Żałoba w rodzinnej miejscowości Moniki Suchockiej
Rodzinna wioska Moniki
Suchockiej, ofiary zamachów terrorystycznych w Londynie, pogrążona
jest w żałobie. Nie ma osoby, która nie wspominałaby jej jako
miłej, uczynnej osoby. Mówią to ze łzami w oczach.
Dąbrówka Malborska to nieduża wieś położona kilkanaście kilometrów na południowy wschód od Malborka. Domy ustawione są wzdłuż krętej drogi, która przecina pofałdowany teren. Do największych budynków w miejscowości należą szkoła i kościół.
W kościele w sobotę wieczorem odbywało się nabożeństwo w intencji Moniki. Niemal naprzeciwko świątyni, po drugiej stronie ulicy stoi dom, w którym wychowywała się Monika Suchocka.
Przed domem siedzi dziadek dziewczyny - Adam Barański. Kiedyś był dyrektorem szkoły, do której chodziła Monika, później stanowisko to objęła jej mama.
Pozostała część rodziny, rodzice i młodszy brat są w kościele; starszy brat mieszka w Gdyni. Dziadek nie poszedł do kościoła. Twierdzi, że przeżywa kryzys wiary, a ostatnie wydarzenia tylko go w tym utwierdzają. Jeżeli Bóg by był, to nie pozwoliłby - takich ludzi, którzy rzeczywiście nie zawinili, chodzili do kościoła, wierzący byli - zabierać im życie w młodym wieku- powiedział.
Dziadek ze łzami w oczach wspomina wnuczkę jako dumę całej rodziny, całej wsi. Przyznaje, że kiedy dowiedział się o zamachach w Londynie nie pomyślał, że coś złego mogłoby się stać Monice, bo kiedy doszło do wybuchów powinna ona już być w pracy. Nie zaniepokoił go też początkowy brak kontaktu z Moniką. Przecież telefony były wyłączone - zaznacza.
Dziadek przekonuje, że Monika zginęła w metrze, nie w autobusie. Media podają, że zginęła w autobusie, to nie jest prawda, mam informację z pierwszej ręki, że w metrze. Marcin (brat ofiary - PAP)_ nas przecież nie okłamuje, a ma bezpośredni kontakt internetowy z Londynem, z policją, z konsulatem_ - podkreśla.
W kościele podczas nabożeństwa ksiądz w homilii przypomina wiernym, że chrześcijanin nigdy nie może dążyć do zemsty oraz że choć wydaje się to trudne, trzeba pogodzić się z odejściem najbliższej osoby. Mówi, że nie przyjdzie to natychmiast, że wymaga to czasu.
Wszyscy, którzy opuszczają mały wiekowy kościół z drewnianą dzwonnicą, mają łzy w oczach. Tym którzy zgadzają się na rozmowę, wzruszenie odbiera głos. Wspominają Monikę jako koleżankę szkolną swoich dzieci, mówią że znali ją od najmłodszych lat.
Zawsze miła, uprzejma. Znamy się z jej rodzicami, znałem ją od małego dziecka- powiedział jeden z mieszkańców. W takim milionowym mieście jak Londyn, żeby akurat musiało trafić ją, to już jest.... - z niedowierzaniem kręci głową inny mężczyzna, z którego synem Monika chodziła do szkoły.
Na nabożeństwie obecna była też koleżanka Moniki. Wspólnie z nią chodziła przez osiem lat do szkoły podstawowej. To była wspaniała dziewczyna, wzorowa uczennica, bardzo miła, kulturalna, wszyscy ją kochaliśmy. Jestem w szoku, nie spodziewałam się, że coś takiego może się wydarzyć - wspomina. Miejscowy proboszcz po wyjściu z kościoła również nie kryje łez, nie chce rozmawiać.
Monika Suchocka, odbywała staż jako księgowa w Londynie, ukończyła Akademię Ekonomiczną w Poznaniu. W marcu obroniła pracę magisterską, a w kwietniu wyjechała na 4-miesięczny staż w jednej z brytyjskich firm w londyńskiej dzielnicy West Kensington. Mieszkała w Archway.
Po raz ostatni dała o sobie znać 7 lipca rano. Około godz. 8.40 zadzwoniła do pracy, informując, że się spóźni. Przez ponad tydzień trwały poszukiwania Moniki. W całym Londynie jej koleżanki rozlepiły plakaty ze zdjęciem zaginionej dziewczyny.
Brytyjska policja przydzieliła przebywającej w Polsce rodzinie Suchockich specjalnego oficera łącznikowego, który był z nimi w stałym kontakcie. Rodzina przekazała londyńskiej policji wyniki badań Moniki i próbki DNA potrzebne do identyfikacji.
Dziadek Moniki zapytany o datę pogrzebu mówi, że najprawdopodobniej odbędzie się on w czwartek lub w piątek.