Zachód po przejściach
Ostatnie lata doprowadziły do najpoważniejszego kryzysu między Europą a Stanami Zjednoczonymi. Mówi się wręcz o kryzysie zachodniej tożsamości. Tymczasem odbudowa jedności Zachodu leży w interesie jego samego. Także w interesie Polski - pisze Roman Kuźniar w "Tygodniku Powszechnym".
04.05.2005 | aktual.: 04.05.2005 09:50
Stany Zjednoczone są dziś niezagrożone na pozycji jedynego supermocarstwa, Unia Europejska wyrasta na liczącego się gracza - to fakt. Jednak przejawy kryzysu Zachodu jako geopolitycznej całości mogą wkrótce odbić się negatywnie zarówno na pozycji USA, jak i Unii. Przegranym okaże się wtedy cały świat Zachodu jako unikalna formacja cywilizacyjna, której ludzkość zawdzięcza niezwykły rozwój w ciągu ostatnich kilku stuleci (nawet jeśli miał on także ciemne strony).
Linie podziałów
Pierwsza i główna linia podziału pojawiła się między Ameryką a Europą jeszcze przed 11 września. Henry Kissinger pisał wówczas w książce “Does America Needs a Foreign Policy”, że kiedyś były to jedynie kłótnie w rodzinie, podczas gdy dziś (tj. na początku 2001 r.) kwestionowana jest wspólnota bezpieczeństwa i wspólnota celów.
Zbędne jest dowodzenie, że cztery lata później sytuacja stała się poważniejsza. Powodem sporu jest nie tylko renacjonalizacja polityki zagranicznej USA i dążenie Stanów do przekształcenia przywództwa w hegemonię. Chodzi też o pogłębiające się różnice w sferze wartości, a także w sferze interesów między dwoma częściami tej samej cywilizacji. Ameryka to “oddalający się kontynent”. Różnic jest wiele: stosunek do praw człowieka, użycia siły zbrojnej, roli państwa, ochrony środowiska, stosunek do religii itd. Nie sposób dziś rozstrzygnąć, która strona ma rację w historycznej perspektywie.
Podziały wstrząsają także Unią Europejską. Ich przyczyny tkwią nie tylko w sporach o model europejskiej konstrukcji opisany w traktacie konstytucyjnym, którego wejście w życie stoi pod znakiem zapytania. Tłem sporów jest także stosunek do USA i taktyki “dziel i rządź” Waszyngtonu, który zaczął widzieć w jednoczącej się Europie nie partnera, lecz rywala. Stąd pytanie o przywództwo w Europie, które jest potrzebne, ale musi być akceptowane. Formuła tandemu francusko-niemieckiego, przy całych jej historycznych zasługach, jest nieadekwatna w nowej sytuacji. Rezultatem tych sporów jest brak jedności wokół wizji międzynarodowej roli Unii.
Oś podziału w Europie to także “linia Huntingtona”: podwójne rozszerzenie (Unii i NATO)
wiosną 2004 r. dokonało niejako instytucjonalizacji podziału na “powiększoną Europę Zachodnią” oraz Europę Wschodnią, obejmującą obszar byłego ZSRR (poza krajami bałtyckimi). Problemem jest nie tyle przesunięcie tej linii ku Wschodowi, bo ona pozostaje przecież przenikalna w obie strony, a samoizolacji Rosji i Białorusi, gdyby miało do tego przesunięcia dojść, czemu i tak nie będzie można zapobiec. Problem leży w coraz większym różnicowaniu się standardów życia politycznego, gospodarczego i społecznego między dwiema częściami. Ewentualny sukces Pomarańczowej Rewolucji (jako procesu, a nie wydarzenia) może ten obraz zmodyfikować. Ale i w tym przypadku nie należy analizy zastępować myśleniem życzeniowym; chodzi o realną odległość standardów ukraińskich od europejskich.
Wreszcie, nie można tracić z pola widzenia linii podziału, oddzielającej Zachód od “reszty świata” (the West and the Rest). Wojna w Iraku nie przysłużyła się jej zacieraniu. Nie tyle samo usunięcie Husajna, ale sposób, w jaki tego dokonano, nadał wiarygodności tezie o “zderzeniu cywilizacji”, co nie jest dla Zachodu korzystne. W krajach nie-zachodnich wzrasta obawa przed arbitralnym interwencjonizmem USA i ich sojuszników, przed którym można zabezpieczyć się jedynie przez wejście w posiadanie broni masowego rażenia (najlepiej nuklearnej) i rozwój technik walki asymetrycznej (terroryzm).
Zachodowi trudniej będzie upowszechniać demokrację i prawa człowieka (Abu Ghraib!), które mogą być postrzegane jako oręż Zachodu, forsującego własne cele ekonomiczne czy strategiczne. Brytyjski politolog Timothy Garton Ash tak ujmuje to myślenie: “Kiedyś mówili Chrystus, a myśleli bawełna; dziś mówią demokracja, a myślą ropa”. Trzeba przynajmniej mieć nadzieję, że sygnały zapowiadające demokratyczne reformy, które pojawiły się po obaleniu Saddama w niektórych krajach Bliskiego Wschodu, zostaną potwierdzone i że trwały okaże się powrót Izraela i Palestyny do negocjacji - pisze Roman Kuźniar w "Tygodniku Powszechnym".