"Zęby smoka" na granicy. Litewska Straż Graniczna wskazuje, którędy płyną migranci
Litwini są pewni - migranici dostają się do Unii przez nieszczelną granicę Łotwy i Białorusi. - Nasz system jest nawet bardziej zaawansowany niż polski, mimo że nie mamy takiego muru, jak wy - mówi Wirtualnej Polsce gen. Rustam Liubajewas, szef litewskich pograniczników.
Wielka mapa w gabinecie generała Rustama Liubajewasa przypomina te z filmów wojennych. Upstrzona różnokolorowymi znacznikami przedstawia aktualną sytuację na granicy litewsko-białoruskiej i litewsko-rosyjskiej. Nic dziwnego, że chcąc opisać zagrożenia, dowódca litewskiej Straży Granicznej (VSAT, Państwowa Służba Ochrony Granicy) co rusz do niej podchodzi i żywo gestykulując, wyjaśnia konkretne problemy.
Migranci, których Łukaszenka wykorzystuje jako element nacisku na kraje UE, tak jak w przypadku granicy polsko-białoruskiej, pojawili się na Litwie w 2021 roku. Według oficjalnych danych z Białorusi na Litwę w tamtym okresie przerzucano ich około 200-300 tygodniowo.
- Reżim Łukaszenki zdecydował się rozpocząć hybrydowy atak najpierw na nas, potem na Polskę i Łotwę - przypomina Liubajewas.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wzięliśmy udział w misji NATO. Nagranie z pokładu samolotu AWACS
Decyzję o umocnieniu granicy Wilno podjęło w 2022 roku i już w kilka miesięcy później wzdłuż granicy z Białorusią stanął płot i systemy elektronicznego dozoru, które pozwalają wykrywać migrantów, jeszcze zanim dotrą do granicy.
- Jesteśmy w stanie ich obserwować i reagować, nim zaczną ciąć ogrodzenie - podkreśla generał. - Nasz system jest nawet bardziej zaawansowany niż polski, mimo że nie mamy takiego muru, jak wy. Obecnie sytuacja na granicy z Białorusią jest napięta, ale stabilna.
Co odróżnia ją od tej z polsko-białoruskiego pogranicza to również fakt, że migranci, którzy próbują forsować granicę Litwy, są mniej agresywni niż ci na granicy z Polską. Pomimo tego funkcjonariusze VSAT są stopniowo uzbrajani w niemieckie karabinki HK G36 oraz w belgijskie lekkie karabiny maszynowe FN Minimi.
Temat sytuacji na granicy litewsko-białoruskiej powrócił w związku z decyzją rządu Donalda Tuska, który zdecydował o wprowadzeniu kontroli na granicach z Niemcami i Litwą. Od 7 lipca – czyli momentu wejścia decyzji w życie - do 5 sierpnia, gdy spotkałem się z Liubajewem, na granicy z Litwą zatrzymano 127 osób. To nie tylko nielegalni migranci, ale także przemytnicy, którzy pomagali im dostać się dalej na zachód. Generał wskazuje, że zatrzymani granicy UE nie przekroczyli na Litwie.
- Problem leży gdzie indziej - uważa generał. - Słabym punktem zewnętrznej granicy UE jest obecnie Łotwa. Od początku roku Polska przekazała nam 290 migrantów. 95 proc. z nich pochodziło właśnie stamtąd.
Łotwa - w porównaniu z Polską i Litwa - prace nad uszczelnieniem swojej granicy z Białorusią rzeczywiście rozpoczęła stosunkowo późno. Dopiero w lipcu 2024 roku ukończono tam budowę metalowego płotu o długości około 145 km. Wtedy powstały także drogi patrolowe. Leśno-bagienne tereny ułatwiają migrantom przedostawanie się do granicy i uszkadzanie zapory. Dodatkowo infrastruktura graniczna Łotwy zostanie ukończona dopiero pod koniec 2026 roku.
- Sytuacja jest trudna, zdajemy sobie sprawę, że migracja stała się dużym kłopotem w Unii Europejskiej i rządy państw członkowskich desperacko starają się znaleźć rozwiązanie - mówi dowódca litewskiej SG i wskazuje na jeszcze jeden problem: - Możesz mieć doskonały system nadzoru granicznego, ale jeśli ktoś powie na granicy, że jest uchodźcą, musisz go przyjąć.
Według niego kompleksowym rozwiązaniem jest wstrzymanie rozpatrywania wniosków o azyl. Litwa podjęła decyzję w tej sprawie już w połowie 2021 r.
- My byliśmy pierwsi, potem zrobiła to Polska, teraz Niemcy - mówi generał.
