Świat"Zamieszki we Francji ostrzeżeniem dla Brytyjczyków"

"Zamieszki we Francji ostrzeżeniem dla Brytyjczyków"

Zamieszki we Francji są sygnałem ostrzegawczym dla całej Europy, że sprawy relacji rasowych muszą być centralnym tematem w polityce - ocenił szef brytyjskiej Komisji ds. Równości Rasowej Trevor Phillips w komentarzu na łamach tygodnika "Observer".

07.11.2005 | aktual.: 07.11.2005 20:00

Wielka Brytania, gdzie mniejszości etniczne stanowią około 8% społeczeństwa, od dziesięcioleci stara się utrzymać swą wielokulturowość, która nie narzucała imigrantom asymilacji. Jednak Brytyjczycy także borykają się z konfliktami i rozruchami na tle rasowym.

W latach 80. dochodziło do poważnych zamieszek z podobnych przyczyn, jak obecnie we Francji, m.in. w zamieszkanej przez imigrantów z Afryki londyńskiej dzielnicy Brixton w 1981 roku. Czarnoskóra młodzież dała wówczas wyraz swej frustracji z powodu rasistowskiej polityki policji, bezrobociu i marginalizacji.

Wówczas rząd Margaret Thatcher uznał, że należy doinwestować ubogie dzielnice zamieszkane przez imigrantów i ułatwiać mniejszościom etnicznym podtrzymywanie swych kultur i tradycji, tworzenie ośrodków kulturalnych.

Polityka ta nie zapobiegła jednak konfliktom na tle rasowym w 2001 roku, kiedy to doszło do rozruchów między młodzieżą pochodzenia pakistańskiego a członkami ruchów skrajnie prawicowych w kilku miastach na północy Anglii. W lipcu 2001 roku podczas rozruchów w Bradford zginęły dwie osoby.

Czarnoskórzy Brytyjczycy nie zapomnieli o morderstwie czarnego 18-latka Stephena Lawrence'a, za które nikt nie został ukarany.

W Wielkiej Brytanii sytuacja jest dziś trochę inna niż we Francji - większość członków mniejszości etnicznych ma brytyjskie obywatelstwo, prawo głosu i jest uważana za część społeczeństwa. Imigranci i mniejszości etniczne są o wiele bardziej zintegrowani niż we Francji - powiedział redaktor naczelny pisma "The Muslim News" Ahmed Versi. Raczej nie ma tu gett czy "zakazanych dzielnic", do których najlepiej w ogóle nie chodzić - dodał.

Po lipcowych zamachach w Londynie, przeprowadzonych przez czterech młodych brytyjskich muzułmanów, niektórzy politycy oraz komentatorzy oceniali, że brytyjska wielokulturowość obróciła się przeciw Brytyjczykom. Wytykano słabości brytyjskiego "modelu", który toleruje brak lojalności imigrantów i mniejszości etnicznych wobec nowej ojczyzny.

Bezpośrednio po zamachach mieszkańcy Londynu oraz innych miast W. Brytanii demonstrowali jedność przeciw terroryzmowi, a rząd wraz z przedstawicielami społeczności muzułmańskiej zaczął poszukiwać sposobów na uchronienie młodych muzułmanów przed wpływem radykalnych duchownych.

Jednak rząd postanowił też zaostrzyć politykę antyterrorystyczną, co wywołało protesty muzułmanów oraz innych mniejszości religijnych i etnicznych. Władze zapowiedziały m.in. deportacje osób podejrzanych o związki z terroryzmem oraz rozprawę z radykalnymi imamami.

Polityka antyterrorystyczna może doprowadzić do tego, że wszyscy muzułmanie staną się podejrzani. Może to oznaczać marginalizację całej społeczności muzułmańskiej. Taka polityka przyniesie efekt odwrotny od zamierzonego - ocenił Arun Kundnani z Instytutu Relacji Rasowych w Londynie.

Problemem w W. Brytanii są też wzajemne relacje pomiędzy poszczególnymi mniejszościami etnicznymi. Zaledwie dwa tygodnie temu w Birmingham (Anglia) doszło do starć pomiędzy czarnoskórymi mieszkańcami miasta a Azjatami. Powodem zamieszek, w których zginęła jedna osoba, było domniemane zgwałcenie 14-letniej czarnoskórej dziewczynki.

Anna Widzyk

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)