PublicystykaŻakowski: Dlaczego trzynastego wszystko zdarzyć się może [OPINIA]

Żakowski: Dlaczego trzynastego wszystko zdarzyć się może [OPINIA]

Premier ogłosił. Prezydent się zdziwił. Prezes zdecyduje. A może już zdecydował? Na końcu prezydent podpisze (lub bryknie). Kiedyś byśmy się dziwili. Teraz tylko się rytualnie krzywimy.

Żakowski: Dlaczego trzynastego wszystko zdarzyć się może [OPINIA]
Źródło zdjęć: © PAP | Adam Warżawa
Jacek Żakowski

"Trzynastego nawet w grudniu jest wiosna" - śpiewała Kasia Sobczyk przeszło pół wieku temu. "Trzynastego każda droga jest prosta./Trzynastego nie liczy się strat./Trzynastego od morza do Tatr./Trzynastego kapelusze z głów poważnych zrywa wiatr".

Wygląda na to, że wielka gwiazda peerelowskiej piosenki znała datę tegorocznych wyborów jeszcze nim Premier ją ogłosił, Prezes zdecydował i Prezydent podpisał (lub bryknął). Ale wielkie zaskoczenie to nie jest.

Od kiedy polska władza straciła powagę i już tego nawet specjalnie nie kamufluje, nikt nie powinien się dziwić, że premier przed prezydentem ogłasza termin wyborów. Powadze państwa to oczywiście nie służy, ale pod rządami Prawa i Sprawiedliwości wiele tej powagi nie zostało. Bo w systemie budowanym przez PiS nie instytucje i procedury państwa mają kluczowe znaczenie, lecz wola władzy, która arbitralnie (czasem mimo woli zabawnie) decyduje o tym, co ma być i co jest właściwe.

W systemie, w którym szef rządu bez skrępowania plecie o sadzeniu pół miliarda drzew i o milionie elektrycznych aut na polskich drogach, w systemie w którym najsłabsza lokalna sędzia zostaje szefową Trybunału Konstytucyjnego, a porażka 1:27 ma mieć status głośno odtrąbionego narodowego sukcesu, bo tak życzy sobie Prezes, miara słuszności i dobra może być tylko jedna. Jest nią wola Prezesa. Skoro Premier wiedział, że wola Prezesa wskazała na trzynastego, a Prezes mu nie powiedział, że to tajemnica, to czemu Premier miałby się oglądać na Prezydenta, któremu według konstytucji z 1997 r. przysługuje prawo podjęcia i ogłoszenia decyzji w sprawie terminu wyborów? Przecież każdy realista zdążył już zrozumieć, że ta konstytucja obowiązuje o tyle, o ile Prezes się z nią w jakiejś sprawie zgadza. To doskonale widać w działaniu Trybunału Konstytucyjnego, który najpierw (na kolacji u "towarzyskiego odkrycia"), bada, czy prawo jest zgodne z wolą Prezesa, a dopiero potem sięga po konstytucję,

Brzmi to dość żartobliwie, ale sprawa jest niesłychanie poważna. Zastąpienie rządów prawa przez rządy czystej woli (głównie woli Prezesa) stało się w Polsce faktem. PiS to nie jest lewicowo-populistyczna Syriza, która po czteroletnich rządach dopuściła do uczciwych wyborów, uczciwie je przegrała i wkrótce uczciwie odda władzę, bo nie zrobiła skoku na media i sądy, nie kupiła głosów za prezenty z budżetu i nie używała aparatu państwa, by gnębić opozycję. Syriza wyznawała lewicowy populizm programowy (z którego się stopniowo wycofywała), ale autorytarnego populizmu ustrojowego wprowadzać nie chciała. A PiS się przed tym nie cofa i już to faktycznie zrobił. Prezes nie zaryzykuje, że ktoś odbierze mu władzę. Teoretycy dochodzą do wniosku, że tym właśnie zasadniczo różni się współczesny lewicowy populizm (np. Syriza) od prawicowego (jak PiS, Erdogan, Orban).

Prezes nie zaryzykuje, że ktoś odbierze mu władzę. Pod tym względem nie ma specjalnej różnicy, czy chodzi o opozycję (która nie robi wrażenia, by miała zamiar komukolwiek cokolwiek odebrać), czy o najwyższych podwładnych z prezydentem i premierem na czele. Gdyby Prezydent i Premier tego nie rozumieli, nie zajmowaliby stanowisk, które zajmują. I to też dobrze wiedzą. Albo więc Premier ogłosił termin wyborów za zgodą Prezesa nie oglądając się na formalną decyzję Prezydenta i wówczas Prezydent ją (może po jakichś dąsach) podpisze. Albo Premier zrobił to bez zgody Prezesa i wtedy może się zdarzyć, że Prezes zechce pokazać Premierowi jego miejsce w szyku, więc zgodzi się (lub każe), by Prezydent wybrał inny termin wyborów.

