie Klubu Uzależnionych Lekarzy.
- Studentom pokazują trzęsącego się, zasikanego, brudnego alkoholika w ostatnim stadium choroby. Później takie wyobrażenie nie pasuje do eleganckiego docenta, który popija dobry koniak. Każdy lekarz, nieważne, z jakiej specjalizacji, powinien rozpoznać alkoholika, a tak, niestety, nie jest - dodaje Jacek Kasprzak, lekarz, terapeuta, biegły sądowy i dyrektor Zakładu Leczenia Odwykowego w Czarnym Borze.
Wypruć esperal
Lekarze są szczególnie trudnymi pacjentami. Bardzo niechętnie przychodzą na terapię. Wstydzą się, boją, że ktoś ich rozpozna i stracą prestiż. W społeczeństwie funkcjonuje paradoksalna opinia, że nie ten jest alkoholikiem, kto pije, lecz ten, kto podejmuje leczenie. Lekarze w obawie przed utratą zaufania publicznego boją się takiej etykiety.
- Co więcej, uważają, że wiedza ustrzeże ich przed tą chorobą. To tak, jakby wierzyć, że onkolog nie zachoruje na raka - tłumaczy terapeuta Jacek Kasprzak. Według niego 90 procent lekarzy jest nieświadomych choroby alkoholowej u swoich najbliższych współpracowników, a także u siebie samych. - Trudno jest wytłumaczyć fachowcowi od leczenia, że ma problem alkoholowy i sam powinien się leczyć - mówi Wojtek z Piotrkowa, trzeźwy chirurg alkoholik. Jest wykształcony i wydaje mu się, że dużo wie o uzależnieniach. - Próbowałem rozmawiać z kolegami ze szpitala, ale nie traktują mnie poważnie. Obrażają się. Uchodzę za czarną owcę: nie piję, mówię innym, że są uzależnieni, i jako jedyny chirurg w mieście wypruwam pacjentom esperal. Wiem, że to nie jest metoda na leczenie alkoholizmu.
- Decydują się na wizytę u terapeuty, kiedy ich życie zaczyna się walić: żona chce rozwodu albo pili na dyżurze i pacjent zadzwonił na policję, albo toczy się postępowanie w sądzie lekarskim - mówi Luba Szawdyn, lekarz i terapeuta. - Jednak nawet wtedy nie są świadomi swojego uzależnienia. Ciężko ich zmotywować do leczenia, a i samo leczenie jest trudne. Lekarze nie potrafią zrozumieć, że trzeźwienie to proces. Chcą mieć rezultaty od zaraz.
Samotna walka
Klub Uzależnionych Lekarzy powstał w 1995 roku przy ośrodku odwykowym w Zabłotach w województwie łódzkim i był pierwszą tego typu organizacją terapeutyczną w Polsce. - Zamieściliśmy nasze namiary w "Gazecie Lekarskiej" - wspomina Janusz, niepijący lekarz alkoholik, jeden z założycieli Klubu. - Dostawaliśmy mnóstwo listów od uzależnionych lekarzy. Któregoś razu zadzwoniła do nas czyjaś żona. Opowiadała, że jej mąż od pół roku wszędzie chodzi z tą gazetą, nie przestając pić. Nawet z nią śpi, ale strasznie boi się zadzwonić. Prosiła o pomoc.
Ośrodek w Zabłotach został zlikwidowany z powodu braku pieniędzy. Wtedy rozpadł się też Klub Uzależnionych Lekarzy, ale jego członkowie spotykają się nadal nieformalnie w Piotrkowie Trybunalskim i próbują organizować pomoc dla kolegów. - Na miejsce w dobrym ośrodku trzeba czekać, a niektórzy z nas już czekać nie mogą. Wielu lekarzy to ciężko chorzy alkoholicy. Czas powiedzieć o tym głośno - mówi Janusz, trzeźwy lekarz alkoholik. Warto o tym mówić, bo medycyna nie jest takim sobie, zwykłym zajęciem. Do lekarza chcielibyśmy mieć zaufanie nie tylko jako do fachowca, lecz także jako do człowieka. W końcu oddajemy się w jego ręce. Pijany hydraulik najwyżej źle podłączy krany. Skutki działań pijanego lekarza mogą być nieodwracalne.
IZA MICHALEWICZ, ANNA WOŹNIAK
WSPÓŁPRACA TOMASZ CZUKIEWSKI
KONTAKT Z LEKARZAMI Z BYŁEGO KLUBU UZALEŻNIONYCH LEKARZY STOWARZYSZENIE NOWA DROGA, PIOTRKÓW TRYBUNALSKI, UL. ZAMUROWA 10, TEL. (0-PREFIKS-44) 649 97 84