Żenujący spektakl na komisji ds. Amber Gold. Rostowski brzydko się bawił, Wassermann bez pomysłu na ministra
Cyrk, farsa, kabaret - tak w trzech słowach można opisać przesłuchanie Jana Vincenta Rostowskiego przed sejmową komisją śledczą ds. Amber Gold. Miały być magiel i "orka" byłego ministra finansów, wyszedł teatr absurdów.
18.07.2018 | aktual.: 27.07.2018 17:34
Pierwszy raz chyba od początku działalności komisji ds. Amber Gold jej przewodnicząca Małgorzata Wassermann nie uniosła ciężaru przesłuchania świadka. Przed jej obliczem stanął nie byle kto, bo potężny niegdyś minister finansów i wicepremier w rządzie Donalda Tuska. Przesłuchanie Jacka Rostowskiego miało być jedynie preludium do starcia Wassermann z byłym premierem (to planowane jest na koniec września). Okazało się być farsą nie do zniesienia - nie tylko dla dziennikarzy, ale i dla samych członków komisji. Ci co jakiś czas opuszczali posiedzenie, bo trudno było im słuchać trwających ciągiem dwie godziny "uprzejmości" wymienianych między przewodniczącą Wassermann, a ministrem Rostowskim.
SPRAWDŹ: Nasza relacja z przesłuchania Jacka Rostowskiego przed komisją śledczą
Od początku przesłuchania świadek regularnie atakował komisję za to, że ta rzekomo kieruje się motywami wyłącznie politycznymi (a, jak wiadomo, przymiotnik "polityczny" jest dziś najgorszą obelgą). By dopaść jego i jego byłych partyjnych kolegów, oczywiście z Tuskiem na czele.
Na posiedzenie komisji Rostowski wszedł z przygotowanym wcześniej przekazem: przed samym wejściem, na krótkim briefingu z dziennikarzami, stwierdził, iż jego przesłuchanie ma "przykryć afery PiS", które mnożyć się mają z dnia na dzień. Widać było, że minister finansów w rządzie PO-PSL ma jasno określony plan, który zamierzał zrealizować przed komisją i tysiącami widzów obserwujących ten - jak stwierdził jeden z członków komisji w przerwie obrad - żenujący spektakl.
Jedna z osób na sali, która obserwowała z nami z bliska posiedzenie komisji, zapytała pół żartem, pół serio: "Czy on chce z nią flirtować, czy ją rozwścieczyć?". I pytanie to nie było wcale bezzasadne: między Rostowskim a Wassermann odbywał się jakiś dziwaczny, polityczny taniec godowy, który na początku obserwowało się z uśmiechem i zaciekawieniem, a potem z niedowierzaniem i poczuciem żenady.
Były minister szefową komisji chciał ewidentnie wyprowadzić z równowagi, co było zadaniem niezwykle ambitnym. Małgorzata Wassermann znana jest z tego, że trzyma nerwy na wodzy i nie daje się sprowokować świadkom. Tym razem jednak - mimo iż twarz przewodnicząca zachowywała pokerową - nie zawsze udawało jej się zachować zimną krew. Wassermann wymieniała z Rostowskim zarówno złośliwe uśmiechy, jak i ostre epitety. Były wicepremier - to też było przez niego przemyślane wcześniej - trafiał w czuły punkt kilkukrotnie zarzucając Wassermann, że wykorzystuje ona przesłuchanie do prowadzenia swojej kampanii wyborczej (jest kandydatką PiS na prezydenta Krakowa).
Zobacz także: Małgorzata Wassermann: "Nie jestem przywiązana do ław sejmowych"
Przewodnicząca odpierała ta ataki: "Ja, w przeciwieństwie do pana, nie okłamałam ludzi z mównicy sejmowej, nie napisałam nieprawdy w raportach. W przeciwieństwie do mnie, pan ma nie tylko szereg zaniedbań, niedopełnienia obowiązków przez podległych funkcjonariuszy, które skończą się w prokuraturze, połowy rzeczy pan nie wie i jeszcze w oficjalnych raportach wprowadzał pan opinię publiczną w błąd i pan (...) śmie podważać moje zaufanie" - mówiła Wassermann do Rostowskiego.
I kontynuowała: "Próbuje pan podważyć zaufanie do mnie, a problem polega na tym, że pan ani wtedy, ani teraz nie jest w stanie obronić trzech lat działalności urzędów skarbowych, które panu podlegały".
Putin, widelec i świetna zabawa
Zachowanie ministra w wielu momentach nie licowało z powagą godną brytyjskiego dżentelmena - jak choćby wtedy, gdy protekcjonalnie odnosił się do przewodniczącej, twierdząc, iż jest za młoda, by pamiętać kryzys strefy euro (swoją drogą, co to ma wspólnego z Amber Gold?). Albo wtedy, gdy z napiętą twarzą wyrzucił z siebie: "Czy pani chce mi zadawać pytania, czy wchodzić w polemikę?".
Rostowski bywał irytujący, a jego uwagi - niskiego poziomu. Więcej było w jego wywodach teatru, niż merytorycznej wartości. Bo merytorycznie do sprawy Rostowski nie wniósł właściwie niczego. Godzinami unikał - trzeba przyznać, umiejętnie, choć nie fair - odpowiedzi na kluczowe pytania zadawane przez przewodniczącą.
Ta w końcu nie wytrzymała którejś z zaczepek Rostowskiego i wypaliła: "Do polityki przyszłam po to, żebyście wy z niej na zawsze odeszli".
Pozostali członkowie komisji byli zszokowani dosadnością tych słów.
Przewodnicząca komisji to i tak wciąż jej najjaśniejsza gwiazda. Jak ciężka do ogarnięcia jest materia afery Amber Gold, pokazał na środowym przesłuchaniu Bartosz Kownacki, który członkiem komisji jest od niespełna dwóch miesięcy. Pytał Jacka Rostowskiego m.in. o to, czy kiedy były minister finansów przebywał w St. Petersburgu, to czy przebywał tam też w tym samym czasie... Władimir Putin. Albo parafrazował sam siebie, dopełniając autokompromitacji i zwracając się do członka komisji z ramienia Nowoczesnej: "Panie Zembaczyński, pan się powinien najpierw nauczyć jeść widelcem".
Następnie świadek tłumaczył mu posłowi PiS, że to jednak Włosi nauczyli jeść Francuzów widelcem, a nie Polacy.
Wiceszef komisji Jarosław Krajewski w pewnym momencie powiedział do Jacka Rostowskiego: "Cała Polska widziała, jak pan się dziś świetnie bawił na komisji".
Były minister finansów nie zaprzeczył.
Michał Wróblewski dla WP Opinie