Zaskakujące zmiany w MSZ. Jurasz: Jest problem z ambasadorami
W ramach MSZ ma powstać nowe ciało opiniujące ważne decyzje i politykę kadrową ministerstwa. - To praktyka znana z PRL i znak, że jest problem z nominacjami ambasadorskimi - komentuje Witold Jurasz, były dyplomata i ekspert Ośrodka Analiz Strategicznych.
04.10.2017 15:32
We wtorek podczas posiedzenia podkomisji ds. projektu nowej ustawy o służbie zagranicznej, pojawił się nieoczekiwany zwrot akcji. Pierwotnie nowa ustawa reformy MSZ miała dotyczyć głównie zmian kadrowych, przede wszystkim usunięcia ludzi związanych ze służbami PRL, nazwanymi przez Jarosława Kaczyńskiego "złogami". Tymczasem we wtorek w projekcie pojawiły się dwie całkowicie nowe i nieoczekiwane rzeczy.
Po pierwsze, podkomisja przyjęła poprawkę mającą ustanowić Radę Służby Zagranicznej. To nowe ciało, złożóne z członków powoływanych przez Sejm, Senat i Prezydenta, ma opiniować projekty aktów prawnych odnoszących się do kierunków polskiej polityki zagranicznej, przygotowywać strategię polityki zagranicznej i - to być może kluczowe - wydawać opinię w sprawie zatrudniania i zwalniania ludzi w MSZ, w tym ambasadorów.
Poprawka wprowadzająca RSZ została przyjęta, choć przeciwnym jej był wiceszef MSZ Jan Dziedziczak. Pomysł został odebrany przez polityków opozycji jako próbę ogranicz i znak braku zaufania partii dla Witolda Waszyczkowskiego, który był krytykowany za zbyt wolne tempo usuwania "złogów" w resorcie. Ale pomysłem stworzenia nowego ciała doradczego nie jest też zachwycony były dyplomata i charge'd affairs na Białorusi Witold Jurasz.
- Ilekroć słyszę, że powołuje się jakąś radę, to znaczy że jest jakiś kłopot. Taka była praktyka w PRL, gdzie też tworzono takie dziwne twory. Chodzi tu o problem z nietrafionymi nominacjami na ambasadorów - mówi WP ekspert. - A tak naprawdę sprawa jest prosta, bo ambasadorami powinni być ludzie, którzy mają wiedzę, sympatię dla kraju, który ich przyjmuje, lecz jednocześnie nie myli im się ta sympatia z tym, że pracują dla swojego kraju - dodaje.
Drugą nową rzeczą w projekcie ustawy o służbie zagranicznej była propozycja utworzenia na placówkach zagranicznych wydziałów specjalnych wydziałów zajmujących się ochroną i monitorowaniem przestrzegania praw Polaków. Ten obszar działań konsulów, jednak ministerstwo sprawiedliwości chce, by to specjaliści z resortu Ziobry przejęli część tych obowiązków. Pretekstem do takich zmian miało być odbieranie dzieci polskim rodzicom przez niemieckie urzędy tzw. Jugendamty.
- To prawda, że w służbie konsularnej jest trochę urzędniczej znieczulicy. Konsulowie dzielą się na wizowych i tych dbających o sprawy Polaków. I ta druga działka jest zwykle mniej pożądana - komentuje Jurasz - Ale z drugiej strony Polacy, politycy czy media często nie rozumieją, że konsul nie jest w stanie zmusić danego kraju do postępowania innego, niż przewidzianego przez miejscowe prawo - dodaje.
Wątpliwości byłego dyplomaty budzi też sam zamysł stojący za planem zmian kadrowych w MSZ i usuwanie ludzi ze związkami z poprzednim systemem.
- Jak rozumiem w pierwszej kolejności usunięci zostaną ci, którzy przyznali się do współpracy, natomiast ci, którzy się nie przyznali zostaną - chyba że jednak znajdą się na nich papiery. To tylko świadczy o tym, że bycie uczciwym się nie opłaca - mówi Jurasz. Przyznaje jednak, że zmiany personalne w resorcie dyplomacji mogą być potrzebne. Niekoniecznie jednak taki, jakich chce szef partii rządzącej.
- Prezes Kaczyński ma pretensje o brak czystek, a ja mam pretensje o brak rozliczania ludzi za brak efektów. W MSZ od lat jest tak, że można nie mieć efektów i się świetnie mieć. Najlepiej radzą sobie ci na placówkach, o których w Warszawie się nie pamięta. Niezwykle istotną rzeczą jest też dbałość o posłów, którzy je odwiedzają. Jeśli dobrze ich ugości, to potem można usłyszeć, że jest się wybitnym dyplomatą. Oczywiście, w MSZ są wybitni i porządni ludzie, ale coraz częściej mają dość. I działo się to zarówno za PO, jak i teraz - podsumowuje.