Akcje z książeczki mieszkaniowej
Masz książeczkę mieszkaniową? Należą ci się
akcje PKO BP. Państwo oszukało miliony Polaków. Kiedyś zachęcało
do oszczędzania na książeczkach mieszkaniowych, a teraz wypłaca
nędzne grosze. Ma jednak szanse wyjść z tego z twarzą. Ale
potrzebny jest pośpiech - pisze "Super Express".
27.08.2004 | aktual.: 27.08.2004 07:13
Każdy, kto dzisiaj postanowi zlikwidować książeczkę mieszkaniową, dozna szoku. Za lata oszczędzania dostanie kilka złotych! Jeśli kupuje jakąś nieruchomość, otrzyma dodatkowo tzw. premię gwarancyjną, ale pieniądze te wystarczają na zakup zaledwie kilku metrów kwadratowych mieszkania - podaje dziennik.
Wkłady oszczędnościowe straciły bardzo na wartości, ponieważ na początku lat 90. w Polsce była wysoka inflacja, a ceny nieruchomości poszły w górę - tłumaczy Mariola Słomczyńska z departamentu finansowania mieszkalnictwa w Ministerstwie Infrastruktury. Jak pisze "Super Express", właściciele książeczek oszczędnościowych nie są winni inflacji. Państwo powinno ponieść odpowiedzialność za to, że zbierane latami pieniądze teraz są marnymi groszami. Zawarło umowy z obywatelami i musi się z nich wywiązać - twierdzi Bolesław Natanek, prezes Stowarzyszenia Oczekujących na Mieszkania.
Powinno i ma nawet ku temu idealną okazję. W najbliższych miesiącach PKO BP (które obsługuje książeczki) zostanie sprywatyzowane. Rząd chce sprzedać połowę banku inwestorom. A to bardzo dużo, bo PKO BP jest największym bankiem w Polsce - posiada aż 40% rynku - informuje gazeta. Przy okazji sprzedaży części tak dużej firmy rząd ma świetną okazję, by zadbać o pokrzywdzonych posiadaczy książeczek. Rynkowa wartość akcji, którą państwo przeznaczy na sprzedaż, wyniesie prawdopodobnie 13-15 miliardów złotych. Łączna suma wkładów, które jeszcze leżą na książeczkach, to około miliarda złotych (tyle bank zalega obywatelom) - pisze "Super Express".
Wystarczy, że państwo odda ok. 10% akcji posiadaczom książeczek, aby przynajmniej częściowo sprawiedliwości stało się zadość (każdy z nich dostałby akcje o wartości ok. 1,5-2 tys. zł). To niewiele, ale zawsze coś! Takie rozwiązanie miałoby kilka plusów - podkreśla dziennik. (PAP)