Do Berlina po aborcję. „Żaden zakaz tego nie zmieni"
Projekty zaostrzające ustawę aborcyjną ciągle wpływają do Sejmu. Tymczasem coraz więcej Polek decyduje się na zabieg za granicą, gdzie aborcja jest legalna, m. in. w Niemczech.
– Tu „Ciocia Basia”. Jak mogę pomóc? – drobna blondynka podnosi słuchawkę. Dziś przy telefonie siedzi Zosia. Właściwie wie od początku, jakiej pomocy szuka kobieta po drugiej stronie. Słyszała, mówi tamta, że "Ciocia Basia" wie, gdzie i jak można TO zrobić w Berlinie. Że ona musi, że jest zdecydowana, że nie ma już dużo czasu. Dobrze, mówi Zosia i cierpliwie odpracowuje listę informacji, które musi przekazać zdesperowanej Polce. Prawa, wymogi, procedury. I najważniejsze: "Tak, aborcja w Niemczech jest legalna".
Zosia jest aktywistką "Cioci Basi", nieformalnej sieci pomagającej Polkom, które chcą w Niemczech przerwać ciążę. Berlin leży niedaleko granicy, dojazd z Polski dobry. Nic dziwnego, że po aborcję przyjeżdża tu wiele Polek. Ośrodki planowania rodziny i kliniki zaczęły tłumaczyć na polski ulotki informacyjne i zatrudniać polskojęzycznych pracowników. Ale nie wszystkie kobiety wiedziały, jak szukać kontaktu. Dla nich pojawiła się "Ciocia Basia".
Właściwie, to "Ciocia Basia" nie jest oryginalnym pomysłem. Nazwa wzięła się z... południowoafrykańskich doświadczeń. W 1993 roku, kiedy w Polsce ustawę aborcyjną zaostrzono, w RPA ją zliberalizowano. Wcześniej i tam działało podziemie aborcyjne, a kobiety, nazywane powszechnie "ciociami", pomagały w organizacji bezpiecznego zabiegu. Tak, jak teraz aktywistki "Cioci Basi".
"Ciocię Basię" założyły dwa lata temu Polka i Niemka. Dziś w sieci jest kilkanaście osób: Polki, Niemki, ale jest i Hiszpanka, i Irlandka. Kobiety, ale jest i mężczyzna. Sporo studentek medycyny. Kobiety bezdzietne, ale są i matki, a nawet kobiety w ciąży. – Nie jesteśmy przeciw dzieciom i ciążom – mówi Zosia. – W ogóle nie jesteśmy przeciw. Jesteśmy za: za prawami kobiet. I chcemy, by każde dziecko było chciane, a nie, by kobiety zmuszano do rodzenia.
Dwa „kejsy” tygodniowo
Polki trafiają do "Cioci", bo usłyszały o niej od znajomej, czy na jakiejś feministycznej imprezie, albo znalazły informację w internecie. Trudniej trafić do nich kobietom z małych miasteczek, gorzej wykształconym, nieobeznanym z nowoczesnymi technologiami, biedniejszym. Pomysł, by rozdawać ulotki w małych miejscowościach, na razie jest w fazie planowania. Brak czasu i możliwości. Ale i tak "Ciocia Basia" ma dwa kejsy tygodniowo. Kejs, "case", czyli - przypadek. Bez imion, nazwisk. Też po to, by uniknąć osobistego angażowania się w konkretną sprawę. Same kejsy też tego nie chcą. Proszą tylko o pomoc w tym, czego same nie dadzą rady ogarnąć – głównie o wsparcie językowe.
