PublicystykaŻakowski: nie powiem, na kogo głosuję. Ale powiem, jak

Żakowski: nie powiem, na kogo głosuję. Ale powiem, jak

"Nie wybór będzie decydował, przy kim postawię krzyżyk, lecz odór pozostałych. Najpierw skreślę tych, od których zalatuje odlotem. Bo odlot w pałacu władzy jest śmiertelnie groźny" - pisze Jacek Żakowski w felietonie dla Wirtualnej Polski. Których kandydatów na prezydenta publicysta uważa za "prawdziwych odlotowców", a których za "emocjonalnie stabilnych" na pierwszy rzut oka, ale "z braku wiedzy plotących trzy po trzy"?

Żakowski: nie powiem, na kogo głosuję. Ale powiem, jak
Źródło zdjęć: © PAP | Paweł Supernak
Jacek Żakowski

06.05.2015 | aktual.: 06.05.2015 23:21

"Nie wybór będzie decydował, przy kim postawię krzyżyk, lecz odór pozostałych. Najpierw skreślę tych, od których zalatuje odlotem. Bo odlot w pałacu władzy jest śmiertelnie groźny" - pisze Jacek Żakowski w felietonie dla Wirtualnej Polski. Których kandydatów na prezydenta publicysta uważa za "prawdziwych odlotowców", a których za "emocjonalnie stabilnych" na pierwszy rzut oka, ale "z braku wiedzy plotących trzy po trzy"?

No, proszę Państwa, czas się decydować. Posłuchaliśmy, co kto miał nam do powiedzenia - na ogół bez wielkiej przyjemności. Pokręciliśmy nosami i czym kto potrafił, a teraz "Urny ante portas!". Na miejsca, gotowi, start!

Nie macie zapału? Rozumiem. Też mam taki problem z tymi wyborami. Mówiąc metaforycznie: Kennedy'ego nie widzę. Ani w długim i obleśnym, jak pyton, peletonie, ani w ścisłej czołówce. Jak dla mnie, nie ma się w kim (politycznie) zakochać.

Wybór bez zakochania to oczywiście kłopot. Ale w demokracjach to kłopot dość powszechny. Sam na przykład kiedyś kochałem się (politycznie) w Zofii Kuratowskiej, w Jacku Kuroniu i w Bronisławie Geremku. Od kiedy odeszli, nie umiem się już zakochać. A czasem bardzo bym chciał, bo targa mną nostalgia za politycznym wyborem z miłości i bez wątpliwości.

Ale popatrzcie sobie na takich Francuzów. Przy ich kłopotach, nasz kłopot to pestka. Oni w najbliższych wyborach prezydenckich najprawdopodobniej będą musieli wybierać między powiązaną z Putinem cyniczną nacjonalistką i dwoma kandydatami, którzy już byli i się nie sprawdzili. A bracia Węgrzy? Wiele wskazuje, że ich realny wybór w najbliższych wyborach będzie się dokonywał między faszyzującym Jobbikiem, autorytarnym Fideszem i przyszłą koalicją autorytarnego Fideszu z faszyzującym Jobbikiem, jeśli Fidesz nie zdobędzie większości. To nie wyjątki. Mało jest teraz takich miejsc na świecie, jak Niemcy czy USA, gdzie rozsądna część rozsądnych obywateli znajduje kandydatów, na których może głosować z przekonaniem.

Co gorsze w polskich wyborach prezydenckich trudno też kierować się racjonalnym rozumem, który by przeprowadził analizę programów, poszukał punktów bliskich interesom wyborcy, itp. Pomysł żeby wyborcy korzystali z porównywarek programów, jest teoretycznie słuszny i szlachetny, ale księżycowy.

Nie mam nawet zamiaru czytać tej hałdy papieru, którą sztaby kandydatów zadrukowały banałami, mirażami, bzdurami itp. Nic z tego nie wyniknie. Nawet kandydat, który wygrałby prezydenturę w pierwszej turze z osiemdziesięcioprocentowym poparciem nie zmieni żadnej ustawy, jeśli nie będzie tego chciała rządząca koalicja. A jak koalicja będzie chciała tego, co obieca prezydent, w większości przypadków zrobi to i bez niego. Chyba, że chodziłoby o jakiś rewolucyjny pomysł. Ale rewolucyjnych pomysłów żadna poważna siła polityczna nie zgłasza.

W zasadzie sytuacja wyborcy takiego, jak ja, wydaje się więc tragiczna. Nie pomoże mu ani rozgrzane serce, ani zimny umysł. A nie głosować się nie da. Oddając głos nieważny, albo nie idąc na głosowanie, też przecież głosujemy. Tyle że oddajemy nasz głos tym, którzy pójdą głosować. Szczodrość jest godna podziwu, ale akurat nie taka.