Życie w "worku"
Rustam Liubajew organizuje mi wyjazd na granicę i już następnego dnia jadę do Dziewieniszek położonych nieco ponad 70 km na południe od Wilna. Miejscowość i tamtejszy oddział Straży Granicznej znajdują się w czymś na kształt "worka" otoczonego z trzech stron przez Białoruś. Do miasteczka prowadzi tylko jedna droga. Już na jej wlocie do "worka" ustawiony jest patrol Straży Granicznej - to najwęższe miejsce o szerokości zaledwie dwóch kilometrów.
- Poproszę prawo jazdy, dowód rejestracyjny i osobisty - słyszę od pogranicznika na tym wysuniętym posterunku. Oddając mi dokumenty, informuje: - 15 minut i będziesz w Dziewieniszkach.
Droga prowadzi przez pola i lasy. Pomiędzy drzewami dostrzegam momentami umocnienia graniczne, bo płot i system monitoringu ciągną się na całej jej długości. Od strony białoruskiej przed płotem zieje pas wykarczowanego lasu - wycinka odsłoniła teren i uniemożliwia ukrycie się osobom, które próbowałyby forsować umocnienia.
Po kilkunastu minutach docieram na miejsce. Mój kontakt już czeka.
- Wsiadaj i ruszamy - pogranicznik zaprasza do Land Cruisera. - Nasz oddział odpowiada za 112-kilometrowy odcinek granicy. Jedziemy spotkać się z patrolem.
Podróż jest krótka. Podjeżdżamy na koniec drogi pod sam płot oddzielający Litwę od Białorusi. Z jednej strony ciągnie się on głęboko w las, z drugiej widać pole i kilka domów. Cisza aż kłuje w uszy.
Jak spod ziemi wyłania się dwóch strażników granicznych. Młodzi, napakowani, rzeczowi. Szybko się okazuje, że teraz największym problemem są drony przemytników. Na przykład ten z 10 lipca, który wszedł w przestrzeń powietrzną Litwy, a następnie rozbił się niedaleko przejścia granicznego w miejscowości Šumskas. Sytuacja została zakwalifikowana jako bardzo poważna, bo premier Gintautas Paluckas i marszałek Sejmu Saulius Skvernelis zostali ewakuowani do schronów.
Decyzję o ewakuacji podjęto w obawie, że może to być dron-kamikadze typu Shahed, nad którym Rosjanie stracili kontrolę. Okazało się, że obawy były na wyrost - dron zbudowany był z drewna i pianki, a wykorzystywali go prawdopodobnie przemytnicy.
- W ten sposób próbują przerzucić na Litwę papierosy - tłumaczą pogranicznicy.
Kolejny alarm z powodu drona został podniesiony w ostatnich dniach lipca. Bezzałogowiec przepadł jak kamień w wodę. Udało się go odnaleźć dopiero po kilku dniach intensywnych poszukiwań. Tym razem maszyna była uzbrojona w ładunek wybuchowy.
- Poza tym, jest spokojnie. Migranci nie pojawiają się tu teraz zbyt często - mówią pogranicznicy, którzy tak nagle, jak się pojawili, tak równie szybko zniknęli w głębi lasu.
"Nie każdego lubimy, ale kłaniamy się sąsiadom"
- Nie boimy się - mówi Wirtualnej Polsce Czesława Marcinkiewicz, starosta Dziewieniszek. Szybko zaznacza, że robi to w imieniu wszystkich mieszkańców. - Dostajemy alerty na telefon. Tak jest choćby w przypadku dronów. Tylko że ludzie już tego nie czytają, nie zwracają uwagi. Tyle jest tych negatywnych informacji.
Marcinkiewicz tłumaczy, że wielu miejscowych, szczególnie tych, którzy mieszkają w regionie całe życie, nie ma złych doświadczeń związanych z Białorusią.
- Wszyscy mamy tam rodziny - podkreśla starosta i zaznacza, że w związku z obecną sytuacją utrzymywanie bliskiej relacji stało się zdecydowanie trudniejsze.
Obecnie między Litwą i Białorusią czynne są tylko dwa przejścia graniczne: Miedniki (Medininkai)-Kamienny Łoh i Soleczniki (Šalčininkai)-Beniakoni. Ich funkcjonowanie wynika z traktatu zawartego w związku z wstąpieniem Litwy do UE z 2003 r., który pozwala Federacji Rosyjskiej transportować przez Litwę towary i pasażerów między "Rosją właściwą" a Królewcem.
Ten przewóz jest obecnie ograniczony w związku z nałożonym na Rosję sankcjami. Rodziny mogą się jednak dalej odwiedzać. - Granica jest bezpieczna - uważa Marcinkiewicz i wspomina apogeum kryzysu granicznego w 2021 r.
Wówczas, w związku z naporem migrantów na granicę, rząd w Wilnie chciał nawet otworzyć w Dziewieniszkach ośrodek dla migrantów.
- Mamy 500 mieszkańców a tuż obok szkoły mielibyśmy przyjąć ich tysiąc. To przekraczałoby nasze możliwości - mówi starosta. Decyzja Wilna spotkała się z oporem lokalnej społeczności.
