Al‑Kaida "oczyszcza" Półwysep Arabski
Saudyjskie siły
bezpieczeństwa przeczesywały rozległe terytorium
królestwa w pościgu za terrorystami, których dwudniowy krwawy atak
na kompleksy biurowo-mieszkalne firm naftowych w Chobarze miał być
ilustracją do deklarowanego przez Al-Kaidę hasła "oczyszczenia
Półwyspu Arabskiego z niewiernych"
Z przytoczonych przez agencję Associated Press relacji świadków, którzy przeżyli sobotnio-niedzielny dramat wynika, że napastnicy działali według równie bezwzględnego co precyzyjnego scenariusza. Przeszukując dom po domu, mieszkanie po mieszkaniu, studiowali dokumenty, a nawet ozdoby na ścianach, mające uwiarygodnić odpowiedź na zadawane mieszkańcom pytanie: "Czy jesteś muzułmaninem? Udowodnij to!". U wielu budziło one taką samą grozę, jak dźwięk turlających się po dachu granatów, które za chwilę miały wybuchnąć.
Dla 45-letniego Abu Haszema, iracko-amerykańskiego inżyniera z kompleksu Oasis, piekło zaczęło się z chwilą, kiedy po usłyszeniu pierwszych wystrzałów w sobotę rano próbował przedostać się z żoną i dwojgiem dzieci do sąsiedniego budynku. Zatrzymany przez kilku brodatych Saudyjczyków w wieku 18-25 lat, których początkowo wziął za strażników, usłyszał pytanie: "Jesteś muzułmaninem?".
Papiery wskazywały, że jest, ale nie stąd. "Jesteś Amerykaninem" - powiedział jeden z mężczyzn. "Jestem amerykańskim muzułmaninem" - sprostował inżynier. "Nie zabijamy muzułmanów" - oświadczyli intruzi, stając się nagle uprzejmi i wygłaszając coś w rodzaju pogadanki o islamskim stylu życia. "Bronimy naszego kraju i chcemy uwolnić go od niewiernych" - powiedzieli na koniec, przechodząc obok ciała zabitego kucharza z Zachodu.
Inny mieszkaniec kompleksu Oasis, 38-letni księgowy z Libanu Abdul Salam-al Hakawati, po pierwszych wystrzałach razem z żoną i dwuletnim synem ukrył się na piętrze. Niedługo potem na parter wtargnęli uzbrojeni napastnicy, którzy, widząc na ścianie ozdobne ramki z wersetami z Koranu zawyrokowali: "To musi być dom muzułmański".
Jeden z napastników dojrzał na piętrze Libańczyka, zadając mu po arabsku pytanie, czy jest Arabem i muzułmaninem. Po usłyszeniu twierdzącej odpowiedzi, kontynuował: "Chcemy szkodzić tylko ludziom z Zachodu i Amerykanom. Czy możesz nam powiedzieć, gdzie są?". Libańczyk odparł, że jest tu nowy i nikogo nie zna w kompleksie. Na odchodnym usłyszał jeszcze: "Prowadzimy świętą wojnę przeciwko Amerykanom i ludziom Zachodu, nie przeciw muzułmanom".
Indyjski ekspert komputerowy, 44-letni Baskar Benkataramani, będący w Chobarze w podróży służbowej, uratował życie dzięki rutynowemu telefonowi do recepcji. "Są problemy z bezpieczeństwem, proszę pozostać w pokoju. Niech pan zamknie drzwi na podwójny zamek, z kluczem w środku, i nie otwiera nikomu" - brzmiała odpowiedź z dołu. Po chwili usłyszał odgłosy strzałów, krzyki i eksplozje.
"Zastukano do moich drzwi. Spojrzałem przez wizjer i zobaczyłem recepcjonistę, z pistoletami przyłożonymi do obu stron głowy" - opowiadał Benkataramani po powrocie w niedzielę do domu w Dubaju. Przerażony, w absolutnej ciszy wślizgnął się pod łóżko, skąd słyszał odgłosy turlających się po dachu granatów, które w chwilę potem eksplodowały.
Okupację kompleksu Hindus przeczekał zabarykadowany w łazience, skąd dopiero w niedzielę rano uwolnili go saudyjscy policjanci. Wychodząc widział wokół sceny pobojowiska i masakry: wywalone drzwi, rozbite szyby, wielkie plamy krwi na podłodze i ścianach.(jak)