Wszyscy kandydaci opozycji na prezydenta w aresztach?
Uładzimir Niaklajeu, kandydat opozycji na prezydenta Białorusi, dotkliwie pobity
przez OMON, podobnie jak setki innych osób. Według oficjalnych informacji odniósł poważne obrażenia głowy. Nie był w stanie utrzymać się na nogach, a ze szpitala, wyniesiony w prześcieradle, został zabrany na przesłuchanie. Według białoruskiej opozycji w areszcie przebywa także co najmniej sześciu innych kandydatów opozycji. Według informatora Wirtualnej Polski, Aleha Barcewicza, w nocy, zaraz po wyjściu ze szpitala aresztowany został również Witalij Rymaszewski, wcześniej pobity podczas zajść na placu Niepodległości w Mińsku. Wszystko wskazuje na to, że osoby demolujące budynki rządowe były prowokatorami.
20.12.2010 | aktual.: 20.12.2010 13:16
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W areszcie są opozycyjni kandydaci, m.in. Mikoła Statkiewicz, Andrej Sannikau, Ryhor Kastusiau i Uładzimir Niaklajeu.
Barcewicz poinformował, że około 2 w nocy czasu polskiego, w domu zatrzymano również jeszcze jednego kandydata w wyborach prezydenckich Alesia Michalewicza. Obecni w jego domu działacze Sojuszu "O Modernizację" zostali spisani. Grożą im aresztowania. Michalewicz nie uczestniczył w demonstracjach. – Jego zatrzymanie świadczy o tym, że dla władzy nie ma już znaczenia, czy ktoś bierze udział w demonstracjach czy nie – komentuje Aleh Barcewicz, korespondent Wirtualnej Polski.
Nasz komentator został również pobity podczas zajść na placu Niepodległości i przewieziony do miejskiego szpitala. Według jego relacji, szpitale w Mińsku dyżurowały przez całą noc, opatrując pobitych przez milicję uczestników demonstracji. - Mimo że nie wszyscy lekarze popierali protest w sprawie fałszowania wyników wyborów prezydenckich, to pomocy nie odmawiał nikt – twierdzi Aleh Barcewicz. Dodaje, że wielu lekarzy dopytywało się o to, co naprawdę działo się pod budynkami rządowymi, nie dowierzając wersji wydarzeń podawanych przez państwowe media.
Nasz korespondent, który obserwował zajścia, potwierdził, że wszystko wskazuje na to, że osoby demolujące budynki rządowe były prowokatorami. – Nikt oczywiście nie widział ich legitymacji, ale gdy protestujących zaczął otaczać kordon milicji, prowokatorzy zniknęli – zauważa korespondent Wirtualnej Polski. Dodaje, że sami organizatorzy protestu apelowali do jego uczestników o nie demolowanie budynków rządu oraz o nie atakowanie milicjantów.
Przywódcy opozycji, zanim zostali zatrzymani, apelowali do Białorusinów o ponowne wyjście dziś wieczorem na ulice. Zdaniem Aleha Barcewicza, po nocnych zajściach w Mińsku ludzie są bardzo wystraszeni i być może odzew na ten apel będzie dziś niewielki. Zdaniem wielu komentatorów na Białorusi niedzielna demonstracja w Mińsku była największa od pięciu lat. Uczestniczyły w niej wszystkie pokolenia. Całe rodziny wyszły okazać swój sprzeciw wobec fałszowania wyborów.
Aleh Barcewicz zauważa, że dawno już nie doszło do tak agresywnego potraktowania pokojowej demonstracji. – Milicja wyraźnie dostała rozkaz pałowania ludzi – uważa Barcewicz. Aresztowanych było tak wielu, że milicja nie nadążała z przesłuchiwaniem ich. Na samo spisanie danych wielu protestujących zmuszonych było czekać przez całą noc w milicyjnych radiowozach.
Prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenka przez ostatnie miesiące przekonywał o demokratycznym sposobie przeprowadzania wyborów na Białorusi. Podważają to jednak relacje bezstronnych obserwatorów tych wyborów.
Nocne pobicia i aresztowania w Mińsku świadczą o tym - zdaniem naszego komentatora - że prezydent Łukaszenka zaczyna się obawiać, że pokojowe demonstracje przerodzą się w większe zamieszki.