Nic dziś nie wskazuje, by tydzień w tę lub drugą mógł mieć istotne znaczenie dla wyniku wyborów. Jarosław Kaczyński "musiałby przejechać na pasach zakonnicę w ciąży", by te wybory przegrać z opozycją, która wciąż nie może się jakkolwiek ogarnąć. A - jak wiadomo - chwilowo Prezes prawa jazdy nie ma, więc ryzyko jest małe. Podobnie mało prawdopodobne jest, by PiS uzyskał jesienią większość konstytucyjną, chociaż opozycja robi jeszcze, co może, by mu to ułatwić. Biorąc to pod uwagę prawdziwy termin wyborów w większym stopniu zależy dziś od pedagogicznej taktyki Prezesa wobec czupurnych czterdziestolatków na pisowskim szczycie, niż od kalkulacji wyborczych.

Dla Polski ten wybór Prezesa nie ma specjalnego znaczenia. Przez ponad trzy i pół roku PiS swoich wyborców specjalnie nie rozczarował, a zyskał trochę niezdecydowanych. Nawet jeżeli część z nich martwi zmiana ustrojowa, to w zdecydowanej większości przypadków bilans osobistych korzyści i niepokojów zwolenników władzy jest dla niej korzystny. Nawet ci, którzy nigdy by nie głosowali na partię, która zlikwiduje w Polsce demokrację, mogą się wciąż uspokajać, że przecież nic się strasznego nie stało. Na tym polega taktyka prawicowych nowych populistów, że dokonują diametralnej zmiany ustrojowej idąc na paluszkach, by nie przerwać spokojnego snu większości dobrych obywateli. Rewolucyjny zryw nie jest im do niczego potrzebny, gdy mogą dokonać autorytarnego zwrotu nie łamiąc (lub łamiąc nieznacznie) prawa przeszkadzającego im systemu demokratycznego.

Z tego punktu widzenia PiS nie ma powodu się spieszyć. Chwilowo jest więc tylko jeden istotny powód, by PiS chciał (jak zapowiada Premier) maksymalnie przyspieszyć, lub (jak być może zdecyduje Prezes?) opóźnić termin jesiennych wyborów. Tym powodem jest TSUE. Bo jeśli przed dniem głosowania Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej zdelegalizuje pisowską KRS, a wraz z nią nowe izby Sądu Najwyższego, to (zależnie od szczegółowych sformułowań wyroku) może powstać wątpliwość, jaki sąd ma stwierdzić ważność lub nieważność wyborów i gdzie należy kierować ewentualne skargi.

Sprawa jest wbrew pozorom poważna. Po pierwsze dlatego, że nie wiadomo, jaki wpływ na decyzje popierających PiS niezdecydowanych miała by reakcja pisowskich polityków na decyzję TSUE. Prezes musiałby bardzo pilnować dyscypliny swoich rozdokazywanych podwładnych, by nie powstało wrażenie, że PiS jest antyeuropejski i antydemokratyczny, bo gdyby ono powstało, część z 40 procent wyborców popierających PiS może zmienić zdanie i nie pójść na wybory, gdy zacznie się obawiać, że obecna władza może Polskę pozbawić demokracji i członkostwa w Unii.

Dla PiS byłoby najlepiej, by wyrok TSUE został ogłoszony już po głosowaniu. Czym później będą wybory, tym jest to mniej prawdopodobne. Ale z drugiej strony, im wcześniej będą wybory, tym większe jest ryzyko, że wyrok zostanie ogłoszony na krótko przed głosowaniem, co znaczy, że większy może być jego wpływ na wynik.

Niby więc karty są w polskiej polityce jeszcze na parę lat rozdane, ale w powietrzu słychać szum skrzydeł mogącego bardzo wiele zmienić "czarnego łabędzia", który nazywa się TSUE. W tym sensie - wbrew temu, co chyba myśli Premier - z terminem tegorocznych wyborów jednak żartów nie ma. I Prezes to z pewnością rozumie. Bo termin ogłoszenia ostatecznego wyroku pozostaje nieznany. Prezes - w odróżnieniu od Premiera - wie, że (jak śpiewała Sobczyk): "Trzynastego wszystko zdarzyć się może", choć Premier zdaje się raczej wierzyć w dalszy ciąg starej piosenki: "Trzynastego świat w różowym kolorze./ Trzynastego nie smucą mnie łzy./ Trzynastego piękniejsze mam sny".

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)