PolskaJak mężczyźni reagują na poród?

Jak mężczyźni reagują na poród?

Piotr, Adam i Marek – trzej mężczyźni, którzy towarzyszyli swoim żonom przy porodzie. Choć spotkało ich z tego tytułu wiele niespodzianek, nigdy nie żałowali podjętej decyzji. Wirtualnej Polsce postanowili opowiedzieć swoje historie.

Jak mężczyźni reagują na poród?

30.06.2009 | aktual.: 02.07.2009 14:55

Piotrek poznał Martę w biurze. Było to na rok przed tym, zanim pomyśleli o ślubie. Mijali się na korytarzach, w salach konferencyjnych, na firmowych bankietach. Jednak nie zamienili ze sobą ani słowa. Dopiero kiedy ich drogi zawodowe się rozeszły i któregoś dnia wpadli na siebie, wymienili, ot tak, po koleżeńsku, kilka zdań. Ale Piotr nie był jeszcze wtedy Martą zainteresowany. Uczucie obudziło się w nim dopiero przy drugim, równie przypadkowym spotkaniu. Pomyślał „fajna dziewczyna”. No i zaprosił ją na randkę.

Rok później Marta oznajmiła Piotrkowi, że jest w ciąży. Ucieszył się, choć nie krył przerażenia sytuacją. W końcu ani samodzielnego mieszkania, ani żadnych oszczędności nie mają. A jego płaca też licha. Jak to w Polsce.

28-letni Piotr: koniec życia w samczym raju

Piotr od początku był zdecydowany, że będzie towarzyszył przy porodzie. Traktował to jako rodzaj męskiej i ojcowskiej powinności. Już będąc w liceum oglądał filmy dokumentalne. Większość dotyczyła operacji, ale od czasu do czasu puszczali też sceny z porodówek. Wspomina, że to go „otrzaskało” z tematem.

Gdy Marta była w trzecim miesiącu ciąży, namówił ją na uczestnictwo w zajęciach w szkole rodzenia. Zawsze kiedy wracali do domu, dzwonił do kolegi, którego żona była w ciąży o 3,5 miesiąca bardziej zaawansowanej. Dzięki niemu wiedział o kolejnych jej etapach.

Marta bała się porodu. Chodziła po domu, wszczynając awantury. Piotr ustępował jej, bojąc się, że jak się za bardzo uniesie, to ich dziecku może stać się coś złego. W środku jednak wszystko się w nim gotowało.
– Ciąża to dla faceta koniec życia w samczym raju, gdzie za nikogo nie odpowiada. Dawniej zaczepka na ulicy, która skończyłaby się ostrą burdą, teraz, ze strachu przed tym, że coś może mi się stać i godziłoby to w dobro rodziny, jest puszczana mimo uszu – mówi. Bo skoro Piotr ma być ojcem i jedynym żywicielem rodziny, to musi wykluczyć wszelkie niebezpieczeństwo. To przestawienie się z myślenia w kategoriach „ja” na „my”. A to jest dla faceta trudne.

30-letni Adam: przeżyłem trzy minuty grozy

Miłość Adama do Sandry była jak z filmu. Zobaczył ją na dyskotece, zakochał się i zaprosił do kina. Kiedy wychodzili, wiedział już, że to kobieta jego życia.

Ślub wzięli po pół roku znajomości. Kilka miesięcy później dowiedział się, że zostanie ojcem. Nie krył szczęścia.

Żadnej specjalnej sali na poród nie rezerwowali. Po prostu, kiedy był tydzień po terminie, Adam zawiózł Sandrę do jednego z warszawskich szpitali. Następnego dnia miał być wywołany poród. Pech chciał, że była to akurat Wielka Sobota, więc nie dość, że personel był w znikomej liczbie, to jeszcze wszystkim spieszyło się do domu.

O 11.00 Sandra dostała zastrzyk na wywołanie porodu. Godzinę później zaczęły się skurcze. Przez cały czas Adam wspierał żonę, chodził z nią pod prysznic, masował, liczył oddechy. I tak do 17.00, kiedy trafili na salę porodową. Ucieszyli się, widząc, że jest i fotelik, i wanna. W końcu jej wcześniej nie rezerwowali, a tu taka niespodzianka z tą salą.

Sandra od początku się bała. Adam był tą stroną, która miała myśleć optymistycznie. Podział był równy, dopóki nie zaczęła rodzić. Krzyk i ból na twarzy Sandry sprawiły, że Adam zaczął się denerwować. Prosili o znieczulenie zewnątrzoponowe, ale lekarze początkowo nie chcieli go dać. Tłumaczyli, że kobieta powinna rodzić naturalnie.
- Przy znieczuleniu prosili, żebym trzymał żonę bardzo mocno. Uprzedzili, że każdy ruch może spowodować paraliż. Wszystko trwało trzy minuty. Bałem się jak cholera – wspomina Adam. Adam dobrze pamięta chwilę, w której lekarze przecięli mięsień w miejscu intymnym, żeby dziecko mogło wyjść. - Ten dźwięk spowodował, że odczułem takie „o rany”. Jak przecinałem pępowinę, to miałem wrażenie, że przecinam kabelek. To nie było bolesne. Natomiast tutaj to było cięcie. Słychać i widać było chluśnięcie wód płodowych. Kiedy mały wyszedł i położyli go na brzuchu Sandry, to dopiero zobaczyłem jej szczęście na jej twarzy, a pamięć o bólu minęła – mówi Adam.

