10 lat więzienia za maltretowanie dzieci
Przypalanie zapalniczką i gorącą patelnią, bicie rurką po piętach, polewanie gorącą i zimną wodą, pozbawianie snu - w ten sposób ojciec i jego konkubina znęcali się nad dwójką dzieci. W piątek Sąd Okręgowy w Warszawie zaostrzył im karę z 7 i pół do maksymalnego poziomu - 10 lat więzienia.
05.08.2005 | aktual.: 05.08.2005 16:40
Dramat trwał prawie trzy lata w podwarszawskim Otwocku. Od kwietnia 1999 r. do listopada 2001 r. Artur W. i kobieta, z którą się związał po śmierci swej żony, dręczyli 10-letniego syna i dwa lata młodszą córkę mężczyzny. Córka konkubiny nie doświadczyła znęcania się.
Za bicie, które dwukrotnie zakończyło się u dzieci złamaniami rąk i nóg, przypalanie, oparzenia od polewania wrzątkiem, zmuszanie do klęczenia, wybicie zęba łyżką stołową i inne okrucieństwa, mężczyzna i kobieta zostali w grudniu 2004 r. skazani przez Sąd Rejonowy w Otwocku na kary po 7 i pół roku więzienia (oboje je odbywają).
Sąd rodzinny odebrał im prawa rodzicielskie, dzieci trafiły do babci. Poszkodowanymi opiekują się pracownicy fundacji "Dzieci Niczyje", którzy starają się zminimalizować skutki traumatycznych przeżyć. Dręczona dziewczynka zwierzyła się swej cioci, że "ból był tak mocny, że chciała się już nie obudzić i być ze swoją mamą" (nieżyjącą od kilku lat)
W piątek apelacje prokuratora i obrony rozpatrywał Sąd Okręgowy w Warszawie. Apelacja adwokata, który chciał uchylenia sprawy i przesłuchania dzieci, nie została uwzględniona. Nie ma potrzeby kolejnego przesłuchania, były też inne dowody świadczące o winie skazanych - mówił sąd.
Akceptację sędziów zyskała zaś apelacja prokuratury, która domagała się podniesienia wyroku do kary maksymalnej - 10 lat więzienia, wobec brutalności działania opiekunów dzieci i ich szczególnego okrucieństwa w maltretowaniu. Nie ma usprawiedliwienia ani okoliczności łagodzących dla tego, czego dopuścili się oskarżeni - podkreślił sąd uznając, że kara 7 i pół roku więzienia jest rażąco łagodna.
Tragedia dzieci wyszła na jaw dzięki szkolnej pielęgniarce, która zauważyła siniaki na ciele chłopca. Psychologowie i pedagog szkolny z trudem wydobywali od pokrzywdzonych szczegóły ich sytuacji domowej - pojawiło się podejrzenie, że rodzice zastraszają dzieci i instruują je, co mają mówić i jak zachowywać się wśród obcych ludzi.
Trudno określić motyw działania opiekunów dzieci - mec. Andrzej Bondarewski, który był w procesie pełnomocnikiem oskarżycielki posiłkowej (babci dzieci, która się nimi opiekuje), przypuszcza, że Artur W. chciał się w ten sposób przypodobać swej nowej kobiecie - szczególnie dlatego, że córka Marty W. pozostała nietknięta.
"Domowym szpiegiem" była Marta W. - gdy ojciec wracał w pracy, mówiła, że dzieci były niedobre i podżegała go do "wymierzania im sprawiedliwości". Potem kazał dzieciom jeszcze za to dziękować - mówił mec. Bondarewski.
Piątkowy wyrok sądu jest prawomocny. Obrona może jeszcze ubiegać się o kasację wyroku w Sądzie Najwyższym.