Zuzanna Ziemska: Biedny znaczy winny
To nie będzie tekst o tym, jak stać się bogatym. Ani o tym, dlaczego biedni pozostają biednymi. Przykro mi.
14.06.2017 | aktual.: 14.06.2017 11:20
Recepta na to pierwsze raczej nie istnieje. A jeśli istnieje, to nie jest jednakowa dla każdego. Chociaż z pobieżnego przeglądu sieci, wydaje się, że owszem jest. I bardzo chętnie wypisują ją ubogim i średniakom ci, którzy już opływają w luksusy. Doświadczeni uczą początkujących. Tak powinno być, czyż nie? Teoretycznie.
Niech jedzą ciastka
Wszyscy pamiętamy znany cytat przypisywany – dziś uważa się raczej, że niesłusznie – Marii Antoninie. Skoro ludzie nie mają chleba, zawsze mogą sięgnąć po ciasteczka, prawda?
Podobnym brakiem taktu wykazał się Prezydent Komorowski, który jako remedium na problemy zarobkowo-mieszkaniowe doradzał, żeby zmienić pracę i wziąć kredyt. Proste? Jak konstrukcja cepa.
Można westchnąć, że politycy każdej opcji i w każdych czasach miewali już dziwniejsze przemyślenia. Ale w zasadzie nonszalancja, z jaką Prezydent rzucił tę kontrowersyjną radę, jest tylko pikselem dużego obrazka. Tego samego, na którym znajduje się także australijski biznesmen Tim Gurner, który doradzał młodym, że jeśli powstrzymają apetyt na awokado i kawę, szybko odłożą na wymarzone mieszkanie. Sam zresztą przyznał, że kiedy odkładał na swoje pierwsze lokum, właśnie tak postępował. Dzięki temu – jak policzył – oszczędzał około 35 dolarów australijskich dziennie, co daje około 100 złotych. Brawo on! Co za wyczyn!
Oczywiście w jakiś sposób nawiązał tu do efektu latte, który opisał ekonomista i publicysta David Bach. W uproszczeniu polega to na analizie wydatków i obcięciu tych, które nie przyczyniają się do zdrowia, a obciążają budżet. Wbrew nazwie, idealnym przykładem jest tu nie tyle latte, ile np. paczka papierosów. I w takiej postaci teoria może mieć sens. Prędzej jednak odłożymy na pojedynczy mebel niż całe M2, jak to rzekomo zrobił Australijczyk.
Jeszcze piękniej (choć bardzo chcę wierzyć, że ironicznie) dziwił się światu The Economist, stawiając pytanie, dlaczego millenialsi nie kupują diamentów.
Dociekliwi dziennikarze otrzymali od tzw. ludu liczne odpowiedzi (i kolejne pytania pod rozwagę, np. "A dlaczego bezdomni nie kupują Mercedesów?"), chociaż kwintesencję stanowiła ta jedna: "może dlatego, że nie da się mieszkać w diamentach i jeść diamentów". No właśnie.
Pochodnie w dłoń
Można przypuszczać, że za tymi wypowiedziami kryje się pewien rodzaj pogardy dla biedniejszych. I nieprzypadkowo czasem pojawia się w komentarzach pod nimi mem z tłumem dzierżącym pochodnie.
Jestem jednak niemal pewna (bo dowodów w postaci rzetelnych badań raczej się nie spodziewajmy), że zarówno politycy, jak i bardzo bogaci ludzie są po prostu obywatelami nieco innego świata. I w tym świecie faktycznie wszystkie te prawdy brzmią rozsądnie. Oni naprawdę są przekonani, że wszyscy ludzie dzień w dzień wypijają kilka kaw w sieciowych kawiarniach, zostawiając tam około stu złotych. Dla nich jazda komunikacją miejską byłaby egzotyczną przygodą a rezygnacja z wakacji w modnym kurorcie prawdziwym upadkiem. Pięknie widać to chociażby w konstrukcji programu "Azja Express", który wykorzystuje biedę jako malownicze tło dla celebrytów. Tyle że na co dzień takim malowniczym tłem jesteśmy dla nich my wszyscy. Odłóżmy więc pochodnie. To niekoniecznie są źli ludzie. Po prostu szybują nad ziemią niczym baloniki z helem. Jeśli to tylko gwiazda czy bogacz przymierzający się do roli influencera, pół biedy. Gorzej, że czasem – jako politycy – decydują także o naszym życiu.
Pobudka, plebsie!
Dlaczego jednak tak chętnie dajemy im głos? Bo owszem, dajemy. A oni chętnie go udzielają pisząc książki, odpowiadając na pytania dziennikarzy, udzielając się w mediach społecznościowych. Przez co powstają całe kuriozalne zestawienia porad. Chociażby to, w którym zaprezentowano nawyki najbogatszych.
Krótko mówiąc, jeśli wstajesz zaledwie dwie godziny przed pracą, w zbiorkomie czytasz e-booka i nie zajmuje ci to więcej niż 20 minut dziennie, to jesteś życiowym przegrywem. Jeśli robisz wszystkie te rzeczy a mimo to nadal nie masz jachtu, to również przegrałeś życie. Bo przecież droga do wielkich pieniędzy jest taka sama dla wszystkich i to wyłącznie twoja wina, że jeszcze nią nie kroczysz.
Takie niestety jest pokłosie amerykańskiego snu i tamtejszego hurraoptymizmu, którym w ostatnich latach zaraziła się także spora część Polaków.
