Polska"Tajne akta S." - co naprawdę zawiera książka Jürgena Rotha o katastrofie smoleńskiej?

"Tajne akta S." - co naprawdę zawiera książka Jürgena Rotha o katastrofie smoleńskiej?

Wielu o niej mówi, mało kto przeczytał. Książka niemieckiego publicysty i dziennikarza śledczego miała rzucić nowe światło na sprawę katastrofy smoleńskiej. A jak jest naprawdę? Wrażenia na gorąco niemieckiej korespondentki Wirtualnej Polski Agnieszki Hreczuk.

"Tajne akta S." - co naprawdę zawiera książka Jürgena Rotha o katastrofie smoleńskiej?
Źródło zdjęć: © PAP | WOLFRAM KASTL

10.04.2015 | aktual.: 10.04.2015 14:32

Czytaj też: Kim jest Jürgen Roth?

Książka Jürgena Rotha wyjaśni sprawę. Będą nowe dowody, dokumenty, świadkowie - to zapowiadali w Polsce zwolennicy teorii o zamachu. "Verschlussakte S." ("Tajne akta S.") stały się wiodącym tematem w wielu prawicowych mediach, zanim jeszcze książka pojawiła się na rynku (w Niemczech od 8 kwietnia - red.). Tych, którzy obiecywali sobie dzięki książce decydującego zwrotu w debacie o katastrofie, spotka chyba rozczarowanie. W swojej najnowszej książce niemiecki dziennikarz niczego nie przesądza. "Stwierdzenie parlamentarnej komisji śledczej Antoniego Macierewicza, że był to zamach na prezydenta, jakby zamach stanu, jest nieco przedwczesne" - pisze. Choć dodaje też: "Tak samo przedwczesne jest twierdzenie polskiego i rosyjskiego rządu, że nie można w ogóle mówić o ewentualnym zamachu, czy wybuchach". Czyli: zamach mógł być, ale nie musiał.

Roth jest publicystą i dziennikarzem śledczym przedstawianym w Polsce jako "najbardziej znany i renomowany". W Niemczech funkcjonuje jednak przede wszystkim jako "znany z kontrowersyjności". Zarzuca mu się, że nie przestrzega zasad obiektywizmu dziennikarskiego, cytuje ludzi, z którymi nigdy nie rozmawiał, doszukuje się na siłę sensacji i spisków nawet tam, gdzie ich nie ma. "Podczas lektury (jego książek - red.) człowiekowi przychodzi do głowy, że jej autorowi albo ktoś wbije nóż, albo przynajmniej będzie miał on na karku sprawę sądową, na pewno natomiast nie dostanie krzyża zasługi" - pisał o Rothcie konserwatywny "Frankfurter Allgemeine Zeitung", który poświęcił mu po jednej z afer całą serię krytycznych tekstów.

Rzeczywiście Roth ma za sobą kilka przegranych spraw sądowych i kilka wycofanych ze sprzedaży tytułów. Ale ma też w Niemczech spore grono stałych fanów,, którzy cenią go za tropienie afer i spisków w polityce i gospodarce. - Jego książki zawsze lądują na liście bestsellerów, więc i tym razem nie mieliśmy obaw, że tytuł stanie się hitem - tłumaczy Juliane Junghans z wydawnictwa Econ, które wydało "Verschlussakte S.". Podstawowym tematem książek Rotha są struktury mafijne w Europie Środkowej i Wschodniej (m.in. w Bułgarii, Polsce, ale przede wszystkim Rosji), które - według publicysty - rządzą w gospodarce i polityce środkowoeuropejskiej.

Nie tylko Smoleńsk

Tematem katastrofy smoleńskiej Roth zajął się, jak wyjaśnia sam w książce, "bo zaczęły go zastanawiać liczne sprzeczności i niejasności w śledztwie". "Verschlussakte S.", wbrew oczekiwaniom, nie traktuje tylko o Smoleńsku. Ponad jedna trzecia 300-stronnicowej książki zajmuje się aktualną polityką Rosji, Władimirem Putinem oraz kwestią Katynia w stosunkach polsko-rosyjskich. Ta część pomyślana była zapewne jako tło dla niemieckiego czytelnika, mające ułatwić mu zrozumienie pewnych powiązań.

