PolskaAkcja w "Halembie": ratownicy wciąż wietrzą wyrobisko

Akcja w "Halembie": ratownicy wciąż wietrzą wyrobisko

Ratownicy, prowadzący akcję w kopalni "Halemba" w Rudzie Śląskiej, czekają na oczyszczenie powietrza w obrębie ściany wydobywczej, gdzie po wtorkowym wybuchu węgla pozostaje 17 poszukiwanych górników - poinformował dyrektor Okręgowego Urzędu Górniczego (OUG) w Gliwicach, Franciszek Grzegorczyk.

22.11.2006 19:30

Obecnie zespół naukowo-doradczy analizuje to, co zostało zrobione przez cały dzień pod względem wentylacji zagrożonego metanem wyrobiska. Mamy już taki efekt, że z wcześniejszych dwóch miejsc, gdzie notowaliśmy stężenia wybuchowe atmosfery, pozostało tylko jedno - powiedział dziennikarzom Grzegorczyk.

Jak dodał, chodzi o wskazania czujników umieszczonych w chodniku, którym powietrze opuszcza obszar ściany. Wcześniej niebezpieczne stężenie gazów rejestrowały także czujniki w samej ścianie, wielogodzinne jej przewietrzanie przyniosło jednak efekty. Gdy będziemy mieć cały rejon bezpieczny pod względem wybuchowości atmosfery, wypuścimy zastęp do penetracji wyrobisk - zapewnił szef gliwickiego OUG.

Wyjaśnił, że powodem wybuchowości atmosfery w chodniku wylotowym ze ściany, jest m.in. stężenie metanu dochodzące do 6% - wobec dopuszczalnych 2%. Rano w ścianie wydobywczej, czyli tam, gdzie znajdują się poszukiwani górnicy, nie było powietrza w ogóle. Dopiero przed południem udało się wywołać przepływ przez ścianę świeżego powietrza, oczyszczającego atmosferę w tym rejonie.

Grzegorczyk obawia się, że po spodziewanym obniżeniu stężenia metanu w chodniku wylotowym i wejściu ratowników w wyrobisko, stężenie metanu ponownie wzrośnie. Dlatego ratownicy, biorący udział w akcji, noszą ze sobą czujniki, które na bieżąco wskazują to stężenie. Jeśli staje się niebezpieczne, muszą się wycofać. Taka sytuacja miała już miejsce - w środę przed południem.

Zdaniem szefa gliwickiego OUG, rejon wybuchu metanu pozostawał cały czas pod nadzorem zespołu naukowego, który na bieżąco analizował i ustalał warunki każdego etapu prowadzonych tam robót. Dlatego na ich czas ustawiono w tym rejonie szereg czujników, nie tylko metanu, ale też tlenku węgla i tlenu. Czujniki - zdaniem Grzegorczyka - działały prawidłowo.

Jak wyjaśnił, część z nich umieszczono w przekroju wyrobiska, w którym znajdowały się tzw. zroby zawałowe, czyli zawaliska skał po wybraniu węgla. W takich zawaliskach często zbiera się metan. Jeżeli pojawi się w nich ogień lub iskra, może to spowodować zapalenie się metanu i wypchnięcie ognia ze "zrobu" do wyrobiska. Takich sytuacji czujniki metanu nie wykazują.

Przed momentem wtorkowego wybuchu, w rejonie notowano krótkotrwałe wzrosty metanu i tlenku węgla. Wskazywały je czujniki montowane w miejscu demontażu poszczególnych zestawów obudowy ścianowej. Gdy wyciągany był kolejny fragment obudowy, następowało miejscowe zawalanie się skał, a przez to - sygnalizowane przez czujniki wypychanie znajdujących się pod nimi niewielkich ilości gazów.

Grzegorczyk nie chciał ocenić, czy uwalniany w ten sposób metan mógł spowodować wtorkowy wybuch. Stanowczo zdementował natomiast pojawiające się wśród górników i dziennikarzy sugestie, że pracownicy prywatnej firmy, zajmującej się demontażem obudowy w likwidowanej ścianie wydobywczej, nie byli odpowiednio wykwalifikowani do pracy w tak trudnych warunkach.

Nie ma takiej możliwości, by na dole pracował ktoś nieprzygotowany górniczo. Wszyscy muszą mieć odpowiednie kwalifikacje, odpowiednie szkolenia. Okoliczności tego wypadku będą badane przez urząd górniczy, jeśli coś takiego miało miejsce, zostanie na pewno wykryte, ale według mojej wiedzy nie było takiej możliwości - zaznaczył dyrektor gliwickiego OUG.

Szef firmy Mard - prywatnego Górniczego Przedsiębiorstwa Usługowo- Handlowego w Rudzie Śląskiej, zatrudniającej w sumie ok. 130 osób - Marian Długosz nie zgadza się z sugestiami, że jego firma była źle przygotowana do robót i zapewnia, że wszystkie procedury i zasady sztuki górniczej były respektowane. Wśród 23 górników, którzy znaleźli się w rejonie wybuchu metanu, 15 - to właśnie pracownicy firmy Mard.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)