Adwokat zginął, bo tropił prezydenta?
Okrutny mord na adwokacie Lechu F., który miał, według prokuratury, popełnić były prezydent Zabrza Jerzy G. wraz z dwoma wspólnikami, poprzedziło długie polowanie prawnika na zadłużonego u niego urzędnika.
25.11.2009 | aktual.: 26.11.2009 10:20
Jak się dowiedzieliśmy, Lech F., chcąc za wszelką cenę odzyskać prawie milion złotych karcianego długu, groził, że zniszczy G., choć sam panicznie bał się o własne bezpieczeństwo. Prowadząc tę ryzykowną grę, naraził się bowiem paru wpływowym ludziom w mieście.
Natomiast G., nałogowy hazardzista, zachowywał się jak zaszczute zwierzę - uciekał w karty, przegrywał kolejne tysiące i zaciągał nowe długi.
- Przypuszczam, że G. nawet po tym, jak przestał pracować w samorządzie, był szantażowany i zastraszany przez F., który chciał zniszczyć jego karierę naukową (G. wykładał na Politechnice Śląskiej) - mówi proszący o anonimowość przedsiębiorca z Zabrza.
Biznesmen opowiedział "Polsce Dziennikowi Zachodniemu" o swoim spotkaniu z G., do którego miało dojść w gmachu politechniki w Gliwicach krótko po śmierci F. 17 sierpnia 2008 roku w lesie koło Wymysłowa (miejscowość w gminie Bobrowniki w powiecie będzińskim).
- Zapytał mnie, czy słyszałem o zabójstwie i co o tym sądzę. Powiedział: chyba nie myślisz, że to ja. Ja nie byłbym w stanie kury udusić, a co dopiero zabić człowieka! - mówi przedsiębiorca. - Dodał, że dogadał się z F. i że pomagał mu w zrobieniu doktoratu na politechnice - opowiada.
Wielu byłych współpracowników byłego prezydenta Zabrza - zarówno z urzędu, jak politechniki - nie wierzy, by G. był zdolny kogokolwiek torturować, a tym bardziej zabić (po długim biciu i obcięciu ucha, F. poderżnięto gardło). - Człowiek spokojny, łagodny, typ naukowca - mówili ludzie, którzy go znali. Ale nikt nie chciał mówić pod nazwiskiem.
- On nie miał w sobie agresji. Nie wierzę, żeby zabił. Może zlecił pobicie, a sprawy wymknęły się spod kontroli? - zastanawia się inny rozmówca gazety, były współpracownik Jerzego G. z zabrzańskiego samorządu.
Ten i ów przyznaje jednak, że od pewnego czasu G. robił wrażenie zdesperowanego. Czuł się osaczony przez F., który miał odgrażać się, że zniszczy G. Podobno szukał na niego haka: chciał udowodnić, że w czasach, gdy rządził Zabrzem, G. robił przekręty z miejskimi lokalami.
Konto G. miały też obciążać wizyty w nielegalnej szulerni pod Tarnowskimi Górami. O duże pieniądze grał tam z politykami (głównie z lewicy), prawnikami, lekarzami, biznesmenami. Zwykle przegrywał, więc potem pożyczał pieniądze na lewo i prawo. Nie miał z czego oddać, więc wrogów mu przybywało.
Ale i F. żył w strachu. Kupił sobie obronnego psa, bez którego nie ruszał się z domu. Rozgłaszał, że zwierzę jest tak wyszkolone, że zagryzie każdego, kto podniesie na niego rękę. Po zlikwidowaniu księgarni, którą prowadził w centrum Zabrza otworzył siłownię. Tam spotykało się podejrzane towarzystwo, handlowano anabolikami.
- F. naraził się wielu osobom w mieście. Szukając haków na Jerzego G., wkurzył niejednego. Być może to tu trzeba szukać przyczyn zbrodni - mówi były policjant, znający kulisy sprawy.
Od poniedziałku Jerzy G. siedzi w areszcie. Prokuratura Okręgowa w Katowicach postawiła mu oraz dwóm innym mężczyznom, Robertowi T. (aresztowany w innym śledztwie, miał opowiedzieć o zabójstwie F. i wskazać wspólników) i Mariuszowi R., zarzut zabójstwa.
Ludzie w Zabrzu nie wierzą, że Jerzy G. mógł zamordować
"Jerzego G. wrobiono, "Ten człowiek nie mógł zabić" - to najczęstsza reakcja mieszkańców Zabrza na informację o zarzutach dla byłego prezydenta miasta. "Nie wierzę!" - takie słowa padają zarówno z ust sprzedawczyń na bazarku, jak i urzędników, polityków, przedsiębiorców. Śledczy Prokuratury Okręgowej w Katowicach o zabicie, a także wcześniejsze torturowanie Lecha F., oskarżają Jerzego G., byłego prezydenta Zabrza, naukowca, wykładowcę Politechniki Śląskiej. Kto ma rację? To rozstrzygnie sąd.
