ŚwiatAfganistan 2013 - czarne chmury nad Hindukuszem

Afganistan 2013 - czarne chmury nad Hindukuszem

Rok 2013 ma wszelkie szanse stać się rekordowym w czasie trwania afgańskiej wojny. Niestety prawie na pewno nie będą to rekordy przynoszące chlubę. Nasilenie się przemocy, wzmożona aktywność talibów, wzrost cywilnych ofiar - wiele wskazuje na to, że Afganistan nie zazna spokoju ani w 2013 roku, ani tym bardziej po wycofaniu się międzynarodowej koalicji w 2014 roku. Wtedy, jak pisze Tomasz Otłowski, pod Hindukuszem można się spodziewać nawet krwawej wojny domowej.

Afganistan 2013 - czarne chmury nad Hindukuszem
Źródło zdjęć: © AFP | Shah Marai

04.01.2013 | aktual.: 04.01.2013 14:38

W chwili, gdy praktycznie cały świat bawił się szampańsko na sylwestrowych i noworocznych imprezach, wojna afgańska weszła właśnie w swój trzynasty (kalendarzowy) rok trwania. I choć sytuacja "na froncie" daleka jest od takiej, którą można by uznać za umiarkowany choćby sukces - wiemy już, że z pewnością będzie to przedostatni rok trwania tej kampanii. Dokładnie za dwa lata nie będzie już ISAF, a operacja militarna NATO w Afganistanie odejdzie do historii.

Wiele wskazuje przy tym, że wraz z końcem zaangażowania ISAF i Sojuszu Północnoatlantyckiego, skończyć się może także samo zainteresowanie Zachodu i społeczności międzynarodowej sytuacją w tej zapalnej części Azji. Konsekwencje takiego stanu rzeczy byłyby jednak katastrofalne - tak dla samego Afganistanu i jego mieszkańców, jak i dla przyszłości wojny z islamskim ekstremizmem i terroryzmem.

Przejście z ataku do obrony

Już dzisiaj wiemy także, że rok 2013 będzie ostatnim rokiem, w którym siły międzynarodowe prowadzić będą w Afganistanie tzw. działania kinetyczne, czyli ofensywne, zaczepne operacje antypartyzanckie. Jeszcze kilka miesięcy, i żołnierze ISAF będą już tylko mogli się bronić w swych bazach, ograniczając się do akcji "antyterrorystycznych", a prowadzenie regularnych działań ofensywnych pozostawiając kolegom z afgańskich sił bezpieczeństwa. Czy okaże się to skuteczne, przekonamy się w nadchodzącym roku. Stan afgańskich formacji rządowych, o czym szerzej za chwilę, nie daje jednak niestety podstaw do zbytniego optymizmu w tej kwestii.

Obecny rok może być też okresem, w którym proces dekompozycji koalicji międzynarodowej ulegnie znacznemu przyspieszeniu. Najbliższe miesiące mogą bowiem przynieść szereg pozornie zaskakujących doniesień z kilku stolic państw zaangażowanych w misję ISAF, dotyczących wcześniejszego zakończenia ich udziału w operacji afgańskiej. Choć na razie nie mówi się o tym zbyt głośno, to wiele przecieków sugeruje, że odpowiednie decyzje już zapadły, teraz czeka się już tylko na najbardziej właściwy moment dla ich upublicznienia. Co oznaczałoby to dla spoistości i efektywności koalicji w gorącym czasie tuż przed zwinięciem sztandarów w grudniu 2014 roku?

Można tworzyć tu wiele teorii, z pewnością jednak wyłamanie się najmniej nawet znaczących politycznie i wojskowo krajów ISAF z wcześniejszych ustaleń międzysojuszniczych nie może mieć pozytywnych następstw. A już na pewno nie miałoby to dobrego wydźwięku propagandowego i medialnego.

Ten rok przyniesie pogorszenie?

Rok 2013 ma też wszelkie szanse stać się (podobnie jak poprzednie dwa lata) rekordowym, jeśli chodzi o skalę przemocy w Afganistanie, zwłaszcza tej związanej z aktywnością rebeliantów. Niestety, powinniśmy się więc spodziewać kolejnych smutnych danych dotyczących liczby cywilnych ofiar działań talibów i ich sojuszników, a także porażających swą skalą zestawień statystycznych odnoszących się do ogólnej liczby ataków czy samobójczych zamachów terrorystycznych. Fakt, że już niedługo siły ISAF zakończą działania ofensywne, a ich liczebność znacznie spadnie wskutek planowych redukcji i nie zapowiadanych rejterad innych członków - może tylko jeszcze pogorszyć te statystyki.

