10 godzin czekał na lekarza, który stwierdzi zgon nieżyjącej mamy. "Przeżyliśmy horror"
- To, co przeżyliśmy, to horror. Tyle że wydarzył się naprawdę – mówi Wirtualnej Polsce Klaudiusz z Gliwic. Rano znalazł w mieszkaniu zwłoki mamy. Przez 10 godzin nikt nie chciał przyjechać, by stwierdzić jej zgon. – Obdzwoniłem wszystkich lekarzy i wszystkie służby z wyjątkiem strażaków – mówi mężczyzna.
Klaudiusz nie mógł się skontaktować z mamą. Poszedł do jej mieszkania, ale nikt nie otwierał. Wyważył drzwi i dostał się do środka. Kobieta już nie żyła. – Od razu zadzwoniłem na numer ratunkowy 112. Tam powiedzieli, że przełączają mnie do pogotowia ratunkowego. Od dyspozytora usłyszałem, że zwłoki go nie interesują, bo pogotowie jest od ratowania tych, którzy jeszcze żyją – opowiada Klaudiusz.
Rodzina chciała, żeby zakład pogrzebowy zabrał ciało, ale żeby do tego doszło, lekarz musi stwierdzić zgon. – Dzwoniliśmy do wszystkich okolicznych przychodni, ale za każdym razem słyszeliśmy: ta osoba nie była naszym pacjentem, do widzenia – relacjonuje syn zmarłej 66-latki.
Lekarz ma pacjentów
Zgodnie z przepisami, jeśli człowiek umrze np. w domu, to kartę zgonu powinien wystawić lekarz, który ostatni leczył go w ciągu ostatnich 30 dni.
Mama Klaudiusza nie chorowała i nie korzystała z pomocy lekarskiej przez dłuższy czas. – W końcu znaleźliśmy w mamy dokumentach nazwę przychodni, do której kiedyś chodziła. Recepcjonistka powiedziała, że lekarz ma pacjentów i może być wolny za kilka godzin – mówi mężczyzna.
Rodzina postanowiła zadzwonić na policję. – Zapytałem, czy mogą przyjechać. Dyżurny powiedział, że w takich przypadkach nie interweniują. W tej sytuacji powiedziałem mu, że zgłaszam się jak włamywacz. Włamałem się do mieszkania mamy. Zaczął na mnie krzyczeć. Obdzwoniłem wszystkich lekarzy i wszystkie służby, z wyjątkiem strażaków. Nikt nie chciał pomóc. Zwłoki nikogo nie interesują, a rodzina przeżywa traumę. Był upał. Ciało leżało od rana, a my nic nie mogliśmy zrobić – mówi Klaudiusz.
Zgłosili morderstwo
Rodzina zdecydowała się na desperacki krok. – Na policję zadzwonił mój brat i powiedział, że zamordowano mu mamę. Wtedy dopiero przyjechało dwóch policjantów. Pomogli nam, ale po lekarza i tak musieli pojechać radiowozem. Mieli szczęście, bo akurat przyszedł do przychodni 15 minut przed rozpoczęciem pracy i mogli go zabrać – opowiada Klaudiusz.
Lekarz stwierdziła zgon, dzięki czemu rodzina mogła wezwać zakład pogrzebowy. – Mama pracowała do ostatniego dnia życia. Płaciła podatki i składkę zdrowotną, a jak już umarła, nikt jej nie chciał pomóc. Zostawiono nas samych sobie. Przeżyliśmy horror. To niewyobrażalne, że tak się traktuje ludzi. Jak ktoś umrze, to dla państwa nic już nie znaczy. Jest tylko problemem – mówi rozżalony syn zmarłej. Klaudiusz skontaktował się z Wirtualną Polską za pomocą dziejesie.wp.pl.
W Polsce nie ma jasnych przepisów na temat tego, kto dokładnie powinien stwierdzić zgon, jeśli ktoś umrze w domu. – Karetki nie przyjeżdżają do zgonów. Służby lub rodzina wzywają wtedy lekarza rodzinnego. Ale co mamy zrobić, gdy pod gabinetem czeka tłum pacjentów? Niestety, żywi mają pierwszeństwo, a rodzina często musi czekać kilka godzin – mówi Wirtualnej Polsce dr Jacek Kasprzycki, lekarz rodzinny. I dodaje, że za stwierdzenie zgonu i wystawienie karty niezbędnej do pochówku lekarz nie otrzymuje wynagrodzenia.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zobacz także: Rafał Trzaskowski mocno o TVP. "Absolutny skandal"