Maks miał 63 centymetry kiedy pojawił się na świecie. Przy takich rozmiarach dziecka, lekarze spokojnie mogliby zastosować cesarkę.

32-letni Marek: bałem się swojej reakcji

Marek poznał Olę na studiach. Po siedmiu latach znajomości postanowił się jej oświadczyć. Trzy miesiące po ślubie dowiedział się, że zostanie ojcem. Od początku był zdecydowany, że będzie uczestniczył w porodzie.

Najbardziej bał się swojej reakcji na krew. Wydawało mu się to makabryczne. Nie był pewien, czy nie zemdleje.

Kiedy upłynął tydzień od planowanego terminu, Marek zawiózł Olę do szpitala. Następnego dnia dostała zastrzyk na wywołanie skurczów i zaczął się poród. – Pamiętam, że bardzo mocno ściskała mi rękę – wspomina.

Poród poszedł gładko. Trwał sześć godzin i obyło się bez komplikacji. Przy przecinaniu pępowiny Marek czuł niezwykłą dumę. Z żony, z siebie, z nowo narodzonego synka. Wspomina, że jego syn do dziś ma te same rysy twarzy, co w chwili porodu.

Piotr: to była szkoła przetrwania

Piotr zadzwonił do Marty zapytać, jak się czuje. Powiedziała, że źle i że chce już jechać do szpitala. Wykonał więc jeszcze jeden telefon, tym razem do ochroniarza bloku, w którym mieszkali. Poprosił, żeby poszedł do Marty i pomógł jej, do czasu, aż Piotr przyjedzie. Następnie zadzwonił po taksówkę. Do domu dotarł w ciągu kilku minut. Już w taksówce powiedział wielkiemu, łysemu mężczyźnie (jak zapamiętał kierowcę), że jadą do rodzącej. Uprzedził, że nie przyjmuje odmowy. W razie, gdyby tapicerka się zachlapała, pokryje wszelkie koszta związane z naprawą. Kierowca odpowiedział, że rozumie i docisnął gaz. Na tyle mocno, że Piotr wylądował w domu w ciągu piętnastu minut.

Wcześniej zapłacili za poród rodzinny 600 zł, więc dostali osobną salę. A właściwie 500 zł, bo Piotr cieszy się, że dostali rabat za to, że w tym samym szpitalu chodzili do szkoły rodzenia. Sala była ładna – siedzenia, pufy, wanna.

Lekarze od początku byli dla Piotra nieprzyjemni. Nie szczędzili mu przykrych widoków. Wspomina, jak przyszła lekarka prowadząca, odkryła kołdrę i, wsadzając Marcie bezceremonialnie rękę w miejsce intymne, powiedziała: „Ooo, jest już rozwarcie. To będziemy rodzić”. Następnie odwróciła się w stronę Piotra i, wysuwając w jego stronę zakrwawioną dłoń, zapytała: „To co, idzie Pan z nami?”. To miała być dla niego lekcja przetrwania.

– Lekarze wiedzą jednak, że to są newralgiczne momenty. Czasem sekundy decydują o tym, czy ktoś przeżyje, czy nie – mówi Piotr. Jego zdaniem gorszy od ojca, który nie uczestniczy w porodzie, jest taki, który uczestniczy, ale dostaje ataków paniki i mdleje.

Adam: zostawili mnie sam na sam z dzieckiem

Adam przestraszył się, kiedy zobaczył spanikowaną lekarkę, biegającą i wołającą o pomoc. Wyszła sama główka, a skurcze ustąpiły. Nie chcieli ciągnąć za główkę, więc lekarka mocno nacisnęła na brzuch. - Wiedziałem, że coś jest nie tak. Przecież takich rzeczy się nie robi - wspomina oburzony. W końcu lekarzom udało się bezpiecznie odebrać poród.

Lekarze zapytali, czy chciałby przeciąć pępowinę. Odpowiedział, że tak, chętnie.

Kiedy wyszedł z sali, zobaczył porodówkę, w której stały trzy łóżka. Kobiety, jak w łaźni, były oddzielone od siebie kafelkowymi ścianami. Do pomieszczenia można było wejść przez przeszklone drzwi, przez które wchodzili i wychodzili lekarze. Te krzyki były straszne. Pewna kobieta podczas porodu cały czas krzyczała i wyzywała męża. Po tych wydarzeniach Sandra miała uraz. Musiało upłynąć osiem lat, zanim zdecydowała się na drugie dziecko.

