72 mln Meksykanów idzie do urn
Dziś w Meksyku odbywają się wybory prezydenckie, dziś okaże się kto zastąpi obecną głowę państwa Vicente Foxa. Będą to dopiero trzecie w pełni demokratyczne wybory w tym kraju (poprzednie miały miejsce w 2000 roku). O najwyższy urząd w państwie ubiega się pięcioro kandydatów ale tak naprawdę liczy się tylko dwóch: lewicowy Andres Manuel Lopez Obrador oraz konserwatywny Felipe Calderon.
02.07.2006 | aktual.: 02.07.2006 11:43
Pierwszy z nich kandyduje z ramienia Partii Rewolucyjno – Demokratycznej (PRD), jego hasłem wyborczym jest „Sojusz dla dobra wszystkich”. Lopez Obrador ma 52 lata, w młodości był aktywistą walczącym o prawa Indian. Ogromną popularność zaskarbił sobie pełniąc w poprzedniej kadencji urząd burmistrza Mexico City. Zyskał wtedy opinię pracowitego, uczciwego i skromnego człowieka walczącego o poprawę położenia biedoty miejskiej. Teraz przyszedł czas aby popularność tą wykorzystać w wyścigu do najwyższego urzędu w państwie.
Kampania Obradora skierowana była głównie do biednej części społeczeństwa, której sześć lat temu obiecywano poprawę sytuacji materialnej. Ponieważ z obietnic niewiele zostało Obrador całą swą energię skierował na ukazanie siebie jako Mesjasza (on sam nawet porównał się do Chrystusa), który przywróci godność przeciętnym meksykanom i zapewni im spokojny byt bez strachu o każdy następny dzień. Na użytek takiej właśnie kampanii kandydat PRD sformułował swój sztandarowy dokument: „50 zobowiązań aby odbudować dumę narodową”. Ten niezwykle ogólnikowy i populistyczny w swojej treści tekst mówi o większych prawach dla rdzennej ludności Meksyku, stypendiach dla dzieci z biednych rodzin, naprawie sytuacji w służbie zdrowia i co najbardziej palące, w systemie edukacji.
Meksykanie są bowiem jednym z najgorzej wykształconych narodów świata. Obrador jak każdy dobry lewicowiec w Ameryce Łacińskiej obiecuje więcej pieniędzy na cele socjalne, gdy zapytać się go skąd weźmie na to pieniądze, jednym tchem wymienia: skończy z uchylaniem się od podatków, marnotrawieniem pieniędzy przez rząd i administrację, wykorzeni korupcję. A zatem Obrador działa według starej latynoamerykańskiej tradycji politycznej: wybierzcie mnie a was uszczęśliwię. Z drugiej jednak strony na tym przykładzie widzimy w jak wielkim stopniu politycy w tym specyficznym regionie świata są ubezwłasnowolnieni żądaniami wyborców, którzy „wielkiej zmiany” chcą już jutro.
Drugim najważniejszym kandydatem do objęcia schedy po Vicente Foxsie jest Felipe Calderon (44 lata), wywodzący się z Partii Akcji Narodowej (PAN). Jeśli można wyobrazić sobie zupełne przeciwieństwo Obradora wystarczy spojrzeć na Calderona, jego rodzina była na tyle zamożna, iż wysłano go na Uniwersytet Harvarda gdzie ukończył prawo. Calderon przez całą swoją polityczną karierę był wspierany przez środowisko wielkiego biznesu, nie inaczej jest i teraz.
Doświadczenia zbierał najpierw jako szef dużego banku Banobras, następnie jako minister energetyki w latach 2002 – 2004 w gabinecie swego patrona politycznego prezydenta Foxa. Kampania wyborcza Calderona była kampanią negatywną, jej głównym przekazem było łączenie Obradora z prezydentem Wenezueli Hugo Chavezem. Kilka tygodni temu Federalny Instytut Wyborczy nakazał sztabowi Calderona wycofanie z TV reklam mówiących wprost: „Lopez Obrador to zagrożenie dla Meksyku”, trudno o bardziej trywialny przekaz.
Jak wspomniałem wyżej Calderon bardziej zajął się oczernianiem swego rywala niż propozycjami, które miałyby mu pomóc pozyskać wyborców. Spośród niewielu jego inicjatyw można wymienić: wydanie wojny przestępczości (mafijny bandytyzm jest prawdziwą plagą w Meksyku), wyroki dożywocia dla porywaczy, kontynuowanie wolnorynkowych przemian, które zapoczątkował prezydent Fox oraz pozostanie kraju w Północnoamerykańskim Układzie Wolnego Handlu (NAFTA). Jak możemy się domyślać Lopez Obrador jest zaciekłym przeciwnikiem tego porozumienia, które przez lewicowych populistów bywa obwiniane za całe zło, które spadło na kraje Ameryki Łacińskiej i Południowej. Złorzeczenie na „Naftę” jest stałą figurą retoryczną w przemówieniach takich przywódców jak Hugo Chavez.
Pozostałych troje kandydatów to: Roberto Mardazo z Partii Rewolucyjno – Instytucjonalnej (PRI), która na kilka dekad zmonopolizowała życie polityczne w Meksyku i dopiero elekcja Vicente Foxa sześć lat temu przerwała jej hegemonię; socjalistka Patricia Mercado: obiecuje walkę o prawa kobiet, prawo do aborcji, prawa dla gejów oraz legalizację marihuany; kandydatem mającym najmniejsze szanse na sukces jest Roberto Campa – dysydent z PRI.
Kampania wyborcza była bardzo brutalna, a sondaże przez większość czasu wykazywały przewagę Obradora , teraz szanse obu są wyrównane. Od środy w Meksyku obowiązuje cisza przedwyborcza. Do głosowania uprawnionych jest blisko 72 miliony obywateli, po raz pierwszy mogą głosować meksykanie mieszkający za granicą. Jednocześnie z elekcją głowy państwa nastąpi wybór 500 członków Izby Deputowanych, 128 senatorów, gubernatorów stanów Guanajuato, Jalisco, Morelos oraz burmistrza Mexico City.
Tomasz Targański