Można się oczywiście sprzeczać co do analizy Rotha, ale ogólna teza przyjęta zostanie bez zastrzeżeń zarówno przez wyznawców teorii zamachu, jak i jego przeciwników: w 2010 roku, kiedy wydarzyła się katastrofa w Smoleńsku, większość zachodniego świata widziała w Putinie partnera. O tym, że cztery lata później ten "cywilizowany polityk" stanie się agresorem, nikt nie oczekiwał. Stąd, tłumaczy Roth, zachodni politycy nie chcieli mieszać się w dochodzenie po katastrofie, by niepotrzebnie nie zadrażniać sytuacji.

Notatka wywiadu, której nikt nie widział

W pozostałej części książki Roth pisze o samej tragedii, jej uczestnikach, śledztwie i teoriach dotyczących okoliczności katastrofy. To tu pojawią się informacja, która miała zmienić dotychczasowy stan wiedzy o wypadku: notatka poświadczająca, że niemiecki wywiad (BND) miał informacje o zamachu na prezydencki samolot. Autor rzekomo ma jej kopię, zrobioną przez informatora. Rozczarują się jednak ci, którzy liczyli na silne dowody. Roth żadnych kopii dokumentów w książce nie zamieszcza. Przekonuje tylko, że ma oficjalną notatkę agenta BND. Poświęca jej jakieś trzy strony książki. Nie sposób stwierdzić, czy formą i treścią przypomina w ogóle dokumenty BND i - czy w ogóle istnieje. Bo jedynym dowodem na jej istnienie jest stwierdzenie samego Rotha.

Notatka z marca 2014 ma być informacją o rozmowie agenta niemieckiego wywiadu ze "znaczącym członkiem polskiego rządu" i "wiodącym agentem rosyjskiego wywiadu wewnętrznego". W notatce rzekomo jest napisane, że: "Możliwym powodem katastrofy samolotu Tu-154 10.04.2010 w Smoleńsku jest z dużym prawdopodobieństwem zamach z użyciem środków wybuchowych, przeprowadzony przez wydział FSB z ukraińskiej Połtawy, dowodzony przez generała Jurija D. z Moskwy". Dalej notatka ma wspominać, że "wyjaśnienie, skąd miałyby pochodzić środki wybuchowe, nie powiodło się ze względu na możliwe zagrożenie przez to (wyjaśnianie - red.) źródeł operacyjnych". Notatka o użyciu środków wybuchowych to podstawowy argument na podważenie tezy o wypadku - uważa Roth. Choć, jak pisze dalej, "informacjom BND można wierzyć, lub nie, ale wpasowuje się ona w układankę faktów i poszlak, przy czym te informacje BND nie mogą być wzięte z powietrza".

Według notatki "zlecenie na zamach Jurij D. miał dostać bezpośrednio od wysoko postawionego polskiego polityka. Kiedy i w jaki sposób miało do tego (przekazania zlecenia- red. ) dojść, nie zostało wyjaśnione". Grupa operacyjna FSB w Połtawie, składająca się z piętnastu osób, oficjalnie pracowała na Ukrainie jako wsparcie dla służb specjalnych Ukrainy (SBU). Generał Jurij D., według Rotha, do 2011 roku pracował dla afgańskiego prezydenta Hamida Karzaja i miał łatwy dostęp do środków wybuchowych. Jednak przenieść je na pokład tupolewa mógł tylko ze współdziałaniem Polaków, twierdzą autorzy notatki - pisze dalej niemiecki dziennikarz.

