Akcja w Magdalence: prokurator chce kar w zawieszeniu, obrona uniewinnień
Kary 2 lat więzienia w zawieszeniu na 5 lat zażądał w środę prokurator dla trzech b. policjantów oskarżonych o nieprawidłowości w akcji zatrzymania bandytów w Magdalence w 2003 r. Obrona i oni sami wnoszą o uniewinnienie. Wyrok - 16 września.
W środę Sąd Okręgowy w Warszawie zakończył trzeci już proces dotyczący zdarzeń z marca 2003 r., gdy policja podjęła próbę zatrzymania Roberta Cieślaka i Igora Pikusa, groźnych przestępców zamieszanych w zabójstwo policjanta. Na posesji w podwarszawskiej Magdalence bandyci rozmieścili sterowane przewodem miny-pułapki, które wybuchły w pobliżu antyterrorystów. Jeden z nich zginął w wybuchu, inny zmarł od ran; 16 funkcjonariuszy zostało rannych. W wyniku wymiany ognia budynek częściowo spłonął; przestępcy śmiertelnie zatruli się czadem.
Akcja wywołała krytykę; opozycja żądała dymisji ówczesnego szefa MSWiA Krzysztofa Janika. Sejmowa komisja uznała, że doszło do uchybień, bo m.in. nie przygotowano wariantów akcji, nie było właściwego zabezpieczenia medycznego, ani informacji operacyjnych o minach.
Prokuratura Okręgowa w Ostrołęce oskarżyła w tej sprawie o niedopełnienie obowiązków Grażynę Biskupską - b. naczelnik wydziału ds. walki z terrorem kryminalnym Komendy Stołecznej Policji, Kubę Jałoszyńskiego - b. dowódcę pododdziału antyterrorystycznego i Jana Pola - b. wiceszefa stołecznej policji.
Sądy I instancji dwukrotnie uniewinniały oskarżonych, wskazując, że akcja była precedensowa i trudno było przygotować się do niej bardziej, a niektórych zdarzeń nie dało się przewidzieć. Sąd odwoławczy, po apelacjach prokuratury, uchylał te orzeczenia i sprawa wracała do Sądu Okręgowego w Warszawie.
W trzecim procesie prokurator Andrzej Ołdakowski z prowadzącej śledztwo prokuratury w Ostrołęce ponownie wniósł o skazanie całej trójki na kary po 2 lata więzienia w zawieszeniu na 5 lat - za sprowadzenie niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia wielu osób, skutkiem którego była śmierć (grozi za to do 8 lat więzienia). Oskarżyciel przyznał, że zarzuty niedopełnienia obowiązków uległy przedawnieniu, ale opisu czynu nie zmienił. Dokonał w nim korekt w związku z tym, że biegli zmienili oceny niektórych fragmentów zdarzenia.
- Policjanci w Magdalence przypadkowo natknęli się na osobę, w której jeden z funkcjonariuszy rozpoznał Igora Pikusa. Policjant ten nigdy nie miał zlecenia obserwacji posesji, oglądał ją kilka sekund. Na tej podstawie powstał szkic sytuacyjny, wyrysowany na tablicy KSP. Nie można więc mówić, że była prowadzona celowa obserwacja - wskazywał na błędy. Zarzucił oskarżonym, że nie próbowali dojść do właściciela posesji, który bywał w KSP z racji swej pracy w ochronie jednego z banków. Jak dodał, nie sporządzono też planu akcji, a Pol od razu mówił o szturmie na posesję - nie biorąc nawet pod uwagę innych możliwości i nie wiedząc, czy przestępcy są w domu w Magdalence. Jak dodał, nie przygotowano też miejsca dla rannych. - Gdyby szybciej udzielono pomocy jednemu z rannych policjantów - mógłby przeżyć - powiedział.
- Nieudolność, marazm, zaniechania i zlekceważenie zagrożenia dały skutek niedopełnienia obowiązków, w efekcie czego doszło do tragedii - podsumował prok. Ołdakowski.
Obrońcy i sami oskarżeni wnieśli o ponowny wyrok uniewinniający. - Realizujący zatrzymanie zrezygnowali z dojścia do właściciela posesji z obawy przed dekonspiracją. Poszukiwani mieli informatorów w policji, zaprzyjaźniali się z właścicielami. Nie dało się wykluczyć, że Cieślak i Pikus byli w zmowie z wynajmującym. Zrezygnowano też ze skrytej obserwacji, aby ich nie spłoszyć - tak jak się zdarzyło już wcześniej, w Konstancinie Jeziornie. Wybuchu miny-pułapki nie bylibyśmy w stanie przewidzieć - niezależnie od tego, jak dalece pogłębialibyśmy swą wiedzę - przekonywała mec. Joanna Klemba, obrońca Biskupskiej.
Broniący Jałoszyńskiego mec. Jakub Bartosiak ocenił, że w procesie nie pojawiły się żadne nowe dowody, które mogłyby wpłynąć na inną ocenę sądu od tej dokonanej przez sądy w poprzednich dwóch podejściach, zakończonych uniewinnieniem. - Co więcej, obecnie biegli wycofali się z części poprzednich wniosków, co można odczytać jako jeszcze większe osłabienie siły argumentów oskarżenia. To nie była operacja wojskowa, której celem jest zabicie wrogów, lecz policyjna - a jej celem jest zatrzymanie podejrzanych - podkreślił.
Mec. Patrycja Herod występująca w imieniu Jana Pola uznała, że zarzuty są chybione - "począwszy od nieprawidłowo wskazanego miejsca jego pobytu, a kończąc na niedorzecznych sformułowaniach pod jego adresem". - To Pikus i Cieślak są winni śmierci dwóch policjantów i zranienia kilkunastu innych. Gdyby przeżyli, to oni winni zasiąść na ławie oskarżonych. Wtedy sprawiedliwości stałoby się zadość. A nie teraz, gdy na ławie oskarżonych zasiedli bardzo dobrzy funkcjonariusze, z których zrobiono kozły ofiarne - mówiła.
- Gdy na posesji wybuchła mina-pułapka, Jan Pol był w KSP w swoim gabinecie. O wybuchu poinformowała go telefonicznie Biskupska - wtedy Pol zdecydował udać się na miejsce, podobnie jak naczelnicy wszystkich wydziałów. Zarządził przyjazd na miejsce większych sił, wysłał tam karetki, zawiadomił natychmiast komendanta głównego. Dzięki jego działaniom nie doszło do większej tragedii - zauważyła.
- Wyrok, jaki zapadnie, nie jest mi obojętny. Jestem już na emeryturze, ale przepracowałam w resorcie ponad 20 lat i mam satysfakcję, że pomogłam wielu ludziom. Tu chodzi o moje dobre imię. Ja nie czuję się winna. Jestem dumna, że pracowałam z panem Polem i panem Jałoszyńskim - mówiła Biskupska.
- Byłem i nadal czuję się oficerem. Nigdy nie uciekałem od odpowiedzialności. Jeśli zawiniłem, to się przyznawałem. Nigdy nie miałem, i dziś nie mam nic do ukrycia w sprawie, w której jestem oskarżony - oświadczył Jałoszyński. Jan Pol poprosił tylko sąd o "sprawiedliwy wyrok".
Sąd - uznając, że sprawa jest zawiła - odroczył ogłoszenie wyroku na 16 września.