Polki wolą rodzić na Wyspach niż w kraju
– Mam nadzieję, że tak, jak obecnie jest tendencja do wyjazdów z Polski, tak doczekamy czasów, że będzie dokładnie odwrotnie, że będziemy mieli do czego wracać, by móc normalnie żyć w naszej ojczyźnie – mówi Gosia Shannon, założycielka Polsko i Wschodnioeuropejskiego Chrześcijańskiego Centrum Rodzinnego w Londynie, w rozmowie z Piotrem Gulbickim, londyńskim korespondentem Wirtualnej Polski.
WP: Piotra Gulbicki: Według ogłoszonych ostatnio badań, statystyczna Polka rodzi więcej dzieci na Wyspach Brytyjskich niż w Polsce…
Gosia Shannon: I trudno się dziwić – poziom życia oraz stopnień bezpieczeństwa socjalnego jest nieporównywalny. A także podejście władz do polityki prorodzinnej. W Wielkiej Brytanii jest ona bardzo dobrze rozwinięta, tutejsza struktura sprawia, że rodzice nie muszą bać się o powiększenie rodziny. Jest wiele świadczeń, różnego rodzaju kursów, szkoleń, udogodnień. Bo nie wystarczy urodzić dziecko, trzeba je jeszcze wychować.
WP: System edukacji na Wyspach i w Polsce znacznie się różni.
Na pewno tu w Wielkiej Brytanii jest bardziej bezstresowy – co ma swoje plusy i minusy. Szkoła zaczyna się już w wieku czterech lat (to odpowiednik polskiej zerówki), dzieci szybciej dorośleją, na lekcjach wśród kilkulatków poruszane są poważne tematy. To powoduje większe usamodzielnienie się, otwartość na świat, interakcję z otoczeniem. A z drugiej strony widoczne jest rozluźnienie dyscypliny, co skutkuje problemami wychowawczymi – czego doświadczają zarówno nauczyciele, jak i rodzice. Do tego dochodzą mało przemyślane, mówiąc delikatnie, uregulowania prawne.
WP: Jakie?
Wprowadzony został na przykład zakaz karcenia dziecka. Owszem, przemoc czy znęcanie fizyczne muszą podlegać karze, to oczywiste. Ale jak ma się do tego zwykły klaps, który również objęty jest tym przepisem. Ta naturalna forma dyscyplinowania obecnie jest zakazana. A przecież dzieci są różne, do niektórych tłumaczenia, że nie wolno się źle zachowywać, nie docierają. Klaps nie ma na celu skrzywdzenia dziecka, a wręcz odwrotnie. Miłość potrzebuje dyscypliny.
WP: Tymczasem media alarmują, że szkoły stają się coraz mniej bezpieczne.
Ma na to wpływ wiele czynników – kryzys ekonomiczny, wzorce przenoszone z domu, zanik wartości moralnych, wspomniane już wychowanie polegające na założeniu, że dziecku wszystko wolno. Szczególnie jest to widoczne w wielokulturowym Londynie. W typowych angielskich rodzinach, głównie na północy kraju, dawne metody wychowania są bardziej kultywowane.
WP: Jak w ten brytyjski krajobraz wpisują się polskie dzieci?
Dla tych, które się tu urodziły, to naturalne środowisko. Natomiast młodzi ludzie, którzy przyjechali z Polski, na początku mają problemy językowe, kłopoty z adaptacją, asymilacją itp. Ale z reguły szybko przystosowują się do nowych warunków. Dużo zależy od wieku – im są młodsi, tym ten proces przebiega szybciej.
WP: Jednak Polacy z reguły żyją we własnym środowisku.
To nie do końca tak. Owszem, często trzymają się w swojej grupie, jednak większość z nich pracuje u brytyjskich pracodawców, ma mniejszy bądź większy kontakt z tutejszym społeczeństwem, lepiej czy gorzej potrafi porozumieć się po angielsku. Na tle chociażby mieszkających w Londynie Greków, którzy są bardzo zamkniętą w sobie nacją, pod tym względem prezentujemy się całkiem okazale.
Co więcej, Brytyjczycy, a mówię to z perspektywy 20-letniego pobytu tutaj, cenią nas za pracowitość i sumienne wykonywanie obowiązków. Niedawno przyszła do naszego Centrum Angielka, która stwierdziła, że jesteśmy tacy, jacy oni byli pół wieku temu.
WP: Czyli jacy?
Opieramy się na zasadach moralnych, ważne są dla nas takie pojęcia jak dobro i zło, potrafimy odróżnić białe od czarnego. I rzeczywiście, coś w tym jest. Wartości na jakich nas wychowywano cały czas są widoczne i w jakimś zakresie przekazujemy je również naszym dzieciom. Właśnie to przywiązanie do dyscypliny i norm moralnych wyróżnia je na tle rówieśników.
WP: Polacy co jakiś czas znajdują się na celowniku brytyjskich mediów i tutejszych polityków.
Kryzys ekonomiczny sprawia, że szuka się kozła ofiarnego, a że nas w grupie imigrantów jest najwięcej, stajemy się adresatami różnych "uprzejmości”. Musimy pamiętać, że cały czas jesteśmy tu nowi, dlatego ludzie patrzą, obserwują, komentują… A fakt, że przybyszów znad Wisły jest tak dużo, może powodować różne reakcje. Ma to przełożenie również na dzieci, których postrzeganie świata w dużej mierze jest odzwierciedleniem poglądów ich rodziców oraz nawyków, które wynoszą z domu.
WP: Polacy osiedlają się na Wyspach, lepiej czy gorzej radzą sobie w innych krajach. Tymczasem Polska się wyludnia, demografowie alarmują, że w 2050 roku nad Wisłą może mieszkać zaledwie 20 milionów rodaków…
Te dane są zatrważające, pokazują, że niepotrzebne są wojny, żeby poczynić ogromne spustoszenia w narodzie. Mam nadzieję, że tak, jak obecnie jest tendencja do wyjazdów z kraju, tak doczekamy czasów, że będzie dokładnie odwrotnie, że będziemy mieli do czego wracać, by móc normalnie żyć i rozwijać się w naszej ojczyźnie. Bogatsi o nowe pomysły i doświadczenia.
Z Londynu dla WP.PL Piotr Gulbicki