Według autora książki BND oceniało, że powodem zamachu mógł być wynik rokowań między stroną polską a rosyjskim Gazpromem w sprawie nowej umowy na dostawy gazu. Umowa miała być zagrożona w związku z polskimi badaniami dotyczącymi pokładów gazu łupkowego w Polsce, ale przede wszystkim w związku z antyrosyjskim nastawieniem prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

To wszystko o notatce, której - przypomnijmy - autor nawet w fragmentach nie demonstruje w swojej książce. Samo BND zdementowało już istnienie takiego dokumentu (oryginału) w swoim archiwum. Rzecznik BND dodał, że bez wglądu do rzekomej notatki, nie są w stanie stwierdzić, czy autor otrzymał fałszywkę - co oznacza, że BND nie wyklucza, iż Roth rzeczywiście może być w posiadaniu jakiegoś dokumentu, który uważa za prawdziwy. Ale to gdybanie i dopóki Roth go nie pokaże, nie ma szans na przekonanie jakiejkolwiek prokuratury do swojej sensacji - zauważają komentatorzy.

Dominuje jedna strona

Tyle o zapowiadanych nowych dowodach. Reszta książki to dla polskiego czytelnika nic nowego. To kompilacja wypowiedzi polityków i ekspertów na temat katastrofy z ostatnich pięciu lat. Dodajmy przy tym - polityków, ekspertów i rodzin raczej z jednej strony. W "Verschlussakte S." wypowiadają się szeroko Antoni Macierewicz (jego nieprzerwane wypowiedzi zajmują momentami półtorej strony), członkowie rodzin tragicznie zmarłych: Małgorzata Wassermann, Magdalena Merta, Ewa Błasik, dziennikarka "Gazety Polskiej" Anita Gargas; członkowie parlamentarnej komisji Macierewicza czy Artur Wosztyl, pilot lądującego przed prezydenckim tupolewem samolotu Jak-40.

Cytowani przez Rotha świadkowie katastrofy, to świadkowie z "drugiej ręki" - z materiałów Anity Gardias. To wszystko. Roth sam nie rozmawiał ze świadkami ze Smoleńska, z rodzinami reprezentującymi inne stanowisko, z politykami rządowymi, np. Ewą Kopacz, która była w Moskwie po katastrofie, czy ekspertami komisji Jerzego Millera. Może Roth nie wiedział, jak podzielone wokół katastrofy smoleńskiej jest nie tylko polskie społeczeństwo i klasa polityczna, ale również same środowisko rodzin ofiar.

A może uznał, że inne rodziny, nie mówiąc już o ekspertach czy politykach, nie są wiarygodne (takiego argumentu użył kiedyś wobec bohatera swojej innej książki). Zdecydował się na przedstawienie opinii tylko jednej strony, opierając na niej całe dochodzenie. I to nie tylko w aspekcie katastrofy smoleńskiej, bowiem Roth w książce niejednokrotnie wykazuje tendencje do traktowania swoich obserwacji i odczuć jako faktów: "90 procent Polaków jest katolikami, tak religijnymi, że zachowują dystans do nowego papieża Franciszka" - przekonuje czytelników w "Verschlussakte S."

Oczywiście, jako publicysta, ma do tego prawo - ale wtedy jego książka jest publicystyką, a nie wynikiem śledztwa dziennikarskiego, zachowującego reguły obiektywizmu. Małgorzata Wassermann opowiada o traumatycznych przeżyciach w Moskwie, pozostawieniu jej samej z rosyjskimi urzędnikami przez delegację polską, "która wolała iść spać do hotelu". Innej relacji z Moskwy brak. Donald Tusk czy Ewa Kopacz pojawiają się tylko po to, by nie odpowiadać na pytania dziennikarzy, albo zasłaniać się niepamięcią - i to nie osobiście, ale w cytatach z gazet.

Krytyka środowiska Radia Maryja

Cytowana bibliografia jest, trzeba przyznać, bogata, ale dość jednolita: autor powołuje się głównie na informacje z "Naszego Dziennika" i "Rzeczpospolitej". Inne media pojawiają się tylko wtedy, gdy jest mowa albo o wydarzeniach historycznych (np. mordzie w Katyniu), albo o atakach na komisje Antoniego Macierewicza. Jest to o tyle ciekawe, że Roth - co być może rozczaruje niektórych przyszłych czytelników jego książki - bez ogródek krytykuje środowisko ojca Tadeusza Rydzyka za antysemityzm łączony z teoriami spiskowymi.

