Adam Bielecki o wyprawie na Broad Peak: wróciłem żywy. Teraz wielu ma mi to za złe
- Wiele osób miałoby o mnie o wiele lepsze zdanie, gdybym ja z tej góry nie zszedł żywy. Wszystko bym oddał za to, żebyśmy nigdy tam nie weszli, za to teraz mogli we czwórkę razem usiąść przy piwie - tak o tragicznej wyprawie zimowej na Broad Peak mówi himalaista Adam Bielecki w wywiadzie dla dziennika "Polska The Times".
17.06.2013 | aktual.: 17.06.2013 16:07
Bielecki przyznał, że "w najczarniejszych snach nie wymyśliłby, że ktoś będzie sugerował, że jest niemal współodpowiedzialny za śmierć chłopaków". - Zrobiłem wszystko co mogłem - zapewniał.
Jego zdaniem po wyprawie na Broad Peak w środowisku himalaistów nastąpił rozłam. - Do tej pory himalaiści cieszyli się ogólnym prestiżem, postrzegano ich jako twardych, dzielnych, ale też etycznych i moralnych ludzi, szanujących się nawzajem. A teraz obserwujemy rozłam, który kładzie się cieniem na naszej pasji - stwierdził himalaista.
Przyznał także, że po wyprawie doszedł do smutnego wniosku. - Wiele osób miałoby o mnie lepsze zdanie, gdybym ja z tej góry nie zszedł żywy. Może jest pięknie umierać w imię zasad i zasady na tym zyskują, ale jeśli ktoś tak myśli, to niech mi to powie w twarz, niech powie to mojej żonie, rodzicom, siostrze, przyjaciołom - mówił Bielecki.
Himalaista kolejny raz opowiadał także o zejściu z Borad Peak. Jak relacjonował, każdy z nich schodził osobno. - Każdy z nas zdawał sobie sprawę, że stawia na szali własne życie. Stawka była bardzo wysoka. W zejściu mijałem chłopaków, sprawdzałem ich stan, byłem przekonany, że wszystko jest w porządku. A oni doskonale wiedzieli, że ja nie mogę na nich zaczekać, bo postój powyżej 10 minut jest wykluczony - wyjaśniał Bielecki. - Każdy z nich wiedział, że będzie schodził samodzielnie. Dlaczego ja stałem się synonimem całego zła. Nie wiem? - zastanawiał się.
- Kto tego nigdy nie przetrwał, nie zrozumie, w jakiej kondycji psychofizycznej my się tam znajdujemy i jaką mamy zdolność oceny sytuacji i przetrwania - wyjaśniał Bielecki.