- Przyjechał do nas wtedy incognito prezydent Gitanas Nauseda. W naszym Domu Kultury zapewnił: "przyjechałem, żeby nie mówić do was, tylko was słuchać" - opisuje Marcinkiewicz. - Wypowiedź okazała się kluczowa, bo plany stworzenia ośrodka porzucono po dwóch tygodniach protestów. Teraz także liczymy na zdrowy rozsądek polityków. Musi być szacunek. Nie każdego lubimy, ale kłaniamy się sąsiadom.
"Zęby smoka" na moście
Lekki deszcz. Wszechogarniającej szarości nie rozprasza nawet słońce nieśmiało przebijające zza chmur. Przejście graniczne Poniemuń-Sowieck pomiędzy Obwodem Królewieckim a Litwą przypomina oblężoną twierdzę.
Ruch kołowy na moście Królowej Luizy, przeprawie nad Niemnem, został wstrzymany w październiku 2024 roku. Wilno poinformowało wtedy o zainstalowaniu "zębów smoka" - znanych z Ukrainy betonowych bloków, które teraz blokują przejazd.
Po drugiej stronie mostu, wybudowanego na początku ubiegłego wieku, widać Sowieck, kiedyś znany jako Tylża. Do miast prowadzi kamienna brama, która znajduje się na rosyjskim końcu.
- Strasznie wygląda, prawda? - pyta towarzyszący mi litewski pogranicznik.
Nie precyzuje, co ma na myśli, ale pierwsze, co rzuca się w oczy po drugiej stronie rzeki, to wielki znak "Z" na jednym z budynków stojących tuż nad Niemnem.
"Z" to symbol rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Obok niego powiewa gigantyczna rosyjska flaga. - Znak namalowali sobie krótko po rozpoczęciu wojny. Odpowiedzieliśmy na to tak - mówi Litwin i wskazuje na dwa maszty. Na jednym łopocze flaga Litwy, na drugim, Ukrainy.
Choć "zęby smoka" bronią przejazdu, to granica nie została całkowicie zamknięta - cały czas mogą przekraczać ją piesi. W ciągu kilku minut mostem przeszła jednak jedynie kobieta z dwójką dzieci i dwóch mężczyzn. Jeden z nich targał ze sobą wielką walizkę podróżną.
- Kiedyś wyglądało to zupełnie inaczej. Ruch był zdecydowanie wiekszy - mówi Litwin.
Nic dziwnego, że zamknięcie granicy dla ruchu kołowego odcisnęło się na Poniemuniu. Miasto żyło z rosyjskich turystów. Nieopodal zbudowano nawet nowoczesną infrastrukturę graniczną, a także nową przeprawę, które teraz są całkowicie zamknięte. W pobliżu przejścia kwitł handel. Obecnie nawet po najlepiej zlokalizowanych sklepikach pozostały tylko szyldy. Tak samo zresztą, jak po innych lokalach, które nastawiły się na turystów.
Przetrwali jedynie taksówkarze. Trzech kierowców czeka na Rosjan przekraczających granicę. Nie kwapią się opowiadać, jak wyglądało to kiedyś, a jak jest teraz. Jeden z nich wstępnie się zgadza na rozmowę, ale po konsultacjach z kolegami ucina, śmiejąc się od ucha do ucha: - Zastanowiłem się i jednak nie mówię po angielsku.
Wielkie siły tuż za granicą
Bardziej niż brak turystów Litwinów niepokoi jednak to, co znajduje się po drugiej stronie granicy. W 1945 roku Stalin zażądał na konferencji w Poczdamie kawałka dawnych Prus Wschodnich. Argumentował to strategicznym znaczeniem dostępu do Bałtyku, potrzebą rekompensaty za zniszczenia wojenne, a wreszcie "historyczną sprawiedliwością". Po latach te 15 tys. km kwadratowych spędza sen z powiek Polsce i innym krajom basenu Morza Bałtyckiego.
Królewiec pełni rolę rosyjskiej "twierdzy". W obwodzie zgrupowane są m.in. piechota zmotoryzowana, jednostki pancerne, artyleria i rakiety średniego zasięgu (w tym nuklearne). Do tego dochodzą siły piechoty morskiej, lotnictwo oraz zaawansowana obrona powietrzna. Z terenu obwodu Rosja może prowadzić również operacje elektroniczne.
W Polsce często mówimy o potencjalnym uderzeniu tych sił w rejonie tzw. przesmyku suwalskiego. Z kolei Litwini muszą monitorować Niemen, który jest rzeką graniczną z obwodem na ponad 100-kilometrowym odcinku. "Zęby smoka" mogą być utrudnieniem dla Rosjan, ale nie przeszkodą, której nie daliby rady pokonać.
Tomasz Waleński, dziennikarz Wirtualnej Polski