100 lat temu urodził się mistrz aforyzmu S. J. Lec
100 lat temu, 6 marca 1909 roku urodził się
mistrz lapidarnego aforyzmu - Stanisław Jerzy Lec. Autor "Myśli
nieuczesanych" znalazł w świecie cenzury sposób na swobodne
wypowiadanie się.
06.03.2009 | aktual.: 06.03.2009 12:06
Szyfr wieloznacznych słów wybierał Lec często po to, żeby powiedzieć coś bardzo jednoznacznego. Od czytelnika wymagał wrażliwości i samodzielnego myślenia. Aforyzmy Leca trafiały często do zbioru popularnych powiedzeń jak np. "Wolności nie można symulować", "Błoto stwarza czasem pozory głębi" czy "Zegar tyka. Każdego".
"Złośliwy liryk i czuły szyderca", jak Lec sam siebie określał, urodził się we Lwowie. Ojciec, Benno Letz - tak brzmiało jego nazwisko rodowe - kierował bankiem. Rodzina była zamożna i skoligacona, co Stanisław Jerzy Lec chętnie podkreślał. Przyznawał się do trzech wyznań: katolickiego, mojżeszowego oraz protestanckiego i nigdy nie pomijał okazji do przypomnienia słuchaczom, że jego ród ma "arystokratyczne korzenie polsko- żydowsko-austryjacko-hiszpańskie". W rubryce "zawód" zwykł wpisywać swe nazwisko.
Od najmłodszych lat wykazywał się zmysłem satyrycznym - w szkole na plakacie z napisem "Uczcie się pływać" dopisał: "Po co? Panta rei!".
Wybuch II wojny światowej zastał Leca we Lwowie. Po wkroczeniu Niemców w 1941 roku został aresztowany i wywieziony do getta w Tarnopolu, gdzie cudem uniknął śmierci, gdy w 1943 roku wraz z grupą więźniów uciekał z obozu w niemieckich mundurach.
Stanisław Jerzy Lec był "tęgi, słusznego wzrostu, pochodzenia niesłusznego, z wydatnym nosem. Mówił śpiewnie i jakby trochę z cudzoziemska, zawsze o sobie. Spotkany na ulicy otwierał teczkę i wyjmował z niej mnóstwo pełnych uznania wycinków na swój temat i odczytywał je nie dbając, czy przypadkowy słuchacz ma czas czy się spieszy" - wspominał Antoni Marianowicz.
Dla komunistów Lec był typem renegata - mimo lewicowych poglądów nie wstąpił do partii, a wysłany jako attache prasowy do Wiednia opuścił placówkę i uciekł z rodziną do Izraela. Nie wytrzymał tam zresztą długo. Już w 1952 roku wraz z synem wrócił do Polski. Żona z córką pozostały za granicą.
Początkowo pozwolono Lecowi na drukowanie przekładów, ale całkowite ułaskawienie nastąpiło dopiero po śmierci Stalina. "Myśli nieuczesane" stały się obiegowymi powiedzeniami, a przed Lecem otworzyły się prawie wszystkie redakcje.
W urodzinowym wywiadzie udzielonym na dwa miesiące przed śmiercią, na pytanie, jakie wartości życia ceni najbardziej Lec odpowiedział: zająknąłem się przy pierwszym słowie hasła rewolucji francuskiej: liberte, liberte, liberte. I tak już chyba zostanie.
Zmarł 7 maja 1966 roku. Wystawny pogrzeb wykpiwającego władzę satyryka, odbył się na koszt państwa.