Złamano konkordat? Będą podglądać karmelitanki
80-letniej tradycji określającej styl życia karmelitanek bosych z łódzkiego klasztoru przy ul. Św. Teresy grozi unicestwienie.
Twarzy sióstr nie może oglądać nikt postronny, tymczasem z okien sąsiedniego apartamentowca Marina ich ogród widać jak na dłoni. Pozwolenie na budowę wydał łódzki magistrat. Siostry twierdzą, że złamane zostały zapisy konkordatu, gwarantujące klasztorom funkcjonowanie wedle ich reguł. Władze Łodzi, którą prezydent Kropiwnicki nazywa typowym polskim katolickim miastem, są sprawą zaskoczone.
Reguła sióstr karmelitanek bosych jest wyjątkowo surowa. Klasztor opuszczają tylko na wybory i w wypadkach zagrożenia zdrowia. Ich twarze może oglądać jedynie rodzina, z obcymi kontaktują się przez kratę i z obliczami zasłoniętymi ciemnym płótnem. Jedyną szansą na pobyt na świeżym powietrzu jest przyklasztorny ogród. Uprawiają warzywa, hodują pszczoły. To dla niejedzących mięsa kobiet główne źródło pożywienia.
Wkrótce spacery i praca w ogrodzie mogą się skończyć. Po drugiej stronie ulicy oddano Marinę - siedmiokondygnacyjny apartamentowiec. Z okien doskonale widać ogród i wyjście z budynku. Dwumetrowy parkan nie daje żadnej osłony. Gdy mieszkańcy wprowadzą się pod koniec roku, siostry znajdą się w wyjątkowo kłopotliwej sytuacji.
- Nie mam pojęcia, co zrobić - martwi się siostra Anna Maria od Ducha Świętego, zastępczyni siostry przełożonej. - Trudno sobie wyobrazić pracę na grządkach z głową zasłoniętą welonem. Jakimś wyjściem jest postawienie płotu wysokiego na kilkanaście metrów, ale wtedy siostry będą się czuły jak w więzieniu - dodaje.
O budowie Mariny, oddzielone od świata kobiety, dowiedziały się dopiero po rozpoczęciu inwestycji, bo wedle prawa nie były stroną w sprawie. Postanowiły, że nie będą protestować przeciw budowie, ale zgłosiły do magistratu, że w przypadku kolejnych inwestycji chcą być stroną.
Kilka dni temu dostały pismo, że kolejny deweloper wystąpił o warunki zabudowy dla dwóch czteropiętrowych bloków po drugiej stronie klasztoru, gdzie siostry chcą urządzić nowy ogród. Jeżeli budowa dojdzie do skutku, karmelitanki zostaną wzięte w dwa ognie. Chcąc żyć zgodnie z regułą - nie będą mogły w ogóle wyjść z domu.
- To łamanie konkordatu, który zapewnia zgromadzeniom możliwość życia według swoich reguł - wyjaśnia siostra Anna Maria. Warto przypomnieć, że jeszcze w sobotę prezydent Jerzy Kropiwnicki mówił, że za jego kadencji Łódź stała się normalnym, katolickim, polskim miastem.
Marzena Korosteńska, rzeczniczka biura prasowego Urzędu Miasta tłumaczy, że w przypadku Mariny siostry nie zgłaszały protestów. Inaczej jest przy nowej inwestycji. - Siostry prosiły o uznanie ich za stronę i zostało to uwzględnione - mówi Korosteńska. - Inwestor zwrócił się z prośbą o wydanie warunków zabudowy. Miasto prowadzi w tej sprawie postępowanie, o którym siostry zostały poinformowane. Złożyły zastrzeżenia, które będą wzięte pod uwagę, ale na razie sprawa nie jest rozstrzygnięta.
Błędów w postępowaniu urzędników w przypadku Mariny nie widzi Urszula Krzysztoforska, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Łodzi. - Prawo budowlane nie uwzględnia specjalnych wymagań zakonów klauzurowych. Jeśli inwestor dostał pozwolenie na budowę, to działa zgodnie z prawem i jeśli się to komuś nie podoba, pozostaje tylko droga sądowa - dodaje.
Karmelitański problem dziwi natomiast samych inwestorów. - Do tej pory mieliśmy świetny kontakt z siostrami. My dawaliśmy im drewno, one w zamian piekły nam ciasta - mówi Marcin Ulacha z firmy Varitex, która wybudowała Marinę. W budynku sprzedano już jedną trzecią mieszkań, pierwsi lokatorzy wprowadzą się w grudniu. - Mamy pozwolenie na budowę, wszystko zgodnie z przepisami. Chętnie pomógłbym karmelitankom, ale nie wiem, co zrobić.
W podobnym tonie wypowiada się Andrzej Cholak, projektant dwóch nowych bloków. - Nikt w urzędzie nie powiedział mi, do kogo należy działka naprzeciwko. Ale zaplanowanie budynku z oknami z innej strony nie jest kłopotliwe.
To prawdopodobnie pierwszy taki problem w Polsce. Warszawska Prowincja Karmelitów Bosych, którym podlega łódzki klasztor, o łódzkiej sprawie jeszcze nie słyszała. - W historii zakonu nie było takiego przypadku, ale gdy był zakładany, nie było jeszcze wieżowców - mówi ojciec sekretarz prowincji. - Klasztory mają dużą autonomię i do tej pory siostry nic nam o kłopotach nie mówiły, ale postaramy się im pomóc - dodaje.