Jerzy Wereta, który był zastępcą G. w czasie jego prezydentury, a dziś jest radnym lewicy, mówi, że aresztowanie G. pod zarzutem zabójstwa go zaszokowało. - Wiem, że nie tylko mnie, bo ludzie, z którymi rozmawiam i spotykam się, mówią, że prezydenta wrobiono. Jak było naprawdę? Nie wiem. Ale wiem, że prezydent miał z F. kontakty "ponadstandardowe". F. wchodził do jego gabinetu w urzędzie, kiedy chciał. Nie musiał, jak inni, czekać na rozmowę z prezydentem. Nie wiem, o czym rozmawiali, ale byli w dość zażyłych stosunkach - opowiada Wereta. Dodaje, że dzisiaj władza kojarzy się z pieniędzmi, a nie ze służbą.
Zarzutami pod adresem Jerzego G. zaszokowana jest także obecna prezydent Zabrza, Małgorzata Mańka-Szulik: pan G. zawsze wydawał mi się osobą spokojną, rozważną. Zarzuty, jakie padają pod jego adresem są zastanawiające.
F. poznał Jerzego G. u matki w księgarni (przy ul. Wolności w Zabrzu, obecnie jest tam bank), którą wspólnie prowadzili. F. był energicznym, młodym chłopakiem z żyłką do interesów, a jednocześnie zamkniętym w sobie samotnikiem i kawalerem. Miał niewielu przyjaciół. Obracał się w środowisku gejowskim. Dysponował sporą gotówką. W jego otoczeniu zaczęły się pojawiać tajemnicze osoby. Interesowały się nieruchomościami, handlem ziemią. Jak się dowiedziała gazeta, chciały też za jego pośrednictwem nawiązać kontakt z G. Ten zawiadomił komendę wojewódzką. Twierdził, że jest szantażowany. To się nie potwierdziło.
- Doszło do dziwnego spotkania. G. umówił się z F. w aquaparku. Podczas rozmowy byli ubrani tylko w kąpielówki. Prawdopodobnie chcieli w ten sposób uniknąć wzajemnego nagrywania się. Ich rozmowę podsłuchiwali policjanci - opowiada Przemysław Jarasz, dziennikarz z "Głosu Zabrza i Rudy Śląskiej", który relacjonował konflikt na szczytach władzy. Do waśni między F. a Jerzym G. doszło w sprawie rozliczeń finansowych. W Zabrzu zamiłowanie G. do gry przy zielonym stoliku było tajemnicą poliszynela.
Powszechnie mówiono także o tym, że karty nie odwzajemniają miłości prezydenta. Przegrywał dużo i często.
F. przedstawił umowę na pożyczkę. Według niej G. był mu winien 250 tys. złotych plus ogromne odsetki. Dzisiaj ta kwota wyniosłaby już milion.
- Kilka lat temu badałem tę sprawę. Miałem w ręce oryginał umowy. Biegli sądowi uznali, że podpis prezydenta jest autentyczny, ale wydaje mi się, że kwota widniejąca na umowie była przerobiona, że dopisano cyfrę i słowo "dwa" - mówi informator "Polski Dziennika Zachodniego".
Jerzy G. złożył zawiadomienie do prokuratury, że F. chce wyłudzić pieniądze, a umowa jest fałszywa. Ta skierowała do sądu akt oskarżenia, mimo braku ekspertyzy grafologicznej. Zamówił ją dopiero sędzia.
Biegły potwierdził ponad wszelką wątpliwość autentyczność podpisu G. Lecha F. od zarzutów uwolniono.
G. został skazany za składanie fałszywych zeznań na rok więzienia w zawieszeniu, a jego wierzyciel z wyrokiem w ręku mógł skierować się do komornika i żądać zajęcia majątku dłużnika.
Czy to zrobił? Tego gazecie nie udało się ustalić. Dziennikarze wiedzą natomiast, że próbował innych, mniej konwencjonalnych prób odzyskania pieniędzy. Było zbieranie haków, szantażowanie, zastraszanie. Ale był też strach. F. się bał. Czy zagrażał mu przegrany samorządowiec, spokojny naukowiec? Czy też może ktoś, komu szukając haków na G., przeszkodził w interesach? A może jednak byłemu prezydentowi naprawdę puściły nerwy? Czuł się tak upodlony, tak się bał, że wynajął ludzi i wraz z nimi zabił byłego wspólnika?
Prokuratura milczy: dla dobra sprawy nie udzielamy informacji. To bardzo skomplikowane śledztwo - mówi prok. Marta Zawada-Dybek.
Lechowi F. zadano przed śmiercią wiele ciosów nożem. Bito go, przypalano, obcięto ucho. Na koniec poderżnięto mu gardło.
Przeczytaj więcej w "Polska Dziennik Zachodni"