To powiedziawszy, powiem Państwu, co sam z moim ambarasem zrobię. Otóż kompletnie zrezygnuję z łamania sobie głowy nad tym, która z kandydujących osób mi się najbardziej podoba, która jest najlepsza, którą bym chciał widzieć w prezydenckim fotelu. I proszę, żeby osoba, która - słusznie lub nie - uzna, że na nią głosowałem, nie miała poczucia, że została przeze mnie wybrana. Nie wybór będzie decydował, przy kim postawię krzyżyk, lecz odór pozostałych.

Najpierw skreślę tych, od których zalatuje odlotem. Bo odlot w pałacu władzy jest śmiertelnie groźny. Będę wyrozumiały. Nie uznam za odlot bełkotów Andrzeja Dudy, który wspieranie gejowskich małżeństw uznał za objaw lewactwa, a Polskę za kraj prawie totalitarny. Bo to tylko próba zdobycia w drugiej turze głosów twardych prawicowców, czyli blisko połowy kandydatów mających poparcie dziesięciu procent wyborców. Duda nie jest takim idiotą, by za lewaka uznać premiera Camerona, który zalegalizował małżeństwa gejów w Anglii. Jest tylko cyniczny.

Prawdziwi odlotowcy to dla mnie Marian Kowalski (Ruch Narodowy), Jacek Wilk (Kongres Nowej Prawicy), Grzegorz Braun (monarchista) i Janusz Korwin-Mikke. Ich mam szybko z głowy. Ich start pozwala oszacować w pierwszej turze społeczną skalę politycznego odlotu, ale tyle tej zabawy wystarczy.

Potem wezmę na oko emocjonalnie stabilnych, ale z braku wiedzy plotących trzy po trzy. W tej grupie są: Paweł Tanajno (wyznawca demokracji bezpośredniej), Paweł Kukiz (wyznawca jednomandatowych okręgów wyborczych), Magdalena Ogórek (plotąca np. o pisaniu prawa od nowa) i Adam Jarubas (który np. wierzy, że w Pogromie Kieleckim ginęli Polacy). Poza Tanajną każda z tych osób coś ciekawego wnosi i może nam się jeszcze w polityce przydać, jeśli przez parę lat poodrabia lekcje.

Zostają trzy kandydatury, które nie obrażają powagi wyborów. Janusz Palikot, Andrzej Duda i Bronisław Komorowski. Wszyscy inteligentni, wykształceni i z jakimś (różnym) doświadczeniem.

Trzy lata temu w pierwszej turze wybrałbym Palikota. Niósł podmuch zmian, których Polsce trzeba, bo klasa polityczna zbutwiała, jak powalony dąb Wielkiej Transformacji, a społeczeństwo odjeżdża jej w XXI wiek. Ale coś się w Palikocie popsuło. Gdyby znów zadziałało, to nie wiadomo, jak.

Andrzej Duda byłby może moim kandydatem, gdyby został w swojej pierwszej partii, czyli Unii Wolności, i gdyby więcej czytał teścia, a mniej prezesa. Ale tamtego Dudy nie widać. Widać tylko Dudę ziobrowo-macierewiczowskiego. To nie towar dla mnie.

No i mamy Pana Prezydenta. Pięć lat temu nie miałem wątpliwości, że będzie dobrym prezydentem - lepszym niż Sikorski i zwłaszcza - niż Kaczyński. Ale świat przez te lata przeszedł długą drogę. A Komorowski niedługą. Jest dobrym prezydentem, ale nie jest tak dobrym kandydatem, jak wtedy. Nie zakwestionował żadnej sensownej ustawy, ale nie zapowiada się na lidera dużych zmian, których Polsce potrzeba.

Teraz Komorowski mówi obiecujące rzeczy. Na przykład, że kończy się model wzrostu opartego na niskich płacach i że trzeba radykalnie ograniczyć śmieciówki. To dobry kierunek. A nawet bardzo dobry. Ale żeby nim pójść, trzeba stoczyć i wygrać wojnę z obozem status quo, który widząc nadchodzące zmiany już się gotuje do wielkiej batalii.

Komorowski czasem bywa waleczny, ale nie widać, żeby miał ochotę stanąć na czele reformatorskiej krucjaty. "Change" (zmiana) nie jest jego hasłem. A jest pilną potrzebą. Nie "zmiany", ale "zmiana". Taka jak zmiana sensu prezydentury, kiedy Komorowski zastąpił Kaczyńskiego. Tylko dotycząca nie tyle urzędu, co Polski. Na kandydata, który by sensowną ideę takiej zmiany przekonująco i z przekonaniem pokazał, można by głosować z entuzjazmem. A dziś - niestety - trzeba głosować z rozsądku. I z obowiązku.

Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (816)