Podkomisja smoleńska w MON wydała 1,4 mln zł. W 2017 r. dostanie 2 mln zł
Podkomisja smoleńska w MON wydała w zeszłym roku 1,4 mln zł, co było niecałą jedną trzecią zaplanowanej na jej działalność sumy. W tym roku na pracę podkomisji przeznaczono 2 mln zł.
Podkomisja ds. Ponownego Zbadania Wypadku Lotniczego w 2016 r. poinformowała, że jej budżet w 2016 r. wynosił 4 mln zł, z czego wykorzystano 1 435 931,24 zł. Ta kwota to suma wynagrodzeń dla członków komisji i ekspertów z nią współpracujących oraz koszty "niezbędnych ekspertyz".
W 2017 r. budżet, powołanej w lutym 2016 r. przez szefa MON Antoniego Macierewicza podkomisji do ponownego zbadania katastrofy smoleńskiej, ma wynieść 2 mln zł.
Podkomisja działa w ramach Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego i jest kolejną instytucją, zajmującą się kwestią katastrofy smoleńskiej. Duża część jej członków to osoby, które za poprzedniej kadencji Sejmu były ekspertami w parlamentarnym zespole powołanym w tej sprawie, którym kierował Macierewicz. Ostatni raport z pracy tej komisji zawierał tezę, że prawdopodobną przyczyną katastrofy była seria wybuchów m.in. na lewym skrzydle, w kadłubie i prezydenckiej salonce.
Wcześniej katastrofą zajmowała się też sama Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, którą kierował ówczesny szef MSWiA Jerzy Miller. W 2011 r. KBWLLP opublikowała raport, którego najważniejszym wnioskiem było to, że przyczyną katastrofy Tu-154M w Smoleńsku było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, a konsekwencji zderzenie samolotu z drzewami, prowadzące do stopniowego niszczenia konstrukcji maszyny. Komisja wykluczyła tezę o zamachu podkreślając, że nie wskazują na to ani rejestratory dźwięku, ani parametry lotu.
Ustalenia KBWLLP od początku kwestionował Antoni Macierewicz i większość polityków PiS. Jednak po powołaniu podkomisji MON w 2016 r., jej przewodniczący, dr Wacław Berczyński, zapewniał, że nie przyjmuje ona żadnych wstępnych założeń ani hipotez w sprawie przyczyn katastrofy. Jednocześnie stwierdził, iż na komisję Millera wywierano nacisk, by jej ustalenia pokrywały się z raportem rosyjskiego komitetu śledczego MAK.
Śledztwo w sprawie prowadzi nadal Prokuratura Krajowa, która przejęła je po tym, jak przez sześć lat zajmowała się nią Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Postawiła ona zarzuty dwóm kontrolerom lotów ze Smoleńska (dotychczas nie zdołano im ich przedstawić) oraz dwóm oficerom rozwiązanego po katastrofie 36. specjalnego pułku lotnictwa transportowego, który zajmował się transportem najważniejszych osób w państwie.