ŚwiatAj Em From Poland - to widać, słychać i czuć

Aj Em From Poland - to widać, słychać i czuć

Czy Polak na emigracji jest lepszy od „Pepika, Albana, Kebaba, Pokemona, Ciapatego czy Zuluguli”? A może przypomina raczej „Casanovę barów mlecznych”?

Aj Em From Poland - to widać, słychać i czuć

Na półce z literaturą emigracyjną pojawiła się nowa pozycja, tym razem 28-letniego pisarza z Nowej Huty. Adam Miklasz „wziął na tapetę” swoje doświadczenia i obserwacje rodaków z dwukrotnego pobytu w Wielkiej Brytanii. Opisał czterech kumpli z Krakowa próbujących ułożyć sobie życie w prowincjonalnym Buckby.

„Polską szkołę boksu” czyta się wartko, dialogi napisane są żywym, soczystym językiem – „bez ściemy”. Niektóre historie są może nieco stereotypowe, ale gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że mamy przecież do czynienia z emigracją zarobkową, a nie peregrynacjami Jakiegoś Wielkiego Poety. Miklasz idzie tropem Redlińskiego i „Szczurojorczyków” – nie upiększa polskich emigrantów, obnaża ich toporność, tromtadrację hurrapatriotyczną i zwykłą głupotę „po kilku głębszych”. Co tu ukrywać, faceci bez kobiet są nieznośni.

Główny bohater zgadzając się na ciężką, poniżającą pracę, musi dodatkowo obcować z ludźmi, którzy męczą go swoim prymitywizmem (doświadczenie wielu polskich inteligentów, którzy musieli wyjechać za chlebem). Para się pracami ogrodniczymi, a nawet – pomagając koledze - chodzi z wózkiem, zbierając sprzęty wyrzucane przez Anglików. Jest świadkiem mafijnych porachunków, kłótni Polaków z innymi mniejszościami, no i rzecz jasna, Polaków z Polakami, co jest – jak wiadomo - naszym narodowym sportem. Ale Miklasz pokazuje też, że – wbrew pozorom – Polacy potrafią w sytuacji krytycznej „zebrać się do kupy”, pomóc potrzebującemu, zagrać razem w drużynie na boisku, podjąć jakąś decyzję. I tu wychodzi poza stereotyp polskiego „obrazu nędzy i rozpaczy”.

Główny bohater chce uciec od „polactwa, wódki i karciochów”, ale jest rozdarty, bo jednocześnie tęskni do kraju, czy tego chce czy nie. Polska mieszka w nim i rozpycha się z całym inwentarzem. On szuka stabilizacji, miłości, ale „koledzy” się o niego upomną i pokażą, gdzie jest, k…, Polska, zanim zdąży ostatecznie podjąć decyzję. Bo te wymowne pięć liter w naszych gorzkich, nienawistnych żalach to też niestety Polska.

I w tym tkwi największy bigos dla nas, „schaboszczaków”. Swoją drogą, odpowiadając na kulinarne wyzwanie autora: jak powinniśmy sami siebie nazywać? Są makaroniarze, żabojady, a my?

Adam Przegaliński, Wirtualna Polska

„Polska szkoła boksu”, Wyd. Skrzat, Kraków 2009

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (72)