25. rocznica pacyfikacji kopalni "Wujek"
16 grudnia mija 25. rocznica pacyfikacji
katowickiej kopalni "Wujek". Od milicyjnych kul zginęło tam
dziewięciu górników, a kilkudziesięciu zostało rannych. Mimo
toczących się od blisko 14 lat procesów, jak dotąd nie udało się
skazać winnych użycia broni oraz wyjaśnić wszystkich okoliczności
tej największej zbrodni stanu wojennego.
Przed katowickim Sądem Okręgowym od ponad dwóch lat toczy się już trzeci proces w tej sprawie, w którym na ławie oskarżonych zasiada 17 byłych milicjantów. Przed warszawskim sądem w kolejnym procesie odpowiada szef MSW Czesław Kiszczak, oskarżony o przyczynienie się do śmierci górników. W innym procesie sądzeni są byli prokuratorzy wojskowi, którzy w 1982 r. mieli utrudniać pierwsze śledztwo w sprawie pacyfikacji kopalni.
Zaplanowane na sobotę 16 grudnia obchody 25. rocznicy śmierci górników będą miały szczególny charakter. Swój udział zapowiedział m.in. prezydent Lech Kaczyński. Uroczystości rozpoczną się mszą św. w położonym w pobliżu kopalni kościele pw. Podwyższenia Krzyża Świętego. Homilię wygłosi prymas Polski, kard. Józef Glemp. Potem przed Krzyżem-Pomnikiem, upamiętniającym górników, odbędzie się apel poległych. Następnie prezydent odznaczy bohaterów tamtych wydarzeń.
Protest w kopalni "Wujek" rozpoczął się po wprowadzeniu stanu wojennego, na wieść o zatrzymaniu szefa zakładowej "Solidarności" Jana Ludwiczaka. W niedzielny poranek 13 grudnia, na prośbę górników, do kopalni przyszedł z pobliskiego kościoła ks. Henryk Bolczyk, który odprawił mszę w zakładzie. Po jej zakończeniu pracownicy rozeszli się do domów.
14 grudnia pierwsza zmiana rozpoczęła strajk, wysuwając postulaty zwolnienia z więzienia Ludwiczaka i innych działaczy "S" z całego kraju, respektowania porozumień jastrzębskich oraz niewyciągania konsekwencji wobec protestujących. Do strajku przyłączali się górnicy z dalszych zmian, którzy sformułowali kolejne postulaty - zniesienia stanu wojennego i przywrócenia działalności "Solidarności". Przywódcą strajku wybrano Stanisława Płatka, sekretarza komisji rewizyjnej "S" w zakładzie.
Negocjacje strajkujących z władzami nie przyniosły rezultatu. Zawiązał się komitet strajkowy. W pierwszych dniach stanu wojennego na Śląsku zastrajkowało w sumie ok. 50 zakładów. 15 grudnia do strajkujących zaczęły dochodzić wieści, że milicja i wojsko spacyfikowały niektóre strajkujące zakłady, m.in. kopalnię "Manifest Lipcowy" w Jastrzębiu Zdroju. Górnicy, nie wiedząc jeszcze wówczas, że strzelano do robotników w "Manifeście", rozpoczęli przygotowania do obrony swojego zakładu. Bronią stały się łopaty, kilofy, łańcuchy, zaostrzone pręty, cegły i śruby.
Zbroiliśmy się, ale do końca nie spodziewaliśmy się, że mogą paść strzały. Gdy do kopalni przyszedł przedstawiciel wojska, powiedzieliśmy jasno, że jeśli na teren zakładu wejdzie wojsko, nie będziemy stawiać oporu, ale jeśli milicja - nie damy się spałować - wspomina Stanisław Płatek.
Następnego dnia kopalnię, gdzie strajkowało już ok. 3 tys. górników, otoczyły oddziały milicji, czołgi i wozy pancerne. Wokół zebrał się też tłum kobiet, młodzieży i dzieci. Do strajkujących poszli przedstawiciele wojska, by nakłonić ich do poddania się. Propozycja została odrzucona. Wtedy armatkami wodnymi, przy 16- stopniowym mrozie, zaatakowano ludzi otaczających zakład. Milicjanci obrzucili tłum gazami łzawiącymi i świecami dymnymi.
Przed godziną 11. czołgi sforsowały kopalniany mur, a uzbrojone oddziały ZOMO wkroczyły na teren zakładu. Górnicy byli ostrzeliwani środkami chemicznymi i polewani wodą. Stawiali opór. Doszło do walki wręcz. W czasie walki górnicy ujęli trzech milicjantów, a resztę pacyfikujących zmusili do wycofania. Po tym do akcji wprowadzony został pluton specjalny, padły strzały. Na miejscu zginęło sześciu górników, jeden umarł kilka godzin po operacji, dwóch kolejnych na początku stycznia 1982 r.
Dla Józefa Czekalskiego, Krzysztofa Gizy, Ryszarda Gzika, Bogusława Kopczaka, Zenona Zająca, Zbigniewa Wilka, Andrzej Pełki, Jan Stawisińskiego i Joachima Gnidy była to ostatnia szychta w życiu. Najmłodszy z nich miałby dziś 44 lata, najstarszy - 73. 22 górników zostało postrzelonych. Nie jest znana liczba tych, którzy zostali lżej ranni, m.in. zatruci gazem łzawiącym.
Straty drugiej strony to 41 rannych, z których 10 wymagało leczenia w szpitalu. Po zakończeniu pacyfikacji doszło do rozmów przedstawicieli obu stron. Górnicy zwolnili ujętych trzech milicjantów, oddali broń i zakończyli strajk. Wkrótce potem służba bezpieczeństwa zatrzymała osiem osób, które oskarżono o organizowanie i kierowanie strajkiem w "Wujku". W lutym 1982 roku czterej z nich otrzymali wyroki od 3 do 4 lat więzienia, czterej inni zostali uniewinnieni.
20 stycznia 1982 roku sterowane przez władze śledztwo w sprawie odpowiedzialności milicjantów za użycie broni palnej podczas pacyfikacji kopalni "Wujek" umorzono. Prokuratura Garnizonowa w Gliwicach uznała, że milicjanci działali w obronie koniecznej.
Według ustaleń specjalnej komisji sejmowej, powołanej w 1990 roku do badania zbrodni okresu PRL, tamto śledztwo prowadzone było z naruszeniem prawa. W 2004 roku sprawą zajął się Instytut Pamięci Narodowej, który uznał, że trzej prokuratorzy wojskowi celowo nie dopełnili obowiązków po to, żeby zacierać ślady. To w konsekwencji uniemożliwiło wskazanie winnych zbrodni i ich ukaranie. Proces byłych prokuratorów toczy się przed Wojskowym Sądem Okręgowym w Warszawie.
Środowisko związane z "Wujkiem" liczy, że toczące się procesy doprowadzą jednak, mimo upływu czasu, do wskazania winnych zbrodni.
Po 25 latach emocje zbladły. Od dłuższego czasu większość z nas mówi jednym głosem: nie żądamy, aby sprawcy ponieśli dotkliwe kary, ale chcemy uznania winy. Wydaje się, że na podstawie zgromadzonych materiałów dowodowych sąd może orzec o winie, choć nie musi wymierzać kary. Dla nas będzie satysfakcjonujące, że sprawcy zostaną uznani winnymi. Chodzi o pewien osąd moralny, zgodny z prawdą. Wtedy poszkodowani, ranni, rodziny, uzyskają podstawę, aby po 25 latach ubiegać się o zadośćuczynienie - powiedział Stanisław Płatek.