PolitykaEgzorcyzmy przed domem Biedronia. Pół roku prezydenta Słupska

Egzorcyzmy przed domem Biedronia. Pół roku prezydenta Słupska

Odrealniony celebryta i mistrz autopromocji albo pracowity prezydent - tak skrajne opinie można usłyszeć w Słupsku na temat Roberta Biedronia, który zasiada na fotelu prezydenta tego miasta od pół roku. Co zrobił od zaprzysiężenia w dniu 6 grudnia 2014 roku? On sam uważa, że wiele. Jego krytycy odpowiadają, że owszem, ale przede wszystkim dla swojej popularności.

Egzorcyzmy przed domem Biedronia. Pół roku prezydenta Słupska
Źródło zdjęć: © PAP | Jan Dzban
Arkadiusz Jastrzębski

03.06.2015 | aktual.: 06.06.2015 00:34

Wygrana Roberta Biedronia w jesiennych wyborach samorządowych wywołała wstrząs w lokalnym życiu społecznym i politycznym. Po 12 latach rządów ze stanowiska odszedł postkomunistyczny prezydent Maciej Kobyliński, który pozostawił po sobie olbrzymi dług w miejskiej kasie i rozpoczętą budowę parku wodnego, bez nadziei na dokończenie tej inwestycji. Komitet Biedronia szedł do wyborów z hasłem "Nareszcie zmiana", doskonale wyczuwając nastroje wśród mieszkańców Słupska, zmęczonych dotychczasowym prezydentem, jego kłótniami z radnymi czy - delikatnie mówiąc - nietrafionymi decyzjami.

Kiedy rozmawiam z Robertem Biedroniem na temat jego półrocznej pracy w Słupsku, trwa dzień otwarty ratusza i neogotycki gmach jest wypełniony po brzegi ludźmi. Każdy chce spotkać się z prezydentem i choć chwilę porozmawiać albo zrobić wspólne zdjęcie. - Widzi Pan sam, naprawdę ciężko pracuję. Sądzę, że pół roku to za wcześnie na podsumowania, a ocenę mojej prezydenturze wystawią mieszkańcy po czterech latach. Jednak faktem jest, że o Słupsku pozytywnie mówi się w całej Polsce i na świecie. To w tym mieście realizowana jest polityka oszczędzania i konsultacji społecznych. Przeciwnicy nazywają mnie odrealnionym celebrytą z zazdrości - mówi prezydent Słupska.

Jako przykłady zmian, które już wprowadził, wymienia wstrzymanie wysokich nagród w miejskich spółkach, ograniczenie ich rad nadzorczych czy reorganizację całego urzędu i przygotowywanie się do zmian w systemie oświaty. - Przeprowadziłem transparentne konkursy na dyrektorów i zagospodarowanie ważnych miejsc w mieście. Szykujemy się do opracowania strategii rozwoju miasta. To naprawdę wiele, a mogę wyliczać bez końca. Muszę podkreślić jedno: przywróciłem godność mieszkańcom i ludzie wiedzą, że mogą: Yes We Can. Choć z pewnością nie wygrałem jeszcze z układem - mówi WP Robert Biedroń.

Zapowiedź Kukiza?

- Wygrana Roberta Biedronia była chyba zapowiedzią wyniku wyborczego Pawła Kukiza, a później Andrzeja Dudy. Słupsk stał się papierkiem lakmusowym. Mieszkańcy miasta jako pierwsi - w tak wyraźny sposób - pokazali, że Polacy chcą zmian - uważa Marcin Dadel, szef klubu radnych Platformy Obywatelskiej w słupskiej radzie miejskiej. Dodaje, że na razie zmian obiecanych przez Biedronia nie ma wiele i wciąż jesteśmy świadkami "festiwalu zapowiedzi".

- Trzeba przyznać, że prezydent jest mistrzem autopromocji. Jednak z perspektywy pracy w samorządzie jest jeszcze wiele do zrobienia. Miasto jest zadłużone i teraz mamy tylko dobrą analizę sytuacji finansowej, ale brakuje propozycji rozwiązań - dodaje Dadel. W tej krytyce wtóruje mu Jerzy Mazurek, radny Słupskiego Porozumienia Obywatelskiego, kilkanaście lat temu zasiadający również na fotelu prezydenta miasta. - Mniej fajerwerków, a więcej pracy - apeluje i ocenia, że największym problemem Biedronia w pierwszych sześciu miesiącach pracy w Słupsku był brak znajomości samorządu.

- Mam wciąż nadzieję, że prezydent zacznie wprowadzać w końcu zmiany w budżecie. Z pewnością jednak wniósł do miasta powiew optymizmu - podkreśla Marcin Dadel z PO.

Robert Kujawski, szef klubu radnych Prawa i Sprawiedliwości przyznaje, że słyszy wśród ekipy prezydenta Biedronia głosy o przecięciu "układu", który miał przez kilkanaście lat istnieć w Słupsku. - Jednak, kiedy na sesji rady padło pytanie o to, gdzie był ten układ w spółkach miejskich to zapadła cisza. Wszyscy, którzy interesowali się słupskim samorządem mieli wiele podejrzeń, co do nieprawidłowości w latach poprzednich, ale trudno mówić o układzie, który dominował. Była to raczej kwestia załatwiania partykularnych interesów różnych ludzi przy wykorzystaniu aparatu miejskiego - dodaje radny PiS.

W jego opinii Robert Biedroń nie przeprowadzi radykalnych zmian. - Samorząd istnieje już 25 lat i najbardziej gwałtowne przemiany miały miejsce w roku 1990. Teraz zadania określają ustawy i tutaj nie da się zrobić rewolucji - uważa Kujawski.

