PolskaAlbo seks, albo zwolnienie z pracy

Albo seks, albo zwolnienie z pracy

Mieszkanka Bielawy przez ponad rok, pod presją utraty pracy, godziła się na seksualne wykorzystywanie przez kierownika.
Przełożony postawił jej ultimatum: albo zostanie zwolniona, albo będzie odwiedzać go w biurze. Samotnie wychowywała dzieci, była zupełnie sama, bała się. Przez rok godziła się na wszelkie upokorzenia. Poza kierownikiem gwałcili ją także jego koledzy. Wszystko działo się w godzinach pracy w jednym z zakładów w Bielawie.

Albo seks, albo zwolnienie z pracy

14.12.2004 | aktual.: 14.12.2004 13:18

Oprawcy nie przyznają się do winy

- Oni wyrządzili mi tyle upokorzeń i bólu, że aż nie chce się wierzyć, że do czegoś takiego zdolni są ludzie, też ojcowie i mężowie - mówi płacząc Anna B. - Nie wiedziałam, co mam robić. Bałam się o pracę, bałam się, że nie wygram z nimi, że mnie zniszczą. Dlatego tak długo to znosiłam. Jak mówi, tego dnia nie zapomni nigdy. Została wezwana do biura kierownika, który poinformował ją, że na prośbę prezesa ma przygotować listy pracowników do zwolnienia.

Od dawna w zakładzie mówiło się o redukcji etatów. Była załamana. Kierownik powiedział jej jednak, że zwolnienia może uniknąć. Wystarczy jak spełni kilka jego seksualnych zachcianek. Początkowo nie zgodziła się. Następnego dnia odwiedziła biuro raz jeszcze. 36-letni Andrzej P. wiedział dokładnie o jej osobistej sytuacji. Powiedział, żeby się dobrze zastanowiła, bo pracy nie znajdzie, a jej małe dzieci będą chodzić głodne. Rozpłakała się. Kierownik kazał jej ściągnąć roboczy fartuch, wykorzystał ją, po czym kazał wracać do pracy. Po tygodniu została wezwana do biura po raz kolejny. Od tego czasu wzywana była systematycznie, kilka razy w miesiącu. Później biuro zaczęli też odwiedzić koledzy Andrzeja P. Część z nich przyglądała się, część też gwałciła kobietę.

Półtora roku kaźni - Dopiero po blisko półtora roku kobieta nie wytrzymała presji i pożaliła się swojemu koledze, z którym pracowała na jednym wydziale - mówi Tomasz Białek z Sądu Okręgowego w Świdnicy. - Ten natychmiast poszedł z nią do prezesa. Ówczesny szef firmy (od niedawna w zakładzie jest nowy) powiedział kobiecie, że jeśli taka sytuacja miała miejsce, to powinna to zgłosić do prokuratury. Tak też zrobiła. Kiedy sprawą zaczęli zajmować się prokuratorzy, a na przesłuchanie wzywani byli oprawcy kobiety, Andrzej P. wskazał ją jako pierwszą kwalifikującą się do zwolnień grupowych. Poza nią na liście znalazło się jeszcze kilka osób. Powodem było odgórne zarządzenia zredukowania zatrudnienia w firmie.

Dziś Anna B. nie pracuje już w zakładzie. Zarówno kierownik, jak i pozostałych dziewięciu jego kolegów nadal są zatrudnieni. Szefowie firmy uznali, że skoro istnieje w naszym kraju domniemanie niewinności, to choć prokuratura ich oskarżyła, dopóki nie zostaną prawomocnie skazani przez sąd, nie stracą pracy. Sprawa trafiła na wokandę niedawno. Toczy się z wyłączeniem jawności. Mężczyznom grozi do trzech lat więzienia. Ani jeden z nich nie przyznaje się do winy

Prokuratura: to nie był gwałt - Gdyby zarzut został zakwalifikowany jako gwałt, kara byłaby znacznie surowsza - tłumaczy Tomasz Białek. - Prokuratura uznała jednak, że mamy do czynienia z doprowadzeniem do czynności seksualnych poprzez nadużycie stosunku zależności (zdaniem śledczych kobieta przecież godziła się na odbywanie stosunków seksualnych). W tym konkretnym przypadku chodziło o zależność służbową. A za ten czyn zagrożenie jest dużo niższe. Nowy prezes zakładu dopiero od nas dowiedział się o całej sprawie (w samej fabryce o sprawie wiedziało i do dziś wie niewiele osób). Jak nas zapewnił, nie rozumie, jakim cudem oskarżeni mężczyźni wciąż pracują w fabryce, a zwolniono ofiarę. - Natychmiast zapoznam się z tą sprawią i jeśli wasze doniesienia okażą się prawdziwe, wyciągnę konsekwencje - deklaruje.

Takie sytuacje trzeba od razu zgłaszać Anita Guzek, sekcja dochodzeniowo-śledcza Komendy Powiatowej Policji w Dzierżoniowie. - Każda kobieta, która znajduje się w podobnej sytuacji, a z różnych względów nie zwróciła się o pomoc do nas, musi wiedzieć, że sama niczego nie załatwi. My jesteśmy przygotowani do fachowej pomocy. Zapewniamy pełną anonimowość, opiekę psychologa, jeśli taka jest potrzebna i pomagamy tak postępować, by najskuteczniej udowodnić winę oprawcy. Sprawy gwałtów, przemocy czy mobbingu są trudne i wstydliwe. Bardzo często kobieta nie zgłasza tego policji, bo boi się swojego oprawcy, utraty pracy czy tego, że w małym miasteczku, jak sprawa się rozniesie będzie wytykana palcami. My naprawdę jesteśmy po to, by pomóc, a nie pogrążyć jeszcze bardziej poszkodowaną. I z naszą pomocą na pewno będzie jej łatwiej. (Inicjały kobiety zostały zmienione)

Małgorzata Moczulska

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)