Książka Jürgena Rotha nie składa się jedynie z suchych faktów. Autor pisze o życiorysach tragicznie zmarłych i ich rodzin. O ich bólu. O czerwonych od płaczu oczach wdów, pamiątkowym różańcu znalezionym w szczątkach samolotu. Osobistych rozmowach przy herbacie. Wspomnieniach. Podejrzeniach. Roth cytuje m.in. wypowiedź żony generała Błasika. - Przed lotem do Smoleńska były informacje, że planowany jest zamach na samolot - miała opowiadać Ewa Błasik. - Ale (mąż) nie wiedział gdzie. Przynajmniej mi tego nie powiedział (...). Tydzień przed śmiercią był bardzo zdenerwowany. Obudził się nagle w nocy. "Widziałem swoją śmierć, Moje ciało było rozdarte", powiedział - wspominała żona generała.

Widoczne są pewne nieścisłości faktograficzne. Roth cytuje pułkownika Andrzeja Kowalskiego. Przedstawia go jako byłego szefa kontrwywiadu wojskowego, który odszedł ze służby w proteście przeciwko braku gotowości wywiadu wojskowego do uczestnictwa w śledztwie w sprawie katastrofy w Smoleńsku. W rzeczywistości pułkownik Kowalski odwołany został przez ministra obrony narodowej w związku z inną sprawą (zabezpieczenia i przewożenia dokumentów Komisji Weryfikacyjnej b. WSI). Bez weryfikacji Roth cytuje za PiS-em listę funkcji członków komisji parlamentarnej Macierewicza (przedstawianych np. jako współpracownicy rządu USA czy NATO), pomijając członków komisji Millera. Podkreśla biegłą znajomość języka rosyjskiego przez pilota Tu-154, bez wspomnienia o tym, że reszta załogi go nie znała, a żaden z pilotów nie przeszedł szkolenia z komunikacji językowej z wieżą kontrolną. Praktycznie pominięte są zapisy czarnych skrzynek. Są to może drobiazgi, niemniej stawiają pod znakiem zapytania jakość pozostałych informacji w
książce

Nic nowego

Książka Jürgena Rotha raczej nie zmieni dyskusji o katastrofie w Polsce. Bo w zasadzie nie wnosi do niej nic nowego - nie licząc niepotwierdzonej notatki BND. Roth pisze o niedociągnięciach i błędach w śledztwie, które dziś i bez książki budzą wątpliwości chyba każdego w Polsce. Jest mowa o rzekomych wybuchach, o strzałach na miejscu tragedii, obecności trotylu. Czyli to, o czym z kolei przekonywała komisja parlamentarna Macierewicza, i do czego przekonała tylko część społeczeństwa.

Ale książka kierowana jest raczej do niemieckiego czytelnika, który nie śledził polskiej dyskusji i chce się teraz z nią zapoznać. Pytanie, czy przeciętnego Niemca polska debata zainteresuje i czy zrozumie jej niuanse. I wreszcie - czy zgodne z etyką jest przekazywanie niemieckiej publiczności wizji tylko jednej ze stron debaty. Do tej pory reakcja na najnowszą książkę Rota w Niemczech jest niewielka. Wydawnictwo, jak przekonuje Juliane Junghaus z Econa, jest pewne, że zainteresowanie wzrośnie, w związku z rocznicą katastrofy. - Od wtorku mamy liczne zapytania z redakcji - mówi.

Z całą pewnością książka dobrze się sprzeda. Ale to nie oznacza, że dotrze do opinii publicznej i doprowadzi do zainteresowania tą tematyką za Odrą czy wręcz w całej Europie Zachodniej, jak obiecują sobie niektórzy polscy prawicowi publicyści. Fani książek Rotha to dość zamknięte środowisko. A jak na razie "Verschlussakte S." wzbudziło niewielkie zainteresowanie niemieckich mediów.

Agnieszka Hreczuk dla Wirtualnej Polski

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (231)