Rok 2013 będzie równocześnie pierwszym - od momentu zainstalowania w Kabulu "demokratycznego" rządu prozachodniego - w którym władze te będą ponosić pełną i wyłączną odpowiedzialność za zapewnienie bezpieczeństwa na faktycznie całym obszarze państwa. Faktycznie, choć nie realnie - co najmniej połowa terytorium Afganistanu znajduje się bowiem od dawna pod kontrolą rebeliantów lub różnej maści bandytów i watażków z ich prywatnymi "armiami".

Co do armii afgańskiej (i pozostałych sił bezpieczeństwa), jej sytuacja wygląda dziś, u progu przedostatniego roku zaangażowania Zachodu, dramatycznie. Skala dezercji - tej największej z plag nękających afgańskie formacje rządowe - nasila się, zamiast zmniejszać w miarę trwania procesów szkolenia. Rośnie również poziom infiltracji szeregów armii i policji przez rebeliantów, co skutkuje nie tylko postępującym zmniejszaniem się skuteczności operacyjnej sił rządowych, ale też eskalacją incydentów typu "green-on-blue", w których żołnierze ISAF są atakowani przez ich afgańskich "kolegów". Ostatnie tego typu wydarzenie miało miejsce w noc sylwestrową.

Warto jednak pamiętać, że od wielu lat prawdziwą zmorą sił afgańskich są ataki typu "green-on-green", w których afgańscy żołnierze lub policjanci atakują się nawzajem z różnych (często pozapolitycznych) powodów. Te incydenty, nieuwzględniane przez statystyki ISAF, mają równie destrukcyjny wpływ na skuteczność afgańskiej armii i policji, co masowe dezercje czy problemy etniczne.

Jakby tego wszystkiego było mało, w drugiej połowie tego roku rozpoczną się też najpewniej redukcje stanów osobowych sił rządowych. Ograniczenia te mają umożliwić po 2014 roku finansowanie tych sił przez społeczność międzynarodową (ok. 4 mld dol. rocznie).

Afganistan po 2014 roku

Obraz, jaki wyłania się w Afganistanie na dwa lata przed końcem wojny, nie jest więc malowany pastelowymi barwami. Jaki więc może być rozwój sytuacji w Afganistanie po 2014 roku?

Najbardziej optymistyczne założenia, odnoszące się do "post-NATOwskiej" przyszłości Afganistanu (na których zresztą opierano strategię wyjścia Sojuszu spod Hindukuszu, tworzoną na szczytach NATO w Lizbonie i Chicago), można już dzisiaj śmiało odłożyć do lamusa. Zostaną osądzone przez historię i potomnych, i to najpewniej surowo. Dzisiaj wiadomo już, że na początku 2015 roku ani afgański rząd i jego administracja, ani też siły bezpieczeństwa nie będą w stanie sprostać zadaniu samodzielnego utrzymania w sprawnym ruchu skomplikowanej machiny państwowej i militarnej Afganistanu.

Można też już chyba uznać za pewnik, że nie dojdzie przed końcem 2014 roku do żadnego całościowego porozumienia politycznego między rebeliantami a władzami w Kabulu (i ewentualnie ISAF), kończącego wojnę. Być może uda się skłonić do podjęcia rozmów którąś z mniejszych frakcji rebelianckich (największe szanse ma na to Hezb-e-Islami Gulbuddin, kierowana przez Gulbuddina Hekmatiara), ale nie wpłynie to na całościowy, strategiczny obraz sytuacji w Afganistanie.

Talibowie czekają na zapowiedziany koniec operacji ISAF i zaangażowania militarnego NATO, a czego jak czego, ale cierpliwości nie sposób im odmówić. Nie są i nie będą zainteresowani politycznymi układami z ekipą rządzącą dziś w Kabulu z namaszczenia Zachodu, bo każde porozumienie oznaczałoby konieczność podzielenia się władzą ze znienawidzonym przeciwnikiem. Talibowie liczą zaś na to, że jeszcze w 2015 roku skorumpowany, słaby i niepopularny społecznie reżim kabulski sam zawali się od wewnątrz, przy niewielkiej jedynie "pomocy" rebeliantów.

Jest to o tyle możliwe, że oprócz słabości natury organicznej i instytucjonalnej, obecna władza ma też coraz większe problemy polityczne. Autorytarny i wyjątkowo arogancki sposób sprawowania władzy przez Hamida Karzaja doprowadził po kilku latach do sytuacji, w której odwrócili się od niego wszyscy dawni polityczni sprzymierzeńcy. W rezultacie obecna ekipa władająca w Kabulu ma dziś za politycznych przeciwników nie tylko rebeliantów z talibami na czele, ale też wielu wpływowych polityków uzbeckich, hazarskich i tadżyckich, będących w większości dawnymi dowódcami polowymi mudżahedinów z czasów wojny z Sowietami. Czyni to wyjątkowo nieciekawymi perspektywy, jakie stoją przed obecnymi władzami afgańskimi po 2014 roku. Kto ma Kabul, ten ma władzę