Mistrz PR

- Pierwsze pół roku to bardzo dużo konferencji prasowych, czyli dbania o swój wizerunek. Ta promocja w jakiś realny sposób - jak na razie - nie przedkłada się na nic. Nawet to słynne zapowiadane "słupskie Las Vegas", czyli pomysł udzielania ślubów chyba też nie wyszedł, bo z tego, co wiem, było ich tylko kilkanaście. W mojej ocenie największy błąd, który popełnił prezydent Biedroń, to niezapewnienie sobie stabilnej większości w radzie, która mogłaby być oparciem przy wprowadzeniu reform. Tu doskonały PR nie wystarczy - ostrzega radny Robert Kujawski z PiS.

Nawet Krzysztof Kido, jeden z zaledwie dwóch radnych, których komitet Biedronia wprowadził do rady także widzi, że dbanie tylko o wizerunek to nie jest dobry pomysł na prezydenturę. - Zabrakło mi podjęcia trudnych i niepopularnych decyzji w zarządzaniu instytucjami i spółkami miejskimi. Problemem jest też chęć konsultowania wszystkiego ze wszystkimi. Tak się nie da działać, jeśli nie ma odpowiednich mechanizmów, które ułatwią wypracowanie ostatecznych rozwiązań - wyjaśnia radny, zapewniając jednocześnie, że prezydent nadal ma u niego kredyt zaufania.

Również szef klubu radnych SLD w słupskiej radzie Paweł Szewczyk uważa, że Robertowi Biedroniowi trzeba dać jeszcze czas na pracę. - Na razie wychodzi obronną ręką mimo nieznajomości samorządu. Brakuje głębokiej reorganizacji, ale na to potrzeba czasu. Pamiętajmy, że dopiero kolejny projekt budżetu będzie autorskim prezydenta. Ten, który realizuje teraz, przygotował poprzednik w roku wyborczym i w dokumencie znalazło się wiele nierealnych wręcz inwestycji - tłumaczy radny lewicy.

Egzorcyzmy i błogosławieństwo

- Tęczowy, kolorowy chłopiec i promotor gender - tak prawicowi politycy ze Słupska nazywają Roberta Biedronia. On sam zapewnia, że nie chce afiszować się z orientacją seksualną i woli mówić o swojej pracy w samorządzie. Pojechał jednak na Marsz Równości w Gdańsku, co lokalna prawica mocno skrytykowała. - To nieszczęście dla miasta mieć takiego prezydenta, który wypromował się na ruchu LGBT i pojmuje swoją prezydenturę jako okazję do stałej autopromocji. Skandalem jest, że pojechał na paradę do Gdańska, a nie był na słupskich uroczystościach w dniu 3 maja i nie wywiesił w ratuszu portretu Jana Pawła II w rocznicę śmierci papieża. Dodatkowo, otwarcie mówił o swojej orientacji w czasie spotkań z młodzieżą w szkołach, a powinien zachować neutralność światopoglądową, bo pełni przecież funkcję publiczną - uważa Anna Mrowińska, radna PiS, która w czasie sesji rady wielokrotnie odnosiła się do deklarowanego otwarcie homoseksualizmu Biedronia.

Radna brała też udział w procesji, która przechodziła przed ratuszem. Rozsypywano wtedy sól egzorcyzmowaną, która miała pojawić się też przed domem Biedronia. - Ta pani chce się na mojej osobie wypromować - prezydent Słupska szybko ucina pytanie o działania radnej Mrowińskiej. Wielokrotnie podkreślał swoje dobre kontakty z proboszczem Janem Giriatowiczem, najbardziej znanym księdzem w mieście, który od lat angażuje się w działania społeczne i komentuje wydarzenia polityczne. Przed pierwszą turą duchowny mówił, że Biedroń "niesie śmierć", ale po wygranej miał go nawet pobłogosławić. Teraz jest już ostrożny w wypowiadaniu swoich opinii na temat prezydenta Słupska. - My mamy się miłować, a sądzić będzie Bóg - stwierdza krótko ks. Giriatowicz.

Zarówno radna PiS, jak i Jerzy Mazurek ze Słupskiego Porozumienia Obywatelskiego są przekonani, że Robert Biedroń nie wytrzyma czterech lat na fotelu prezydenta. - To pewne, że ucieknie - uważa Mazurek. Zresztą w kuluarach rady miejskiej słychać, że w nieoficjalnych rozmowach Biedroń miał mówić o niemiłym zaskoczeniu jesienną decyzją słupszczan i traktowaniu kandydowania w wyborach na prezydenta Słupska jako formy promocji swojej osoby. W rozmowie z Wirtualną Polską zapewnia jednak, że nie płakał po wyborach, co zarzucał mu na naszych łamach Janusz Palikot. - Nigdzie się nie wybieram przez najbliższe cztery lata - stwierdza.

Komentuje również profil na Facebooku pod nazwą "W 2020 głosuję na Biedronia!" polubiony w kilka dni przez kilkadziesiąt tysięcy osób, które chciałyby przenosin prezydenta Słupska do Warszawy i zastąpienia za pięć lat Andrzeja Dudy w Pałacu Prezydenckim. - To dzieje się poza mną, a nawet mi przeszkadza. Powtórzę, obiecałem mieszkańcom pełną kadencję, a jeśli będą mnie nadal chcieli, to też następną. Mam wizję tego miasta i wiem, jakie chcę je zostawić po czterech czy ośmiu latach - zapewnia Robert Biedroń.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (419)