11-letni agent SB?
Wiceprezydent Radomia Krzysztof Gajewski otrzymał z IPN pismo, iż był współpracownikiem SB w 1970 r., czyli w czasie gdy miał jedenaście lat. Gajewski zapowiedział dziennikarzom w Radomiu, że w tej sytuacji skieruje sprawę do sądu.
08.11.2005 | aktual.: 08.11.2005 23:06
Pismo z Instytutu Pamięci Narodowej było efektem starań Gajewskiego o autolustrację, podjętych przez niego jeszcze w 2004 roku. Najpierw zwrócił się o to do Rzecznika Interesu Publicznego, ale dostał odpowiedź odmowną z wyjaśnieniem, iż funkcja wiceprezydenta nie jest publiczną, a więc nie podlega lustracji. Gdy zwrócił się do IPN, otrzymał zaświadczenie, iż na podstawie dokumentów zgromadzonych w archiwach IPN nie jest osobą pokrzywdzoną. Złożył odwołanie od tego zaświadczenia.
Wreszcie otrzymał z IPN dokument z datą 19 października 2005 roku, którego fragment zacytował na wtorkowej konferencji prasowej: "Należy stwierdzić, że z zebranych dokumentacji - konkretnie mikrofilmów - jednoznacznie wynikało, że wnioskodawca od stycznia do lipca 1970 roku podjął współpracę ze służbami bezpieczeństwa i zarejestrowany został jako tajny współpracownik wydziału trzeciego komendy stołecznej Milicji Obywatelskiej".
Departament trzeci zajmował się walką z działalnością antypaństwową w kraju, czyli opozycją, m.in. Komitetem Obrony Robotników, wolnymi związkami zawodowymi.
Gajewski podkreślił, że z pisma wynika ponadto, iż najpierw organy bezpieczeństwa państwa zbierały o nim informacje, a potem został on wpisany na listę tajnych współpracowników.
Postanowienie IPN jest opatrzone klauzulą ostateczną, od której nie ma odwołania.
Gajewski pokazał swój akt urodzenia, z którego wynika, że urodził się 17 maja 1958 r. W styczniu 1970 r. miał zatem jedenaście lat. Wiceprezydent nie chciał komentować pisma IPN. Poinformował, że wkrótce skieruje sprawę do sądu w procesach cywilnym, karnym i administracyjnym. Nie chciał ujawnić, przeciw komu pozwy będą skierowane. Dodał, że jeszcze w czwartek odbierze od adwokata pierwszy pozew.
Nazwisko Krzysztofa Gajewskiego pojawiło się na tzw. liście Wildsteina. (Bronisław Wildstein, ówczesny publicysta "Rzeczpospolitej", udostępnił w styczniu dziennikarzom pochodzącą z czytelni IPN jawną listę katalogową ponad 160 tys. nazwisk funkcjonariuszy i tajnych współpracowników służb specjalnych PRL oraz osób wytypowanych do współpracy (na liście były też osoby mogące być dziś pokrzywdzonymi w myśl ustawy o IPN).
W maju br. Gajewski przedstawił dziennikarzom oświadczenie, w którym relacjonował próby SB pozyskania go do współpracy. Pierwsza z nich miała się odbyć jesienią 1978 r., kiedy był uczniem Pomaturalnej Szkoły Fotograficznej. SB chciało kupić od niego dwa albumy ze zdjęciami, które robił podczas pielgrzymki do Częstochowy. W 1979 roku opowiedział o tym przez tubę podczas wyprawy na Jasną Górę. Po powrocie do domu otrzymał wezwanie na milicję. Znów chciano dostać od niego album z fotografiami.
Mówił, że gdy kategorycznie odmówił współpracy, pokazano mu zdjęcia jego znajomego w sytuacji kompromitującej. Twierdził, że zmuszono go do podpisania oświadczenia o zachowaniu tajemnicy tego, co widział, i faktu przeprowadzenia z nim rozmowy.
Gajewski zapewniał, że oświadczenie dla SB o zachowaniu tajemnicy było jedynym, jakie podpisał dla specsłużb. Przysiągł, że nie był współpracownikiem tajnych służb bezpieczeństwa. Nie chciał podać nazwiska funkcjonariusza, który namawiał go do współpracy. Tłumaczył to obawą naruszenia ustawy o ochronie danych osobowych.