Jeśli jednak z jakichś powodów nie dojdzie do szybkiego (liczonego w miesiącach) kolapsu aktualnego reżimu afgańskiego po zakończeniu operacji ISAF, to będziemy najpewniej świadkami eskalacji przemocy w Afganistanie na skalę niewidzianą tam od lat 90. ub. wieku. To zresztą jeden z najbardziej prawdopodobnych i najczęściej dziś wskazywanych scenariuszy rozwoju wydarzeń w Afganistanie po wycofaniu się zeń sił NATO. Scenariusz, w którym dotychczasowa władza (lub jej elementy) - przy finansowym, politycznym i militarnym (kilkanaście tysięcy "doradców" wojskowych i "specjalsów") wsparciu Zachodu - okazuje się zdolna do trwania w Kabulu i kilku innych dużych miastach, talibowie zaś kontrolują resztę kraju.

Taki patowy układ nie zadowoliłby nikogo, a już z pewnością nie rebeliantów. Kluczem do sprawowania pełni władzy w Afganistanie - w zasadzie wyłącznie symbolicznym, ale tak to się już w tym kraju utarło - jest kontrolowanie jego stolicy.

Kto trzyma Kabul, ten ma władzę w państwie, choćby nawet władza ta realnie kończyła się na rogatkach stolicy - jak za rządów Mohammada Nadżibullaha, ostatniego afgańskiego wasala Moskwy, w 1992 obalonego przez mudżahedinów. Talibom nie wystarczy więc kontrolowanie większości terytorium Afganistanu, wraz z jego granicami i głównymi szlakami komunikacyjnymi. Dla pełnego, propagandowego i politycznego przypieczętowania swego sukcesu militarnego (jakim byłoby odtworzenie po kilkunastu latach Islamskiego Emiratu Afganistanu) musieliby zająć afgańską stolicę.

Ale jak pokazuje historia Afganistanu, zdobyć Kabul nie jest łatwo i rzadko kiedy odbywa się to tak, jak we wrześniu 1996 roku, gdy talibskie oddziały weszły do niebronionego miasta z marszu. Na powtórzenie tego scenariusza nie ma co liczyć, tym bardziej, że na afgańskiej scenie politycznej rodzi się (a zasadzie odradza) trzecia, po władzy i zbrojnej rebelii, siła polityczna - Sojusz Północny.

Formalnie, ten legendarny już związek polityczno-militarny, zrzeszający nacje zamieszkujące północ Afganistanu, odtwarza się jako reakcja na postępy Talibów. Może mieć on jednak kluczowe znaczenie dla rozwoju sytuacji w kraju po 2014 roku, zwłaszcza w takich aspektach, jak samo przetrwanie władz w Kabulu czy też utrzymanie (bądź nie) spoistości i efektywności sił zbrojnych. Wszak większość najbardziej kompetentnych wyższych oficerów Afgańskiej Armii Narodowej stanowią dziś Tadżycy i Uzbecy, a najlepszymi podoficerami są Hazarowie. Ewentualne opuszczenie przez nich szeregów ANA uczyniłoby tę formację bezużyteczną.

Czy w sytuacji rozpadu obecnej władzy Sojusz Północny byłby politycznie skłonny, aby stanąć talibom na drodze do zajęcia Kabulu (bo to, że byłby w stanie tego dokonać militarnie, nie ulega raczej wątpliwości) ? Trudno dziś jednoznacznie to przesądzać, nie można jednak wykluczyć, że liderzy Sojuszu nie powtórzyliby już błędu Ahmeda Szaha Massuda z 1996 roku, który oddał Kabul talibom bez walki.

Afganistan nie zazna spokoju

Choć przyszłość rzadko kiedy bywa efektem prostej ekstrapolacji teraźniejszości, to trudno nie zakładać, aby negatywne procesy i trendy, które zachodzą w Afganistanie od kilku lat, nie wpłynęły na wydarzenia w tym kraju za dwa, trzy lata. Niezależnie od tego, która z prognoz rozwoju sytuacji w Afganistanie po roku 2014 (lub ich kombinacji) się ziści, jedno wydaje się bardzo prawdopodobne: nie będzie to dla tego kraju i jego mieszkańców czas pokoju i spokoju. Z obecnymi władzami czy bez nich, z Kabulem w rękach Talibów, Sojuszu Północnego czy też innej, jeszcze nieujawnionej siły politycznej - Afganistan czeka najpewniej okres niepokojów, wzmożonych walk wewnętrznych, a być może i krwawej wojny domowej na wzór tej sprzed dwóch dekad.

Tomasz Otłowski dla Wirtualnej Polski

Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)