Nazwisko ze skazą. Przez byłego rzecznika MON inni "Misiewicze" mają coraz większe problemy
Bartłomiej Misiewicz jest nieprzerwanie obiektem zainteresowania opinii publicznej. O ile on, jako osoba publiczna, musiał się liczyć z krytyką, to uderza ona też w ludzi, którzy z polityką nie mają nic wspólnego. Jak pan Piotr, którego jedyną winą jest to, że nosi to samo nazwisko, co współpracownik Antoniego Macierewicza. - Na początku to było śmieszne, później męczące, aż wreszcie zaczęło denerwować. Najgorsze jest jednak to, że z powodu tej burzy wokół "Misiewiczów" mogą ucierpieć dzieci - mówi WP.
Bartłomiej Misiewicz to już nie tylko osoba, ale zjawisko polityczne. Współpracownik Antoniego Macierewicza stał się symbolem skoku PiS na instytucje państwowe i firmy oraz obsadzania ich ludźmi bez kompetencji, za to z długą karierą w partii lub jej młodzieżówce.
Na fali popularności szefa gabinetu MON i innych partyjnych nominatów zaczęto nazywać "Misiewiczami". Nowoczesna stworzyła nawet stronę internetową Misiewicze.pl oraz hashtag w mediach społecznościowych. Służą one do zgłaszania przypadków partyjniactwa w urzędach i państwowych firmach. Także dziennikarze, kiedy piszą o przykładach nepotyzmu w instytucjach rządzonych przez PiS, lubią używać terminu "Misiewicze". Jest dobrze znany, a jednocześnie lapidarny, no i wywołuje u czytelników emocje.
Apel czytelnika
Dlatego właśnie niedawny artykuł o 22-letnim asystencie ministra z Kancelarii Premiera miał w tytule hasło "Misiewicze". Po jego publikacji dostałem maila od czytelnika, który też jest "Misiewiczem". Ale nie z partyjnej nominacji, tylko z urodzenia - nosi takie samo nazwisko, jak były rzecznik MON. Prosił, aby nie używać jego nazwiska do pokazywania patologii w urzędach i spółkach.
- Na początku to było śmieszne, żartowaliśmy sobie ze znajomymi - mówi Piotr Misiewicz, kiedy do niego dzwonię. - Później to męczyło, a teraz to jest po prostu irytujące. Ostatnio byłem u lekarza i nie mógł powstrzymać się od żartu z mojego nazwiska. Podobnie kiedy mam spotkanie w jakiejś instytucji czy dużej firmie i na wejściu muszę się wylegitymować. Niemal zawsze padają pytania, czy ten pan to mój krewny. Ale to jeszcze nie jest taki problem. Najgorsze, że mogą ucierpieć na tym dzieci - wskazuje nasz rozmówca.
Pan Piotr opowiada, że ostatnio koledzy jego syna zaczęli mu dokuczać. - Moje dziecko jest w podstawówce, więc te zaczepki nie są brutalne. Ale boję się pomyśleć, co działoby się np. w gimnazjum - zauważa. Przekonuje, że nie chce prowadzić żadnej krucjaty przeciw mediom czy opozycji, ale apeluje do rozsądku. - Nigdy nie wiadomo, co komu strzeli do głowy i jak odbierze wezwanie, żeby "tropić Misiewiczów" - dodaje.
"Misiewicze" Nowoczesnej
Najbardziej intensywnie "Misiewiczów" tropiła Nowoczesna (PO zaspała i została jej tylko domena "PiSiewicze"). - Ta akcja ma pokazać, że PiS łamie standardy, ale nie ma nikogo stygmatyzować - broni się sekretarz generalny partii Adam Szłapka. - Ale rzeczywiście, zadzwonił do nas jeden pan o takim nazwisku. Długo rozmawialiśmy i mam wrażenie, że doszliśmy do porozumienia. Dzięki temu, że to zjawisko zostało tak nazwane, udało się pokazać jego skalę i ludzie mocno to piętnowali, a PiS musiało się tłumaczyć - dodaje poseł Szłapka.
O samym Bartłomieju Misiewiczu jeszcze zapewne niejednokrotnie usłyszymy. Choć politycy PiS powtarzają, że sprawa jest zamknięta, to Antoni Macierewicz chyba uważa inaczej. Jak ujawniliśmy w WP, w warszawskiej prokuraturze właśnie trwa postępowanie sprawdzające na podstawie zawiadomienia podwładnych Antoniego Macierewicza. Śledczy sprawdzają, kto stalkował Bartłomieja Misiewicza.