Wszystko, co robi "Ciocia Basia" jest zgodne z niemieckim prawem. Polki, choć to wiedzą, często dziwią się, że tu to tak proste. Nikt nie pyta, dlaczego chcą ciążę usunąć, nie oczekuje od nich tłumaczenia się. Jeżeli spełniają prawne wymogi, mogą poddać się aborcji. Te, które nie mogą sobie na zabieg pozwolić (najczęściej przeprowadzana aborcja farmakologiczna, do 9-tego tygodnia ciąży, kosztuje 350 euro, chirurgiczna – 450 euro), mogą liczyć na pomoc finansową – z datków zbieranych na "Ciocię Basię" podczas solidarnościowych imprez czy wykładów.
Każdy kejs, to praca grupowa. Dziewczyny, które znają polski, są od kontaktów i tłumaczeń. Inne robią terminy w klinikach, rozwijają networking czy oferują miejsce noclegowe. Każda robi to, co potrafi i kiedy może. Aktywistki "Cioci" mają swoje życie, rodziny, pracę. Pomagają w swoim wolnym czasie i za darmo. Z przekonania.
Zadeklarowane feministki
Polki w "Cioci Basi" to głównie zadeklarowane feministki, anarchistki, lewicujące społeczniczki. Niemki są różne. Są takie, które w wyborach głosują na SPD, i takie, co popierają CDU, albo takie, których polityka w ogóle nie obchodzi. Dla każdej Niemki, mówi Zosia, "jest oczywistością, że aborcja jest legalna i jest indywidualnym wyborem kobiety". Nie wyobrażają sobie innej sytuacji, nawet, jeżeli same nigdy nie skorzystały z tej możliwości. Dlatego uważają, że powinny wesprzeć Polki.
W Niemczech aborcja dozwolona jest do 12. tygodnia po zapłodnieniu: z przyczyn medycznych, w przypadku ciąży na skutek gwałtu ale też z przyczyn społecznych. Wystarczy, że kobieta odbędzie obowiązkową rozmowę z psychologiem i pracownikiem społecznym i po niej nie zmieni zdania. Ta sama zasada obowiązuje Polki. – Jeżeli kobieta zdecydowała się na podróż, to już dawno podjęła decyzję – wzrusza ramionami Diana – rozmowa raczej jej nie zmieni.
Diana pracuje w jednym z berlińskich ośrodków planowania rodziny. – Kiedyś były to pojedyncze przypadki, dziś jest ich coraz więcej. I pewnie będzie ich jeszcze więcej, ze względu na panujące w Polsce prawo i nieprzestrzeganie go przez wielu lekarzy – dodaje. Bo choć nadal najwięcej pacjentek z Polski trafia do nich, by wykonać zabieg z przyczyn społecznych, regularnie zdarzają się kobiety, którym nawet w Polsce przysługuje prawo do aborcji, bo płód jest uszkodzony lub ciąża jest skutkiem gwałtu. W praktyce często tak długo odsyłane są od lekarza do lekarza, że mija dopuszczalny termin wykonania zabiegu. Dlatego wiele Polek woli od razu jechać za granicę.
"Żaden zakaz tego nie zmieni"
Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny szacuje, że prawie 150 tys. Polek rocznie decyduje się na aborcję w podziemiu albo zagranicą. Tymczasem do Sejmu ciągle trafiają projekty dalszego zaostrzenia ustawy aborcyjnej. Ostatni - w połowie stycznia. Do tej pory były odrzucane, ale przyszłość jest niewiadoma. Zosia jest sceptyczna – Ciocia Basia' będzie potrzebna jeszcze długo – mówi. Trudny dostęp do antykoncepcji, brak edukacji seksualnej, ostre prawo powodują, że niechciane ciąże nadal będą.
– Statystyki pokazują, że kobiety na całym świecie od zawsze robią aborcje. I będą dalej się jej poddawać, żaden zakaz tego nie zmieni – Diana nie ma złudzeń. – Jeżeli w Polsce nie jest ona dozwolona, to będą decydować się albo na podziemie, albo na zabieg za granicą. Lepiej, by robiły to w dobrych warunkach medycznych, bez zagrożenia swojego życia – mówi.
Agnieszka Hreczuk