100 tysięcy za krzywdę



Poznański Sąd Apelacyjny stwierdził wczoraj, że 100 tysięcy zł nie jest wygórowanym zadośćuczynieniem dla człowieka, któremu niesłuszny areszt zniszczył karierę i zdrowie.

24.09.2004 | aktual.: 24.09.2004 09:06

Marek Matyjasik jeszcze kilka lat temu mógł się uważać za człowieka sukcesu. W wieku 31 lat został wicedyrektorem szczecińskiego PeKaO SA. Wkrótce awansował, a w 2001 r. wygrał konkurs na stanowisko dyrektora Banku Ochrony Środowiska w Szczecinie. Jednak 6 sierpnia 2001 r. został wyprowadzony w kajdankach z dyrektorskiego gabinetu. Na oczach pracowników, klientów i całej Polski, która tego samego dnia obejrzała w "Teleexpressie" brawurową akcję zatrzymania "skorumpowanego bankowca". W celi przesiedział 52 dni.

Z wilczym biletem

- Miałem wziąć 25 tysięcy łapówki za przyznanie 50 tys. zł kredytu - mówi Marek Matyjasik. Do dziś nie może uwierzyć, że podejrzewano go o coś takiego... W aktach jego sprawy przewija się dwóch braci, zatrudnionych na "dyrektorskich" etatach z pensją 500 zł w firmie zajmującej się śmieciami. Jeden z nich pomówił go o przyjęcie korzyści majątkowej. Wcześniej jednak dyrektor Matyjasik wyrzucił z gabinetu pewnego policjanta, który uważał, że zasługuje na szczególnie preferencyjne warunki...

- W areszcie trafiłem do "zbiorówki", bez żadnej taryfy ulgowej. Dodatkowo byłem nazywany złodziejem - wspomina Marek Matyjasik. - Ironią losu było to, że spotkałem tam człowieka, którego sam "wsadziłem" za niespłacone kredyty. I on mi pomagał...

Areszt opuścił dzięki kaucji zebranej wśród przyjaciół, ale z "wilczym biletem" - zakazem wykonywania zawodu ekonomisty, o czym prokuratura poinformowała Głównego Inspektora Nadzoru Bankowego.

Nie wychodził z domu

On siedział, a żona z dwójką małych dzieci i wysoką ratą kredytu hipotecznego, musiała pożyczać na życie. Wyszedł jako złamany człowiek. Wstydził się patrzeć ludziom w oczy, przez kilka miesięcy nie wychodził do miasta. Musiał się leczyć. W grudniu 2002 r. szczecińska prokuratura umorzyła postępowanie. Po blisko półtorarocznym śledztwie okazało się, że Marek Matyjasik nie popełnił żadnego przestępstwa. Ba, nawet nie "nadużył uprawnień".

- Napisałem do prokuratury, żeby poinformowała o tym Główny Inspektorat Nadzoru Bankowego. Odpowiedzieli, że nie jest to ich obowiązkiem - mówi Marek Matyjasik. - W bazie firm chyba nadal figuruję jako "złodziej". Od ukończenia studiów pracowałem w bankach. Nic innego nie potrafię robić...

Rozesłał około 80 "cv". Nikt nie chciał go zatrudnić.

Przeliczanie krzywdy

27 maja br. szczeciński Sąd Okręgowy przyznał bankowcowi 17 tys. zł odszkodowania i aż 100 tys. zł zadośćuczynienia. Prokurator zaskarżył wysokość kwoty - w jego ocenie wystarczyłoby 25 tys. zł. Jednak wczoraj nie poparł jego stanowiska nawet Paweł Jasiewicz z poznańskiej Prokuratury Apelacyjnej. Nie wycofał apelacji kolegi - stwierdził jednak, że szczeciński sąd słusznie rozstrzygnął kwestię wysokości odszkodowania.

Takie było też stanowisko poznańskiego sądu.

- Dla człowieka niewinnego, o nieposzlakowanej opinii, którego życie i kariera toczyły się tak, że każdemu by życzyć, nawet jeden dzień pozbawienia wolności jest tragedią - powiedział wczoraj sędzia Paweł Sypniewski z poznańskiego Sądu Apelacyjnego. Piotr Górecki, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Poznaniu, poinformował, że w tym roku nikt nie otrzymał tak wysokiego zadośćuczynienia za niesłuszny areszt.

- W zależności od sprawy, było to od 5 do 15 tysięcy za miesiąc - powiedział sędzia Górecki.

Barbara Sadłowska

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)