Po zważeniu, zmierzeniu i oczyszczeniu dróg oddechowych z wód płodowych, Maksa włożono do szklanej rynienki na wózku i przekazano tacie. Wyprosili Adama na korytarz, pogasili światła i wyszli.

- Zostałem sam. Patrzę na małego, a on ssie palec. Porozmawiałem z nim trochę. Chciałem wejść do tej sali, gdzie była żona, ale nie pozwolili mi, bo lekarze właśnie ją zszywali. Zszywali pół godziny i tyle byłem z nim na tym korytarzu sam.
Żonę wywieźli na wózku, bo miała zastrzyk zewnątrzoponowy, więc nie mogła chodzić. Z tego wózka przełożyli na łóżko i wyszli – mówi Adam.
Sandrę strasznie bolało. Musiała zmieniać opatrunki. Nikt nie reagował, bo wszyscy już wyszli: - Sam biegałem po szpitalu i szukałem, gdzie są jakieś opatrunki. I tak od 20:00 do 23:00 musiałem ostro biegać, bo tej krwi leciało sporo. Zastanawiałem się, czy nie za dużo.

Wśród kolegów Adama są tacy, którzy absolutnie nie chcą być obecni przy porodzie. Argumentują, że żona nie będzie dla nich już tak atrakcyjna. Piotr: moja żona mogła umrzeć

Początek bólów porodowych to był dla Piotra wstrząs. Żonę bolało, bo słyszał jak cierpi. Jego bolała własna bezradność. Bo facet jest „zadaniowy” i jak widzi, że ktoś cierpi, to chce pomóc, a nie uspokajać i powtarzać „wszystko będzie ok.”, skoro to nie pomaga. Piotr myślał o tym, żeby przejąć na siebie część bólu, ale się nie dało. Wychodził na korytarz i wołał anestezjologa. Ale bezskutecznie, bo, jak się okazało, był tylko jeden na cały oddział. Lekarz przyszedł, ale dopiero po trzech godzinach.

W zasadzie sam poród odbył się wzorowo. Piotr nie pamięta, żeby się bał. Poruszony wspomina moment przecięcia pępowiny: - Nikt nie ostrzegał mnie, że krew chlupnie na lewo i prawo. Przeciąłem tam, gdzie kazali i jak kazali. Nie bałem się, bo wiedziałem, że to jest ten moment, kiedy ojciec powinien wejść na scenę, zebrać narzędzia od lekarza i wnieść ten jedyny wkład, jaki miał szansę wnieść. Nie psychiczny, a fizyczny.

Kiedy Zuzia była już na świecie, a lekarze kazali Piotrowi natychmiast opuścić salę, zaczął się bać. Nie był to jednak lęk towarzyszący makabrycznym widokom, ale strach o to, co stanie się z jego żoną. Przez zamykające się drzwi widział jeszcze, jak Marcie zakładają na twarz maskę.

- Wiedziałem, że podczas porodu straciła dużo krwi – w sali aż chlupotało pod nogami – mówi Piotr. Bał się nie tyle makabrycznego widoku, co zachowania lekarzy. Wiedział, że taka ilość straconej krwi to na pewno nie była norma. Wspomina, że była to noc pełna stresu. Kiedy kilkanaście dni później wychodzili z Martą ze szpitala, powiedziano im, że było o włos od tragedii. A jakby Marty zabrakło, to jak by sobie sami z Zuzią poradzili?

Piotr mówi, że był to pierwszy i ostatni poród w jego życiu. Dlaczego? Bo dla niego to jest igranie z życiem i śmiercią, ryzykanctwo.

Dziś wspomina, że to, czego był świadkiem, to są sceny zapadające w pamięć. W czymś takim powinien uczestniczyć każdy ojciec. – Nawet jeśli nic go w sercu do tego nie ciągnie, choć powinno, to zwyczajnie powinien podejść do sprawy tak, że skoro jest ojcem tego dziecka i sprawa dotyczy dziewczyny, która będzie matką jego dziecka, powinien potraktować to jako swój obowiązek – mówi Piotr.

Marek: opowiadam żonie o porodzie

- Kiedy facet po raz pierwszy widzi swoje dziecko, odczuwa szczęście, dumę. To zostaje w głowie już na zawsze – mówi Marek.

Ze szczegółami opowiada, jak dostał do ręki duże nożyczki, żeby przeciąć nimi pępowinę. Teraz opowiada żonie o porodzie. Ola nic nie pamięta, bo za bardzo ją bolało.

Pokonać strach

Dla Piotra, Adama i Marka narodziny dziecka były najważniejszym i najweselszym wydarzeniem w ich życiu. Piotr śmieje się, że jak widzisz, że coś wielkości arbuza musi się przecisnąć przez otwór wielkości cytryny, to można się bać. Ale, jego zdaniem, warto ten lęk pokonać.

Anna Kalocińska, Wirtualna Polska

Imiona bohaterów reportażu, dla ich dobra, zostały celowo zmienione.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (156)