Z faktu, że niewielkiemu procentowi udało się być milionerami, wysnuwa się wnioski, że wszyscy możemy być. Za przykład stawia się jednostki takie jak J.K. Rowling, która faktycznie, po latach zasiłku, trudach samotnego macierzyństwa, zmaganiu się z depresją i wielokrotnych niepowodzeniach, wydała książkę, która uczyniła ją sławną i bogatą. Oczywiście takie przypadki krzepią. Jednak z wyjątków uczyniono regułę, wpędzając miliony w poczucie winy. Lub jeszcze gorzej – poczucie wszechmocy.
Jeśli nie odniosłeś jeszcze sukcesu – mówi dzisiejszy świat – to wyłącznie twoja wina. A z drugiej strony podszeptuje, że sięgnięcie po sukces to betka, wystarczy wstawać wcześniej.
Pesymistycznie o optymizmie
Jakie mogą być skutki? Są tacy, którym faktycznie tego typu rady pomogą coś osiągnąć. Dobrze. Nawet jeśli tym czymś będzie chociażby uporządkowanie domowego budżetu. Są jednak i tacy, którzy będą popadać w coraz większą frustrację. Bo widocznie coś z nimi nie tak, skoro wstają bladym świtem, czytają opasłe tomiszcza, latte z sieciówki nie pili nigdy w życiu, a mimo to na ich konto nie wpływają miliony.
Mamy też rzeszę ludzi, którzy pod naciskiem hurraoptymizmu mogą się wstydzić swoich wyborów. I to wyborów, które dają im szczęście czy poczucie spełnienia. Można odnieść wrażenie, że "móc" zastępowane jest słowem "musieć". I aktem odwagi jest przyznanie, że ma się karierę i ciągły rozwój gdzieś. Że chce się spokoju, a nie ciągłego wyścigu i wiecznego zdobywania. Lenie, nieudacznicy, przegrywy – to tylko kilka określeń, jakimi mogą zostać obdarzeni.
Ostatnia grupa to ci, o których pisze się rzadziej. To te J.K. Rowling, które nie odniosły sukcesu i cały wysiłek włożyły w przegraną sprawę. Ci wszyscy, którzy "rzucili korporację, żeby wyplatać koszyki" i po roku szukali ponownie pracy.
Możemy uznać oczywiście, że liczy się tylko pierwszy przypadek – wygrani. A reszta? To smutne wyjątki a frustracja, wstyd i porażki są ich winą. Tyle, że to zbyt dalece idące uproszczenia.
Latte kontra szminka
Bo też i rady opierają się na uproszczeniach. Odrzucają nierówności na starcie, predyspozycje umysłu i charakteru, życiowe okoliczności czy wreszcie łut szczęścia. Tak jakby każdy rodził się w identycznej rodzinie, dorastał w identycznych warunkach, miał identyczne talenty i wysnuwał identyczne wnioski w identycznych sytuacjach. Armia klonów dobrze wygląda w filmie. I nigdzie więcej.
Na bogacenie się jednostek i społeczeństw ma wpływ cała gama czynników. Wmawianie dziecku, które urodziło się w biednej wiosce w Bieszczadach, że ma takie same szanse, jak pociecha warszawskiej pary wziętych prawników, jest co najmniej nieporozumieniem. I ma prawo budzić frustrację. Bo w zasadzie w pewnym zakresie nie różni się niczym od wiktymizacji ofiar.
Z drugiej strony przesadnie gloryfikuje się dziś karierę i pęd do bogactwa. Wyszydzając wszystko inne. Tak jakby świat był czarno-biały, czy też bogato-biedny. Tymczasem prawda jest taka, że poza efektem latte – odmawianiem sobie drobnych przyjemności – jest też efekt szminki. Dotyczy on wprawdzie kryzysów gospodarczych, ale przyłóżmy go i do tej sytuacji – ludzie, którzy mają miliony, cieszą się nowym jachtem; mający tysiące, ucieszą się nową szminką. Tymczasem rady bogaczy sprawiają, że nie będą mieli ani milionów (bo one nie biorą się z oszczędzania kilku złotych tygodniowo), ani tych małych przyjemności, które składają się na szczęśliwe życie.
Amerykańska pobudka
Nie jestem przy tym przeciwniczką marzeń. Wierzę, że są kariery budowane właśnie na marzeniach. Nie jestem też orędowniczką spoczywania na laurach. Fakt, że urodzisz się w biednej rodzinie, w biednym regionie jeszcze niczego nie przesądza. Nie neguję również porad – ale odrzucam te ogólne ("wierz w siebie, a osiągniesz wszystko") i te całkowicie nierealne, jakich udzielają bogacze.
Neguję natomiast "amerykański sen". W samym tym zwrocie kryje się pewna zwodniczość. Sen może być nierealny. My żyjemy na jawie. I nie dajmy się zwariować. Bo gdzieś pomiędzy optymistycznym "wszystko od ciebie zależy" a "nic od ciebie nie zależy" jest jeszcze złoty środek: "mierz siły na zamiary".
PS: Ach i jeszcze jedno. Pan biznesmen od awokado, podkreślający, że fortuny dorobił się na drobnych oszczędnościach, zapomniał wspomnieć o 34 000 dolarów australijskich, które dostał od dziadka na rozkręcenie biznesu. I które faktycznie sfinansowały mu pierwsze lata dorosłego życia. Ale to przecież drobiazg, o którym mógł zapomnieć. (Nie zapomniały natomiast media. Info cytuję za Magazynem Porażka, a ten za australijskim portalem 9news.)
Zuzanna Ziemska dla WP Opinie